„Niech Bóg błogosławi i ma w opiece Wiernego Czytelnika. Usta mogą przemawiać, ale czymże jest opowieść, gdy brak życzliwego ucha.” ~ Stephen King

sobota, 28 lipca 2012

VIII Obietnica


Red Hot Chili Peppers – Dani California
Chłopcy bardzo się przejęli możliwością zagrania z Aerosmith, poza tym Perry wspomniał Izzy’emu o napomknięciu o nich paru innym znajomym. Wszyscy znów twierdzili, iż spadłam im z nieba. Fakt, sytuacja z gitarzystą bostońskiego zespołu była dość zaskakująca, ale bez przesady. Anioł z nieba, że niby ja? Totalne nieporozumienie.
Spędzali coraz więcej czasu nad muzyką, z czego właściwie się cieszyłam, bo wtedy nie ćpali. Bardzo by mnie to martwiło. Naprawdę nie chciałam, aby któryś z nich zginął, zwłaszcza w takim momencie i w ich, i w moim życiu. Gdybym nie miała jednak silnej psychiki (choć zawsze uważałam się za słabą emocjonalnie), pewnie po zgonie któregoś z przyjaciół śniłyby mi się widoki, jakich doświadczyła dziewięcioletnia wówczas córka Elvisa, która jako pierwsza znalazła go martwego. Biedne dziewczę...
Oczywiście wobec tego poświęcali mniej uwagi mnie, ale rzecz jasna nie gniewałam się o to. Nie byłam taka głupia. Zresztą dotychczas opiekowali się mną tak bardzo, że zapragnęłam pobyć sama i na przykład poznać lepiej miasto. Z okolicą, czyli głównie Sunset Strip już dobrze się zaznajomiłam. Wiedziałam, gdzie mieli dobre drinki, a gdzie piwo było rozwodnione, gdzie można było tanio kupić fajki, gdzie kręcili się dilerzy. To znaczy sama rzadko przebywałam w takich miejscach, gdyż każdy powtarzał, iż Los Angeles było bardzo niebezpieczne i nie powinnam włóczyć się po nim sama. A Nowy Jork może określiliby jako spokojny niczym wieś nocą, gdzie każdy zamykał okna i oglądał telewizję? Taa, jakoś w latach osiemdziesiątych bardzo wzrosła przestępczość w Wielkim Jabłku...
Wrodzona przekora popchnęła mnie w końcu do autobusu prowadzącego na drugą stronę miasta. Jechałam dosyć długo, obserwując widoki zza okna oraz przysłuchując się kasecie Stonesów, której słuchał głośno ze swego odtwarzacza siedzący obok mnie koleś. Wysiadłam wreszcie obok ulicy ciągnących się sklepów. O, obuwniczy! Weszłam do środka i nawet znalazłam parę klasycznych, wiśniowych, ośmiodziurkowych martensów, jakie mi się od dłuższego czasu marzyły. Właśnie taki był pierwszy model. Świetnie! Kupiłam je i od razu założyłam, wrzucając parę czarnych, zniszczonych trampek na dno torby. Zajrzałam też do drogerii, ale w sumie nie potrzebowałam żadnych kosmetyków, więc nic nie kupiłam. Co innego w sklepie muzycznym! Przesłuchałam parę zachęcających kaset i kupiłam album Def Leppard. Poza tym zrobiłam zakupy spożywcze, aby pozwolić Stevenowi szaleć w mojej kuchni, gdyby znalazł wolną chwilę. Uwielbiałam jego entuzjazm w każdej sytuacji, przy grze na perkusji, przy przyrządzaniu jakiejś potrawy. Nie można było zamartwiać się czymkolwiek w jego obecności. Co prawda nie można ciągle uciekać od problemów, ale gdybym miała akurat dzień słabej psychiki, z pewnością poprosiłabym go o pomoc. Spisałby się na medal.
Potem zajrzałam do kilku sklepów z ciuchami. Axl, Duff i Slash niekiedy trochę marudzili, że powinnam ubierać się bardziej kobieco. Zwykle nosiłam legginsy albo szorty (cóż, taki klimat) i koszulki z zespołami, także męskie, ale miałam trochę damskich. Kupiłam sobie fioletową sukienkę na ramiączkach sięgającą kolana, białą bokserkę w cieniutkie czarne paseczki oraz niebieską koszulę w kratę. Jeszcze wróciłam się do obuwniczego po klapki do sukienki, bo nosiłam tylko trampki, glany i martensy. Akurat trafiły mi się pod kolor nowej odzieży.
Zadowolona postanowiłam jeszcze trochę pokręcić się po okolicy z nadzieją na ujrzenie czegoś ciekawego. Szłam i szłam, kluczyłam bocznymi uliczkami, aż wreszcie mych uszu zaczął dochodzić mój ukochany kawałek Boba Marleya – Waiting in Vain.
 – Ya see, in life I know, there's lots of grief, / Widzisz, wiem, że w życiu jest wiele smutku,
But your love is my relief. / Lecz twa miłość jest mą pomocą.
Tears in my eyes burn, / Moje łzy wręcz płoną,
Tears in my eyes burn, while I'm waiting, / Moje łzy wręcz płoną, gdy czekam,
While I'm waiting for my turn... / Gdy czekam na mą kolej...
Automatycznie zaczęłam się bujać. Lubiłam reggae, a zwłaszcza Marleya.  Ta muzyka, muzyka nadziei, pomagała odgonić smutki, których przecież często doświadczałam. Podobały mi się też mądre teksty z przesłaniem, choć nie zawsze się z nimi utożsamiałam.
Kroczyłam dalej, by poznać źródło dźwięku. Szłam i szłam, aż się zgubiłam. Stanęłam zdezorientowana, westchnęłam nad sobą, po czym postanowiłam zawrócić. Trafiłam do wąskiej alejki, gdzie dosłownie wpadłam na jakiegoś gościa.
 – Cholera, przepraszam... – wymamrotałam.
 – Lepiej uważaj, dziewczyno i spadaj stąd, jeśli ci życie miłe.
 – Czemu? – bąknęłam.
Długowłosy, wysoki jak Duff blondyn spojrzał na mnie, a oczy miał bardzo zimne oraz puste, aż się przelękłam. Był blady, strasznie wychudzony i miał okropne drgawki, niemal padaczkę na stojąco.
 – Bo nic dobrego cię tu nie spotka. Wracaj do Beverly Hills, albo zaraz działka przestanie mnie tak oszołamiać i poczuję żądzę... – wyszeptał, na co zmroziła mi się krew w żyłach. Oblizał lubieżnie wargi, zbliżył się do mnie i już-już chciał mnie złapać, lecz otrząsnęłam się i z piskiem uciekłam. Biegłam na oślep, totalnie przerażona, byle dalej od tamtego napalonego ćpuna. Miałam rację, unikając przyjaciół po zażyciu narkotyków. Co, gdyby któryś miał chcicę w mojej bliskiej obecności? Dreszcz mnie przeszył na taką myśl. W końcu zabrakło mi tchu i stanęłam, ciężko dysząc. Pragnęłam jak najszybciej wrócić do domu. Zapytałam jakiegoś przechodnia o drogę na przystanek, gdzie zaraz się udałam.

The Jimi Hendrix Experience – Little Wing
Po dojechaniu tam, skąd przybyłam, zaraz poleciałam na Sunset. Nie mogłam zostać sama, czułam się tak strasznie, byłam taka przerażona, że po prostu musiałam pójść do chłopaków, zwyczajnie przy nich być. Co prawda pijaczek z butelką Thunderbirda na głowie straszył mnie jeszcze bardziej, ale musiałam znaleźć się jak najszybciej w Hellhousie. Właściwie ze łzami w oczach dopadłam drzwi garażu. Izzy na to wychylił się zza kanapy.
 – Hej, Alex, co jest?
Nie odpowiedziałam, tylko usiadłam na sofie, podciągnęłam kolana pod brodę i zamknęłam oczy.
 – Ktoś ci coś zrobił? – spytał podminowany. Pokręciłam głową, na co trochę się uspokoił. – Mogę coś teraz dla ciebie zrobić, kruszyno? – Tak, pewnie wyglądałam wtedy na taką kruchą, bezbronną dziewczynkę.
 – Możesz ze mną zostać? Przyszłam tu, bo po prostu nie mogłam być sama...
 – Pewnie.
 – Dziękuję, Izzy – odszepnęłam z wdzięcznością. Chłopak usadowił się wygodnie na kanapie. Potrzebowałam jakiejś bliskości, by odzyskać wreszcie głęboko naruszone poczucie bezpieczeństwa, ale towarzysz nie wiedział przecież, co mi się przydarzyło, ale poza tym był facetem, więc nie domyśliłby się; do tego cechowała go duża powściągliwość. Wobec tego musiałam poczynić mu delikatną aluzję, nieco się przybliżając. Ostrożnie otoczył mnie ramieniem.
 – Lepiej?
 – Znacznie – odszepnęłam, a na mą twarz wstąpił zarys uśmiechu. Oparłam głowę o ramię bruneta i naprawdę poczułam się pomyślniej. Nie mogłam trafić lepiej aniżeli na Stradlina. Tylko on pozwoliłby mi w milczeniu ochłonąć bez uporczywych pytań o przyczynę mojego stanu. Siedzieliśmy tak dobre dwadzieścia minut.
 – To jak, powiesz mi wreszcie, co się stało? Wiem doskonale, że nie wyglądam na najlepszego pocieszyciela, ale przysięgam postarać się reagować odpowiednio – rzekł w końcu, przebierając palcami w moich długich, ciemnych włosach.
 – Cześć... Ej, co się dzieje, kurwa? Stradlin, ciulu, coś ty jej zrobił? – Do środka wszedł Axl. Kumpel spojrzał na niego jak na idiotę. Bo czy Izzy mógłby zrobić mi jakąś krzywdę? Chyba nie zasłużyłam sobie na to, a on nie był w istocie taki zły.
 – Alex przyszła zapłakana jakieś pół godziny temu, nie chciała nic powiedzieć, tylko poprosiła, żebym z nią został. Właśnie chciałem się czegoś dowiedzieć.
Rudy westchnął i usiadł przy mnie.
 – Hej, słodziutka, co się stało? – spytał łagodnie. Dziwiło mnie trochę, że umiał tak reagować, ale dla mnie zawsze był miły i kochany, dlatego czasem wręcz mroziły mnie jego bójki z chłopakami, bo grali nie tak, jak on chciał.
Westchnęłam głęboko, po czym wreszcie powiedziałam trochę zażenowana, co mi się przydarzyło. Po ochłonięciu stwierdziłam, iż to nie było nic takiego, więc czułam się głupio.
 – Ach, ty uparciuchu... Po prostu musiałaś się przekonać na własnej skórze, że to dżungla, tak? – westchnął, a ja pokiwałam głową.
 – Chociaż w sumie mogłabym tego samego doświadczyć w waszej obecności – rzekłam bezbarwnie.
 – Mówiłem ci, nie jestem uzależniony, do cholery! – zaprotestował.
 – Może i nie, ale możesz kiedyś postąpić tak samo, gdy zaćpiesz! Nie przewidzisz wtedy swoich reakcji! Żaden z was nie będzie, kurwa, w stanie! Którykolwiek z was mógłby mnie zgwałcić! I to, że bylibyście zaćpani, gówno by znaczyło, wiesz?! Nie mogłabym wyleczyć się z traumy, iż jeden z moich przyjaciół zrobił mi najgorszą rzecz, jaką można skrzywdzić, upokorzyć i zniszczyć kobietę! Moglibyście żałować, ale nigdy bym wam tego nie zapomniała, nigdy nie naprawilibyście tej szkody! Już nigdy nie odzyskalibyście mojego zaufania! Już zawsze żyłabym z piętnem kobiety zgwałconej przez naćpanego kumpla! – krzyczałam bardzo głośno, pragnąc, by każde słowo dotarło do obecnych. Wtedy w drzwiach pojawiła się reszta zespołu z niepewnymi minami. – Mam nadzieję, że wszystko słyszeliście?
Zawstydzony Slash kiwnął głową, Steven zaczął czochrać włosy, a Duff spojrzał na mnie z zatroskaną miną.
 – Słyszałem twoje wywody, ale co się stało, że jesteś taka roztrzęsiona i zapłakana?
Zacisnęłam usta w wąską kreseczkę, więc Axl mnie wyręczył w wyjaśnianiu. Farbowany blondyn przejęty usiadł przy mnie (Izzy ustąpił mu miejsca, idąc mi po wodę) oraz przytulił.
 – Nie denerwuj się, malutka...
 – Wiem, zrobiłam z igły widły, przepraszam...
 – Nie masz za co. Cieszę się, że do nas przyszłaś i przede wszystkim, że nic ci się nie stało...
 – Najadłaś się nieźle strachu, to przynajmniej już tego więcej nie zrobisz – stwierdził Axl.
 – Ale ja nie chcę włóczyć się tylko po okolicy, to takie nudne! I nie cierpię być od kogoś zależna! Nie będę przecież ciągle truć wam dupy, iż chcę jechać na drugą stronę miasta!
 – A właściwie, po co się tam wybrałaś? – zaciekawił się Slash.
 – Na zakupy.
 – No tak. O, rzeczywiście, ładne martensy. – Uśmiechnął się, więc podziękowałam. Tylko perkusista milczał, całkiem jak nie on. Może ruszyły go trochę moje słowa? Chłopaki najczęściej narzekali na niedyspozycję z jego strony. Miałam nadzieję, iż weźmie do siebie to, co powiedziałam...
Niedługo potem poprosiłam McKagana, by mnie odprowadził. Nie było atmosfery, ogarnęło mnie zmęczenie. Szliśmy powoli; blondyn obejmował mnie troskliwie ramieniem. Nie powiem, to naprawdę pomagało.
 – Duff, a ty? Proszę cię, bądź ze mną szczery. Jak dużo ty bierzesz?
 – Spokojnie, nie jest ze mną źle. Naprawdę, przysięgam, malutka! Czasem trochę zażyję na odprężenie, na przykład przed koncertem, albo żeby wena przyszła... Najgorzej jest ze Stevenem, grzeje chyba każdego tygodnia. Izzy ociupinę przystopował jakiś czas temu. Slash ćpa trochę hery i koki, ale on tak musi, gdy pije. Proszę cię, nie przejmuj się tak... – dodał łagodnie, widząc, iż znów zaczęłam drżeć.
 – Ja naprawdę nie chcę w końcu widzieć was umierających, rozumiesz to, do kurwy nędzy, Duff?! – zaczęłam szlochać i chłopak zaraz mnie mocno przytulił.
 – Alex... Obiecuję ci, że tego nie zobaczysz. Obiecuję. Naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujcie łaskawie, żebym wiedziała, że czytacie. Przecież podczas czytania towarzyszą Wam jakieś odczucia, coś Wam się podoba, coś Was irytuje, nudzi, czegoś brakuje, ja chciałabym o tym wiedzieć, by móc pisać lepiej! c: xoxo