„Niech Bóg błogosławi i ma w opiece Wiernego Czytelnika. Usta mogą przemawiać, ale czymże jest opowieść, gdy brak życzliwego ucha.” ~ Stephen King

sobota, 28 lipca 2012

IV Hellhouse


♫♪ Republika – Arktyka ♪♫
 – Hej, nie słuchasz mnie! - zawołał z wyrzutem.
 – Hę? Wybacz. Zamyśliłam się - westchnęłam, wzruszając ramionami.
 – A o czym tak myślisz? Ładne dziewczyny nie muszą. - Wyszczerzył zęby.
 – Ale ja nie jestem ładna i lubię myśleć! - warknęłam przez zęby.
 – Co ty pierdolisz? Przecież to oczywiste, że jesteś ładna.
 – A ty masz blond jeża na głowie – stwierdziłam sarkastycznie.
 – Alex, nie chcę się z tobą kłócić – powiedział rudy po dłuższej chwili, wyraźnie zirytowany. - To nad czym tak rozmyślałaś?
Westchnęłam i zamilkłam na chwilę, zatrzymując się i wpatrując w chodnik. Usiadłam na ławce po turecku, a Axl obok mnie.
 – Bo... Cholera, zazdroszczę ci! Ty chociaż masz cel w życiu, a ja? Nie wiem, co chcę robić. Żyję z dnia na dzień, nie mam żadnych planów...
 – Zazdrościsz mi? - Pokręcił głową. - Dziewczyno, zejdź na ziemię. Nie mam niczego, czego mogłabyś mi zazdrościć! Często nie wiem, czy coś zjem, czy będę miał jak się umyć, gdzie spać...
 – Może i masz trochę racji, ale takie życie mnie wykańcza. - Zaakcentowałam. - Naprawdę. Ty masz zespół, chcesz grać i śpiewać – zajebiście i morowo. A ja? Słucham muzyki, czytam harlequiny, włóczę się po mieście i tak w kółko. Masakra! - jęknęłam. Towarzysz milczał dłuższą chwilę, po czym się odezwał:
 – Wobec tego musisz to zmienić. Otwórz się, wyjdź do ludzi! Wiem, że to trudne, ale jeśli nie spróbujesz, wciąż będziesz żyła w tej rutynie.
 – Może masz rację, tylko nie wiem, od czego zacząć... - wymamrotałam po dłuższej chwili.
 – Słodziutka, polubił cię już W. Axl Rose, teraz będzie z górki! - Wyszczerzył zęby. - Na Sunset cały czas się coś dzieje. Są jakieś imprezy, koncerty... Nie musisz pić i ćpać, jeśli nie chcesz – dodał od razu. - Co dzisiaj mamy?
 – Poniedziałek.
 – O, świetnie! Niedługo weekend! – Niedługo? OK, pięć dni... Każdy ma własne poczucie czasu... – Dziś poznam cię z moimi kumplami, tymi łazęgami, z którymi gram i mieszkam. Co ty na to?
Jeśli byli zespołem, oznaczało to około czterech dodatkowych świrów. Czy byłam na tyle silna psychicznie?
 – Są tak samo pojebani jak ty, prawda?
 – No co ty! Ja jestem wyjątkowy! - Oburzył się, na co na mą twarz wstąpił uśmiech.
 – OK, w sumie nie mam nic do stracenia... Tylko najpierw skoczmy jeszcze na chwilę do mnie. Wolałabym bardziej upodobnić się do człowieka.
 – Tylko nie przesadzaj. Nie potrzebujesz kilograma tapety, jesteś naturalnie śliczna, rozumiemy się?
 – Tak, pewnie – odparłam neutralnym tonem, bo nie miałam ochoty o tym dyskutować.

Alice Cooper – I’m the Coolest
Nie przesadziłam, bo nigdy nie lubiłam przesady. Pociągnęłam rzęsy tuszem, narysowałam na powiekach czarne kreski w stylu Marylin Monroe, usta pomalowałam czerwonym błyszczykiem i przypudrowałam trochę twarz. Z makijażem czułam się pewniej.
 – Możemy iść – powiedziałam Axlowi.
 – O, widzę, że jednak znasz się na rzeczy i potrafisz dodać sobie uroku – pochwalił.
 – Wątpiłeś w to? - Uniosłam brew i uśmiechnęłam się przekornie. Wyszliśmy z mieszkania.
 – Denerwujesz się? - zapytał.
 – No... Tak. Trochę – przyznałam.
 – Nie bój się. Przy mnie nic ci się nie stanie. Co prawda to pijaczyny, oglądający się za każdą ładną dziewczyną, ale nie pozwolę im tknąć mojej przyjaciółki. Chyba że wyraźnie nie będziesz miała nic przeciwko...
 – Cóż, nie sądzę... - zaśmiałam się nerwowo, a rudy znowu uśmiechnął się szelmowsko. - Czy to daleko?
 – Może nie najbliżej, ale chyba dasz radę, mała.
 – Tylko nie „mała”, dobra? - warknęłam. - Zniosę „ślicznotkę”, „słodziutką”, ale nie mów do mnie „mała”. To mi się źle kojarzy. Czy ja jestem mała?! - Byłam sporo wyższa od Axla.
 – OK, OK, tylko już się tak nie denerwuj. - Kolejny raz przywołał na twarz uśmiech, aby mnie udobruchać, co mu się udało. Westchnęłam.
 – Opowiedz mi o twoich kumplach...
Podrapał się lekko zakłopotany po głowie.
 – No... Jest ich czterech. Izzy jest gitarzystą oraz moim najlepszym kumplem. Znaliśmy się jeszcze w szkole. Duff gra na basie. Ma tu znajomości i załatwia nam koncerty. Slash to solowy wymiatacz. Mulat, a poza tym największy alkoholik i babiarz. Steven grał z nim wcześniej w zespole kowerującym Motorhead. Wali w bębny... Czy to ci pomogło?
Pokiwałam głową, cały czas rozglądając się dookoła, jakbym żywiła obawę, iż nie trafię do domu.
 – Będzie dobrze. Polubią cię. Opowiadałem im już o tobie i byli zachwyceni, że na Sunset jest porządna, śliczna dziewczyna ze świetnym gustem muzycznym. Izzy nazwał cię „piekielnym aniołem”. - Wyznał towarzysz, na co się wielce zdumiałam.
 – Robisz sobie pierdolone jaja?
 – Dlaczego miałbym robić cię w konia?
 – Dla zabawy? Żeby zrobić ze mnie idiotkę? Albo ot tak, po prostu? - Wzruszyłam ramionami z beznamiętnym wyrazem twarzy.
 – Alex, ostrzegam cię lojalnie, że już niedługo stracę cierpliwość... - westchnął przez zęby, odrobinę rozzłoszczony.
 – Wybacz, ale nie znam cię zbyt dobrze, nie wiem, czego się po tobie spodziewać. - Próbowałam się usprawiedliwić.
 – Skręcamy. - Kiwnął w kierunku sklepu z gitarami. Chociaż byłam pianistką, gra na „wiośle” bądź „pudle” zawsze mnie fascynowała, więc błysnęły mi oczy. Na wystawie lśnił czarny Fender Stratocaster, taki, na jakim grał Jimi Hendrix. Przeszliśmy jeszcze parę metrów i stanęliśmy przy maleńkim garażu z drzwiami wymalowanymi różnymi nieczytelnymi napisami oraz logami zespołów – wyróżniał się skrzydlaty emblemat Aerosmith, jęzor Stonesów oraz spluwy otoczone różami. Hm, ostatni rysunek zupełnie nic mi nie mówił... – Oto Hellhouse.
Przekrzywiłam niepewnie głowę. Axl chyba pomyślał, iż mi się nie spodobało.
 – Wiem, że to nie jest pięciogwiazdkowy hotel, ale cóż zrobić, gdy nie masz grosza przy duszy... Wszyscy wierzymy, że kiedyś wydostaniemy się z tego piekła i będziemy napierdalać w bramy nieba.
 – Jeśli was posłucham, to na pewno wywróżę wam jak najlepszą drogę do tego raju. – Uśmiechnęłam się lekko. – Na pewno nikt nie będzie miał obiekcji co do mnie i w ogóle? Nie chcę być intruzem i sprawiać kłopotów...
 – Oczywiście, że nie, Alex! A gdyby któryś miał jakiś problem, to łagodnie bym ze skurwielem porozmawiał... – powiedział to takim tonem, iż obawiałbym się na ich miejscu. – Chodź wreszcie do środka. Słyszę, że Slash szpanuje.
Istotnie z garażu dobiegał czysty dźwięk elektrycznej gitary. Na marginesie zastanowiło mnie źródło prądu w tej klitce. Rudy otworzył drzwi i zawołał głośno:
 – Ej, chuje, mamy gościa!
Niedokładnie dociśnięte struny pod palcami mulata o długich, czarnych lokach zakrywających twarz (widać było tylko szluga w gębie) zabrzęczały, wydając okropny pisk z racji podłączenia do pieca, choć dźwięk był naturalny, bez żadnych efektów i przesterowania. Uniósł głowę i spojrzał w moim kierunku, po czym uśmiechnął się nieśmiało.
Perkusista, niewyglądający na zabiedzonego blondyn o bardzo puszystych włosach (także na klacie), z wrażenia upuścił pałeczki oraz zaczął mi się z zainteresowaniem przyglądać. Wyglądał na wielce uradowanego.
Basista, bardzo wysoki, przystojny blondyn, lustrował mnie dosyć uważnie. Głupio się poczułam. Miałam wrażenie, jakby chciał do mnie podejść i obwąchiwać niczym policyjny pies, szukający narkotyków. Czy może alkoholu… Przy chłopaku stała flaszka. A ponoć to Slash miał być alkoholikiem…
Jako ostatniego ujrzałam drugiego gitarzystę. Też palił papierosa, ale zdecydowanie nie rzucał się w oczy. Miał romską urodę – brązowe oczy oraz czarne włosy, choć dosyć bladą cerę. Musiał być rytmicznym, czyli Izzym. Spojrzał na mnie z obojętnością i tak samo bez wyrazu zaciągnął się fajką. Jego reakcja chyba najbardziej mnie zawstydziła; miałam ochotę skurczyć się, schować za Axlem i po cichu wyjść, lecz to kolega stał za mną, opierając dłoń na moim ramieniu.
 – To ona? – Pierwszy podszedł do mnie perkusista. Był niższy nawet od Axla. – Witaj, modemoiselle. Jam jest Steven Adler, lecz możesz zwać mnie Popcornem. – Skłonił się przede mną. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech; Steven sprawiał bardzo pozytywne wrażenie. Podałam mu rękę. Potem przywitali się ze mną kolejno Slash, Duff i Izzy. Wciąż byłam zaniepokojona, gdyż przyglądali mi się ciekawie, a nie wiedziałam, jakie jeszcze bzdury nagadał im o mnie Axl. Wokalista zaraz zarządził próbę, posadził mnie na nieco chybotliwym taborecie, po czym zaczęli grać jeden ze swoich kawałków.
 – Welcome to the jungle, / Witaj w dżungli,
We’ve got fun n’ games. / Bawimy się tu.
We’ve got anything you want, / Mamy wszystko, czego zapragniesz,
Honey, we know the names... / Skarbie, my znamy odpowiednie nazwiska...
Kawałek był szybki, hardrockowy oraz bardzo energiczny. Od razu niezwykle mi się spodobał. Axl szybko wyrzucał z siebie kolejne wersy i szalał, rzucając się na boki, choć nie miał wiele miejsca. Slash grał wspaniale, z bardzo nisko zawieszoną gitarą, co mnie trochę dziwiło, zważając dodatkowo na dziwaczny, „powycinany” korpus instrumentu. Cóż, Warlocki wcale mi się nie podobały; byłam za Tele i LP, gdybym miała grać na gitarze. Przetworniki jego gitary były dość daleko od mostka, więc musiał bardzo szybko poruszać ręką. Nie wydawało mi się to zbyt wygodne, jednakże i tak niemal natychmiast wywróżyłam mu wspaniałą karierę obok Perry’ego, Van Halena i Page’a. Popcorn zaś tak rzucał głową, że jego włosy przypominały prażącą się na patelni kukurydzę; ciągle cieszył michę. Duff był bardzo skupiony na swojej grze (choć niby basu nie słychać, wszyscy wychwyciliby ewentualną pomyłkę), nie można było mu odmówić feelingu i radości, którą pewnie przekazywał mu Steven, skoro razem grali w sekcji rytmicznej; również miał nisko zawieszoną gitarę. Z kolei Izzy był niemal niezauważalny, lecz także genialnie grał, nadal z neutralną miną i papierosem w gębie. To chyba on najbardziej mnie zaintrygował, jego skrytość.
Bardzo entuzjastycznie oklaskałam chłopców i poprosiłam o jeszcze. Axl z szelmowskim uśmiechem zaproponował Whole Lotta Rosie AC/DC. Potem Hair of the Dog Nazareth i własne utwory – Anything Goes oraz Think About You.
  – Kurwa, jesteście totalnie zajebiści! – zawołałam, kręcąc głową. – Niesamowici! Nie słyszałam jeszcze czegoś takiego.
 – E, to chyba nie słyszałaś jeszcze zbyt wiele – machnął ręką Duff, lecz uśmiechał się lekko, więc chyba było mu miło.
 – Licz się ze słowami, drągu. Ona słyszała mnóstwo zajebistej muzyki! – Axl stanął w mej obronie.
 – A właśnie, czego konkretnie słuchasz? – Slash włączył się do dyskusji, łykając trochę jakiegoś wina.
 – Lubię Aerosmith, Led Zeppelin, Sex Pistols, Metallikę, Alice’a Coopera, The Doors, The Rolling Stones, Pink Floyd, Queen, Misfits, AC/DC, The Police, Black Sabbath, Jimiego Hendriksa, Michaela Jacksona, Boba Marleya, Stinga...
 – Sex Pistols, Misfits? Ja pierdolę, już cię lubię! – Uradował się basista. – Byłem prawdziwym punkiem z Seattle i pomyślałem, że Slash też, skoro ma taką ksywę, jednak kiedy spotkałem się z nim oraz Stevenem, nieźle się zdziwiłem.
 – Duffy miał włosy ufarbowane brąz, czerwony i czarny. Nasze dziewczyny myślały, że jest pedałem – zachichotał Popcorn.
 – Stevie, czy mam użyć maszynki do golenia na twojej klacie? – wycedził McKagan ze zmrużonym wzrokiem. Perkusista spojrzał na niego jednocześnie z błaganiem i wyrzutem.
 – Jak możesz, w pizdu?! Przecież wiesz, ile dla mnie znaczy zarost na klacie!
 – No tak, Adriana musi mieć pseudo poduszkę, gdy nocuje w Hellhousie – zażartował Slash.
Garaż był naprawdę maleńki, miał tylko kilka metrów długości i szerokości. Instrumenty ledwo się w nim mieściły. Mimowolnie drgnęłam na widok karalucha, spacerującego między bębnami. Ściany były ozdobione tak, jak drzwi, lecz znajdowały się na nich także koncertowe plakaty, między innymi Hollywood Rose, L.A. Guns, Guns N’ Roses. Było trochę kartek, na których motywem przewodnim były róże bądź rewolwery, a także czaszki. Dookoła walały się zabazgrane pudełka po pizzach. Deski były porozkładane na wzór legowisk. W kącie stała zniszczona kanapa oraz sfatygowany materac.
 – Chłopaki, mamy czym ugościć naszą nową przyjaciółkę? – spytał Duff.
Rose odchrząknął.
 – Alex nie pije.
 – Nie pije? No co ty, z nami się nie napijesz? Pierdolenie! Popcorn, skocz po więcej Thunderbirda, kurwa! – zawołał Slash. Bębniarz od razu wyleciał z garażu. Machnęłam ręką, w sumie co mi szkodziło napić się trochę jakiegoś jabola... Przecież na pewno nie było ich stać na polską bądź ruską wódkę.
Axl oraz Duff wyszli zapalić, Izzy zniknął mi z oczu, a Slash wziął jedną z kartek, wygrzebał skądś długopis i zajął się rysunkiem.
 – To twoja robota? – spytałam zaciekawiona. Pokiwał nieśmiało głową.
 – Ja robiłem te wszystkie cholerne rysunki. Nie możemy się jak na razie zdecydować, które byłoby najlepsze... Jesteśmy Guns N’ Fuckin’ Roses i to musi być widać.
Uśmiechnęłam się lekko i pochyliłam nad twórczością mulata.
 – Masz talent. O, te spluwy i róże świetnie ci wyszły.
 – Dzięki. – Spauzował. – Axl mówił, że przeprowadziłaś się z NY i nie cierpisz LA. Dlaczego?
Westchnęłam.
 – Nienawidzę Los Angeles, bo po prostu nie jest Nowym Jorkiem, który kocham. Poza tym tu się tylko ćpa, pije i kradnie. A przeprowadziłam się, bo mój ojciec postanowił się przenieść, nie chciał mnie samej zostawiać w Wielkim Jabłku.
 – Los Angeles to pieprzona dziwka! – zawołał basista, wracając do środka.
 – Doprawdy? Jakoś nasza trasa do Oregonu i Seattle nie była zbyt udana... – przypomniał mu gitarzysta.
 – Nie przesadzaj, kudłaczu, nie było tak źle – odparł beztrosko i zwrócił się do mnie: - Załatwiłem nam małą trasę koncertową po Zachodnim Wybrzeżu. Slash i Steven dołączyli do nas dwa dni przed nią. Prawie od razu nawaliło nam auto, musieliśmy w scenicznych ciuchach łapać stopa, kapujesz, kurwa? Na miejscu jeden zespół pożyczył nam instrumenty tylko dlatego, że kiedyś z nimi grałem. To była prawdziwie piekielna trasa.
 – Ale dzięki niej bardzo się zgraliśmy. Wiedzieliśmy, że jeśli to przetrwamy, to będziemy prawdziwym, pieprzonym zespołem – dodał mulat.
 – Widać między wami chemię, jak gracie. – Pokiwałam głową.
 – Miło, że widać i że ci się podoba, słodziutka. Przyjdziesz, jak będziemy grali, co? W czwartek mamy koncert w The Roxy.
 – Pewnie, czemu nie. Na koncerty mogłabym chodzić tak często, jak się tylko da!
Kontynuowaliśmy rozmowę na różne tematy. Dowiedziałam się na przykład, iż Slash zaczął grać na gitarze dopiero, gdy Steven podarował mu hiszpańską jednostrunówkę, a kiedyś nawet babcia sprezentowała mu niezłą podróbkę Gibsona Les Paula, który niestety został skradziony. Duff zaś także najpierw grał na gitarze, lecz przerzucił się na bas, aby mieć większe szanse na dostanie się do jakiegoś zespołu, gdyż nie był tak dobrym gitarzystą i basistów był znacznie mniej. Poza tym zdziwiło mnie, iż również był leworęczny. Twierdził, że to wcale nie przeszkadzało mu w grze, co znacznie mnie pokrzepiło. Od pewnego czasu nieśmiało marzyłam o rozpoczęciu gry na gitarze, ale przeszkadzała mi mniej popularna przewaga półkul mózgowych. Dobrze dogadywałam się z blondynem, w obojgu nas tkwił punkowy zew. Slash także był bardzo sympatyczny oraz nieśmiały, zupełnie jak ja, dzięki czemu łatwiej nam było się porozumieć. Nie wiedziałam, kiedy wkręciłam się w dyskusję z chłopakami i całkiem swobodnie żartowaliśmy.
W końcu wrócili Axl oraz Steven z paroma butelkami. Mulat natychmiast wyrwał się po Jacka Daniel’sa, Duff wziął jakąś wódkę, Axla Night Traina, a dla mnie oraz Popcorna został Thunderbird. Nigdy za dużo nie piłam, więc nie zamierzałam się najebać w takiej sytuacji, toteż piłam małe łyki. Nagle ni stąd, ni z owąd dołączył do nas drugi gitarzysta i wziął pozostałą butelkę taniego wina.
 – Nie przejmuj się, Izzy tak zawsze ma – powiedział Axl, widząc, jak wzdrygnęłam się zaskoczona.
Następnych parę godzin spędziliśmy na rozmowach, wygłupach, śmiechach. Obyło się bez zbędnych ekscesów, prawdopodobnie dlatego, iż chłopcy nie chcieli mnie przestraszyć, dziko harcując na samym wstępie. Poza tym nie mieliśmy więcej alkoholu, a spożyta przez nich dawka zdawała się nie wywierać większego wpływu na ich organizmy. Mnie jednakże jabol oraz trochę whisky, którą poczęstował mnie Slash zmorzyło, toteż Axl z Duffem odprowadzili mnie do domu. Szłam pod łokieć z jednym i drugim, śpiewając głośno.
 – No future, no future, no future for me! – wydzieraliśmy się w noc, niczym brudne panczury z Londynu w latach siedemdziesiątych (na szczęście nikt z nas nie miał uśmiechu pięknego niczym Johnny Rotten, wokalista Sex Pistols).
Pod drzwiami obaj chłopcy mnie przytulili (nie protestowałam, w końcu wszyscy wypiliśmy) i rudy obiecał znowu wpaść do mnie w odwiedziny. Właściwie byłam nawet z tego zadowolona. Jego kumple wydali mi się całkiem sympatyczni oraz godni uwagi. Cieszyłam się, iż udało mi się zawrzeć jakieś nowe znajomości, które mogły mieć znaczenie w moim życiu. Może wreszcie wieczny marazm i absencja miały odejść z mojego serca? Ta myśl wręcz mnie uskrzydlała; byłam bardzo zmęczona obecnością tych bodźców. Za sprawą alkoholu zasnęłam dość szybko, w całkiem dobrym humorze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujcie łaskawie, żebym wiedziała, że czytacie. Przecież podczas czytania towarzyszą Wam jakieś odczucia, coś Wam się podoba, coś Was irytuje, nudzi, czegoś brakuje, ja chciałabym o tym wiedzieć, by móc pisać lepiej! c: xoxo