♫♪ Red Hot Chili
Peppers – Dani California ♪♫
Chłopcy
bardzo się przejęli możliwością zagrania z Aerosmith, poza tym Perry wspomniał Izzy’emu
o napomknięciu o nich paru innym znajomym. Wszyscy znów twierdzili, iż spadłam
im z nieba. Fakt, sytuacja z gitarzystą bostońskiego zespołu była dość
zaskakująca, ale bez przesady. Anioł z nieba, że niby ja? Totalne
nieporozumienie.
Spędzali coraz więcej czasu nad muzyką, z
czego właściwie się cieszyłam, bo wtedy nie ćpali. Bardzo by mnie to martwiło.
Naprawdę nie chciałam, aby któryś z nich zginął, zwłaszcza w takim momencie i w
ich, i w moim życiu. Gdybym nie miała jednak silnej psychiki (choć zawsze
uważałam się za słabą emocjonalnie), pewnie po zgonie któregoś z przyjaciół
śniłyby mi się widoki, jakich doświadczyła dziewięcioletnia wówczas córka
Elvisa, która jako pierwsza znalazła go martwego. Biedne dziewczę...
Oczywiście wobec tego poświęcali mniej uwagi
mnie, ale rzecz jasna nie gniewałam się o to. Nie byłam taka głupia. Zresztą
dotychczas opiekowali się mną tak bardzo, że zapragnęłam pobyć sama i na
przykład poznać lepiej miasto. Z okolicą, czyli głównie Sunset
Strip już dobrze się
zaznajomiłam. Wiedziałam, gdzie mieli dobre drinki, a gdzie piwo było
rozwodnione, gdzie można było tanio kupić fajki, gdzie kręcili się dilerzy. To
znaczy sama rzadko przebywałam w takich miejscach, gdyż każdy powtarzał, iż Los
Angeles było bardzo niebezpieczne i nie powinnam włóczyć się po nim sama. A
Nowy Jork może określiliby jako spokojny niczym wieś nocą, gdzie każdy zamykał
okna i oglądał telewizję? Taa, jakoś w latach osiemdziesiątych bardzo wzrosła
przestępczość w Wielkim Jabłku...
Wrodzona przekora popchnęła mnie w końcu do
autobusu prowadzącego na drugą stronę miasta. Jechałam dosyć długo, obserwując
widoki zza okna oraz przysłuchując się kasecie Stonesów, której słuchał głośno
ze swego odtwarzacza siedzący obok mnie koleś. Wysiadłam wreszcie obok ulicy
ciągnących się sklepów. O, obuwniczy! Weszłam do środka i nawet znalazłam parę klasycznych,
wiśniowych, ośmiodziurkowych martensów, jakie mi się od dłuższego czasu
marzyły. Właśnie taki był pierwszy model. Świetnie! Kupiłam je i od razu
założyłam, wrzucając parę czarnych, zniszczonych trampek na dno torby. Zajrzałam
też do drogerii, ale w sumie nie potrzebowałam żadnych kosmetyków, więc nic nie
kupiłam. Co innego w sklepie muzycznym! Przesłuchałam parę zachęcających kaset
i kupiłam album Def Leppard. Poza tym zrobiłam zakupy spożywcze, aby pozwolić Stevenowi szaleć w
mojej kuchni, gdyby znalazł wolną chwilę. Uwielbiałam jego entuzjazm w każdej
sytuacji, przy grze na perkusji, przy przyrządzaniu jakiejś potrawy. Nie można
było zamartwiać się czymkolwiek w jego obecności. Co prawda nie można ciągle
uciekać od problemów, ale gdybym miała akurat dzień słabej psychiki, z
pewnością poprosiłabym go o pomoc. Spisałby się na medal.
Potem zajrzałam do kilku sklepów z ciuchami.
Axl, Duff i Slash niekiedy trochę marudzili, że powinnam ubierać się bardziej
kobieco. Zwykle nosiłam legginsy albo szorty (cóż, taki klimat) i koszulki z
zespołami, także męskie, ale miałam trochę damskich. Kupiłam sobie fioletową
sukienkę na ramiączkach sięgającą kolana, białą bokserkę w cieniutkie czarne
paseczki oraz niebieską koszulę w kratę. Jeszcze wróciłam się do obuwniczego po
klapki do sukienki, bo nosiłam tylko trampki, glany i martensy. Akurat trafiły
mi się pod kolor nowej odzieży.
Zadowolona postanowiłam jeszcze trochę
pokręcić się po okolicy z nadzieją na ujrzenie czegoś ciekawego. Szłam i szłam,
kluczyłam bocznymi uliczkami, aż wreszcie mych uszu zaczął dochodzić mój
ukochany kawałek Boba Marleya – Waiting in
Vain.
– Ya see, in life I know, there's lots of grief, / Widzisz, wiem, że w życiu jest
wiele smutku,
But your love is my relief. / Lecz twa miłość jest mą pomocą.
Tears in my eyes burn, / Moje łzy wręcz płoną,
Tears in my eyes burn, while I'm waiting, / Moje łzy wręcz płoną, gdy
czekam,
While I'm waiting for my turn... / Gdy
czekam na mą kolej...
Automatycznie zaczęłam się bujać. Lubiłam
reggae, a zwłaszcza Marleya. Ta muzyka,
muzyka nadziei, pomagała odgonić smutki, których przecież często doświadczałam.
Podobały mi się też mądre teksty z przesłaniem, choć nie zawsze się z nimi
utożsamiałam.
Kroczyłam dalej, by poznać źródło dźwięku.
Szłam i szłam, aż się zgubiłam. Stanęłam zdezorientowana, westchnęłam nad sobą,
po czym postanowiłam zawrócić. Trafiłam do wąskiej alejki, gdzie dosłownie
wpadłam na jakiegoś gościa.
–
Cholera, przepraszam... – wymamrotałam.
–
Lepiej uważaj, dziewczyno i spadaj stąd, jeśli ci życie miłe.
–
Czemu? – bąknęłam.
Długowłosy, wysoki jak Duff blondyn spojrzał
na mnie, a oczy miał bardzo zimne oraz puste, aż się przelękłam. Był blady,
strasznie wychudzony i miał okropne drgawki, niemal padaczkę na stojąco.
– Bo
nic dobrego cię tu nie spotka. Wracaj do Beverly Hills, albo zaraz działka przestanie mnie tak
oszołamiać i poczuję żądzę... – wyszeptał, na co zmroziła mi się krew w żyłach.
Oblizał lubieżnie wargi, zbliżył się do mnie i już-już chciał mnie złapać, lecz
otrząsnęłam się i z piskiem uciekłam. Biegłam na oślep, totalnie przerażona,
byle dalej od tamtego napalonego ćpuna. Miałam rację, unikając przyjaciół po
zażyciu narkotyków. Co, gdyby któryś miał chcicę w mojej bliskiej obecności?
Dreszcz mnie przeszył na taką myśl. W końcu zabrakło mi tchu i stanęłam, ciężko
dysząc. Pragnęłam jak najszybciej wrócić do domu. Zapytałam jakiegoś
przechodnia o drogę na przystanek, gdzie zaraz się udałam.
♫♪ The Jimi Hendrix
Experience – Little Wing ♪♫
Po dojechaniu tam, skąd przybyłam, zaraz
poleciałam na Sunset.
Nie mogłam zostać sama, czułam się tak strasznie, byłam taka przerażona, że po
prostu musiałam pójść do chłopaków, zwyczajnie przy nich być. Co prawda
pijaczek z butelką Thunderbirda na głowie straszył mnie jeszcze bardziej, ale
musiałam znaleźć się jak najszybciej w Hellhousie. Właściwie ze łzami w oczach
dopadłam drzwi garażu. Izzy na to wychylił się zza kanapy.
– Hej,
Alex, co jest?
Nie odpowiedziałam, tylko usiadłam na sofie,
podciągnęłam kolana pod brodę i zamknęłam oczy.
– Ktoś
ci coś zrobił? – spytał podminowany. Pokręciłam głową, na co trochę się
uspokoił. – Mogę coś teraz dla ciebie zrobić, kruszyno? – Tak, pewnie
wyglądałam wtedy na taką kruchą, bezbronną dziewczynkę.
–
Możesz ze mną zostać? Przyszłam tu, bo po prostu nie mogłam być sama...
–
Pewnie.
–
Dziękuję, Izzy – odszepnęłam z wdzięcznością. Chłopak usadowił się wygodnie na
kanapie. Potrzebowałam jakiejś bliskości, by odzyskać wreszcie głęboko
naruszone poczucie bezpieczeństwa, ale towarzysz nie wiedział przecież, co mi
się przydarzyło, ale poza tym był facetem, więc nie domyśliłby się; do tego
cechowała go duża powściągliwość. Wobec tego musiałam poczynić mu delikatną
aluzję, nieco się przybliżając. Ostrożnie otoczył mnie ramieniem.
–
Lepiej?
–
Znacznie – odszepnęłam, a na mą twarz wstąpił zarys uśmiechu. Oparłam głowę o
ramię bruneta i naprawdę poczułam się pomyślniej. Nie mogłam trafić lepiej
aniżeli na Stradlina. Tylko on pozwoliłby mi w milczeniu ochłonąć bez
uporczywych pytań o przyczynę mojego stanu. Siedzieliśmy tak dobre dwadzieścia
minut.
– To
jak, powiesz mi wreszcie, co się stało? Wiem doskonale, że nie wyglądam na
najlepszego pocieszyciela, ale przysięgam postarać się reagować odpowiednio –
rzekł w końcu, przebierając palcami w moich długich, ciemnych włosach.
–
Cześć... Ej, co się dzieje, kurwa? Stradlin, ciulu, coś ty jej zrobił? – Do
środka wszedł Axl. Kumpel spojrzał na niego jak na idiotę. Bo czy Izzy mógłby
zrobić mi jakąś krzywdę? Chyba nie zasłużyłam sobie na to, a on nie był w
istocie taki zły.
– Alex
przyszła zapłakana jakieś pół godziny temu, nie chciała nic powiedzieć, tylko
poprosiła, żebym z nią został. Właśnie chciałem się czegoś dowiedzieć.
Rudy westchnął i usiadł przy mnie.
– Hej,
słodziutka, co się stało? – spytał łagodnie. Dziwiło mnie trochę, że umiał tak reagować,
ale dla mnie zawsze był miły i kochany, dlatego czasem wręcz mroziły mnie jego
bójki z chłopakami, bo grali nie tak, jak on chciał.
Westchnęłam głęboko, po czym wreszcie
powiedziałam trochę zażenowana, co mi się przydarzyło. Po ochłonięciu
stwierdziłam, iż to nie było nic takiego, więc czułam się głupio.
– Ach,
ty uparciuchu... Po prostu musiałaś się przekonać na własnej skórze, że to
dżungla, tak? – westchnął, a ja pokiwałam głową.
–
Chociaż w sumie mogłabym tego samego doświadczyć w waszej obecności – rzekłam
bezbarwnie.
– Mówiłem ci, nie jestem
uzależniony, do cholery! – zaprotestował.
– Może i nie, ale możesz kiedyś
postąpić tak samo, gdy zaćpiesz! Nie przewidzisz wtedy swoich reakcji! Żaden z
was nie będzie, kurwa, w stanie! Którykolwiek z was mógłby mnie zgwałcić! I to,
że bylibyście zaćpani, gówno by znaczyło, wiesz?! Nie mogłabym wyleczyć się z
traumy, iż jeden z moich przyjaciół zrobił mi najgorszą rzecz, jaką można
skrzywdzić, upokorzyć i zniszczyć kobietę! Moglibyście żałować, ale nigdy bym
wam tego nie zapomniała, nigdy nie naprawilibyście tej szkody! Już nigdy nie
odzyskalibyście mojego zaufania! Już zawsze żyłabym z piętnem kobiety
zgwałconej przez naćpanego kumpla! – krzyczałam bardzo głośno, pragnąc, by każde
słowo dotarło do obecnych. Wtedy w drzwiach pojawiła się reszta zespołu z
niepewnymi minami. – Mam nadzieję, że wszystko słyszeliście?
Zawstydzony Slash kiwnął głową, Steven zaczął czochrać włosy, a Duff
spojrzał na mnie z zatroskaną miną.
– Słyszałem twoje wywody, ale co
się stało, że jesteś taka roztrzęsiona i zapłakana?
Zacisnęłam usta w wąską kreseczkę, więc Axl mnie wyręczył w
wyjaśnianiu. Farbowany blondyn przejęty usiadł przy mnie (Izzy ustąpił mu
miejsca, idąc mi po wodę) oraz przytulił.
– Nie denerwuj się, malutka...
– Wiem, zrobiłam z igły widły,
przepraszam...
– Nie masz za co. Cieszę się, że
do nas przyszłaś i przede wszystkim, że nic ci się nie stało...
– Najadłaś się nieźle strachu,
to przynajmniej już tego więcej nie zrobisz – stwierdził Axl.
– Ale ja nie chcę włóczyć się tylko
po okolicy, to takie nudne! I nie cierpię być od kogoś zależna! Nie będę
przecież ciągle truć wam dupy, iż chcę jechać na drugą stronę miasta!
– A właściwie, po co się tam wybrałaś?
– zaciekawił się Slash.
– Na zakupy.
– No tak. O, rzeczywiście, ładne
martensy. – Uśmiechnął się, więc podziękowałam. Tylko perkusista milczał,
całkiem jak nie on. Może ruszyły go trochę moje słowa? Chłopaki najczęściej
narzekali na niedyspozycję z jego strony. Miałam nadzieję, iż weźmie do siebie
to, co powiedziałam...
Niedługo potem poprosiłam McKagana, by mnie odprowadził. Nie było
atmosfery, ogarnęło mnie zmęczenie. Szliśmy powoli; blondyn obejmował mnie
troskliwie ramieniem. Nie powiem, to naprawdę pomagało.
– Duff, a ty? Proszę cię, bądź
ze mną szczery. Jak dużo ty bierzesz?
– Spokojnie, nie jest ze mną
źle. Naprawdę, przysięgam, malutka! Czasem trochę zażyję na odprężenie, na
przykład przed koncertem, albo żeby wena przyszła... Najgorzej jest ze
Stevenem, grzeje chyba każdego tygodnia. Izzy ociupinę przystopował jakiś czas
temu. Slash ćpa trochę hery i koki, ale on tak musi, gdy pije. Proszę cię, nie
przejmuj się tak... – dodał łagodnie, widząc, iż znów zaczęłam drżeć.
– Ja naprawdę nie chcę w końcu
widzieć was umierających, rozumiesz to, do kurwy nędzy, Duff?! – zaczęłam
szlochać i chłopak zaraz mnie mocno przytulił.
– Alex... Obiecuję ci, że tego
nie zobaczysz. Obiecuję. Naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujcie łaskawie, żebym wiedziała, że czytacie. Przecież podczas czytania towarzyszą Wam jakieś odczucia, coś Wam się podoba, coś Was irytuje, nudzi, czegoś brakuje, ja chciałabym o tym wiedzieć, by móc pisać lepiej! c: xoxo