♫♪ Republika – Arktyka
♪♫
– Hej, nie słuchasz mnie! - zawołał z wyrzutem.
– Hę? Wybacz. Zamyśliłam się -
westchnęłam, wzruszając ramionami.
– A o czym tak myślisz? Ładne
dziewczyny nie muszą. - Wyszczerzył zęby.
– Ale ja nie jestem ładna i
lubię myśleć! - warknęłam przez zęby.
– Co ty pierdolisz? Przecież to
oczywiste, że jesteś ładna.
– A ty masz blond jeża na głowie
– stwierdziłam sarkastycznie.
– Alex, nie chcę się z tobą
kłócić – powiedział rudy po dłuższej chwili, wyraźnie zirytowany. - To nad czym
tak rozmyślałaś?
Westchnęłam i zamilkłam na chwilę, zatrzymując się i wpatrując w
chodnik. Usiadłam na ławce po turecku, a Axl obok mnie.
– Bo... Cholera, zazdroszczę ci!
Ty chociaż masz cel w życiu, a ja? Nie wiem, co chcę robić. Żyję z dnia na
dzień, nie mam żadnych planów...
– Zazdrościsz mi? - Pokręcił
głową. - Dziewczyno, zejdź na ziemię. Nie mam niczego, czego mogłabyś mi
zazdrościć! Często nie wiem, czy coś zjem, czy będę miał jak się umyć, gdzie
spać...
– Może i masz trochę racji, ale
takie życie mnie wykańcza. - Zaakcentowałam. - Naprawdę. Ty masz zespół,
chcesz grać i śpiewać – zajebiście i morowo. A ja? Słucham muzyki, czytam
harlequiny, włóczę się po mieście i tak w kółko. Masakra! - jęknęłam. Towarzysz
milczał dłuższą chwilę, po czym się odezwał:
– Wobec tego musisz to zmienić.
Otwórz się, wyjdź do ludzi! Wiem, że to trudne, ale jeśli nie spróbujesz, wciąż
będziesz żyła w tej rutynie.
– Może masz rację, tylko nie
wiem, od czego zacząć... - wymamrotałam po dłuższej chwili.
– Słodziutka, polubił cię już W.
Axl Rose, teraz będzie z górki! - Wyszczerzył zęby. - Na Sunset cały czas się
coś dzieje. Są jakieś imprezy, koncerty... Nie musisz pić i ćpać, jeśli nie
chcesz – dodał od razu. - Co dzisiaj mamy?
– Poniedziałek.
– O, świetnie! Niedługo weekend!
– Niedługo? OK, pięć dni... Każdy ma własne poczucie czasu... – Dziś poznam cię
z moimi kumplami, tymi łazęgami, z którymi gram i mieszkam. Co ty na to?
Jeśli byli zespołem, oznaczało to około czterech dodatkowych świrów.
Czy byłam na tyle silna psychicznie?
– Są tak samo pojebani jak ty,
prawda?
– No co ty! Ja jestem wyjątkowy!
- Oburzył się, na co na mą twarz wstąpił uśmiech.
– OK, w sumie nie mam nic do
stracenia... Tylko najpierw skoczmy jeszcze na chwilę do mnie. Wolałabym
bardziej upodobnić się do człowieka.
– Tylko nie przesadzaj. Nie
potrzebujesz kilograma tapety, jesteś naturalnie śliczna, rozumiemy się?
– Tak, pewnie – odparłam
neutralnym tonem, bo nie miałam ochoty o tym dyskutować.
♫♪ Alice Cooper – I’m the Coolest ♪♫
Nie przesadziłam, bo nigdy nie lubiłam przesady. Pociągnęłam rzęsy
tuszem, narysowałam na powiekach czarne kreski w stylu Marylin Monroe, usta
pomalowałam czerwonym błyszczykiem i przypudrowałam trochę twarz. Z makijażem
czułam się pewniej.
– Możemy iść – powiedziałam
Axlowi.
– O, widzę, że jednak znasz się
na rzeczy i potrafisz dodać sobie uroku – pochwalił.
– Wątpiłeś w to? - Uniosłam brew
i uśmiechnęłam się przekornie. Wyszliśmy z mieszkania.
– Denerwujesz się? - zapytał.
– No... Tak. Trochę –
przyznałam.
– Nie bój się. Przy mnie nic ci
się nie stanie. Co prawda to pijaczyny, oglądający się za każdą ładną dziewczyną,
ale nie pozwolę im tknąć mojej przyjaciółki. Chyba że wyraźnie nie będziesz
miała nic przeciwko...
– Cóż, nie sądzę... - zaśmiałam
się nerwowo, a rudy znowu uśmiechnął się szelmowsko. - Czy to daleko?
– Może nie najbliżej, ale chyba
dasz radę, mała.
– Tylko nie „mała”, dobra? -
warknęłam. - Zniosę „ślicznotkę”, „słodziutką”, ale nie mów do mnie „mała”. To
mi się źle kojarzy. Czy ja jestem mała?! - Byłam sporo wyższa od Axla.
– OK, OK, tylko już się tak nie
denerwuj. - Kolejny raz przywołał na twarz uśmiech, aby mnie udobruchać, co mu
się udało. Westchnęłam.
– Opowiedz mi o twoich
kumplach...
Podrapał się lekko zakłopotany po głowie.
– No... Jest ich czterech. Izzy jest
gitarzystą oraz moim najlepszym kumplem. Znaliśmy się jeszcze w szkole. Duff gra
na basie. Ma tu znajomości i załatwia nam koncerty. Slash to solowy wymiatacz. Mulat,
a poza tym największy alkoholik i babiarz. Steven grał z nim wcześniej w
zespole kowerującym Motorhead.
Wali w bębny... Czy to ci pomogło?
Pokiwałam głową, cały czas rozglądając się dookoła, jakbym żywiła
obawę, iż nie trafię do domu.
– Będzie dobrze. Polubią cię.
Opowiadałem im już o tobie i byli zachwyceni, że na Sunset jest porządna,
śliczna dziewczyna ze świetnym gustem muzycznym. Izzy nazwał cię „piekielnym
aniołem”. - Wyznał towarzysz, na co się wielce zdumiałam.
– Robisz sobie pierdolone jaja?
– Dlaczego miałbym robić cię w
konia?
– Dla zabawy? Żeby zrobić ze
mnie idiotkę? Albo ot tak, po prostu? - Wzruszyłam ramionami z beznamiętnym
wyrazem twarzy.
– Alex, ostrzegam cię lojalnie,
że już niedługo stracę cierpliwość... - westchnął przez zęby, odrobinę
rozzłoszczony.
– Wybacz, ale nie znam cię zbyt
dobrze, nie wiem, czego się po tobie spodziewać. - Próbowałam się
usprawiedliwić.
– Skręcamy. - Kiwnął w kierunku
sklepu z gitarami. Chociaż byłam pianistką, gra na „wiośle” bądź „pudle” zawsze
mnie fascynowała, więc błysnęły mi oczy. Na wystawie lśnił czarny Fender Stratocaster, taki, na jakim grał Jimi Hendrix.
Przeszliśmy jeszcze parę metrów i stanęliśmy przy maleńkim garażu z drzwiami
wymalowanymi różnymi nieczytelnymi napisami oraz logami zespołów – wyróżniał
się skrzydlaty emblemat Aerosmith, jęzor Stonesów oraz spluwy otoczone różami.
Hm, ostatni rysunek zupełnie nic mi nie mówił... – Oto Hellhouse.
Przekrzywiłam niepewnie głowę. Axl chyba pomyślał, iż mi się nie
spodobało.
– Wiem, że to nie jest
pięciogwiazdkowy hotel, ale cóż zrobić, gdy nie masz grosza przy duszy... Wszyscy
wierzymy, że kiedyś wydostaniemy się z tego piekła i będziemy napierdalać w
bramy nieba.
– Jeśli was posłucham, to na
pewno wywróżę wam jak najlepszą drogę do tego raju. – Uśmiechnęłam się lekko. –
Na pewno nikt nie będzie miał obiekcji co do mnie i w ogóle? Nie chcę być
intruzem i sprawiać kłopotów...
– Oczywiście, że nie, Alex! A gdyby
któryś miał jakiś problem, to łagodnie bym ze skurwielem porozmawiał... –
powiedział to takim tonem, iż obawiałbym się na ich miejscu. – Chodź wreszcie
do środka. Słyszę, że Slash szpanuje.
Istotnie z garażu dobiegał czysty dźwięk elektrycznej gitary. Na
marginesie zastanowiło mnie źródło prądu w tej klitce. Rudy otworzył drzwi i
zawołał głośno:
– Ej, chuje, mamy gościa!
Niedokładnie dociśnięte struny pod palcami mulata o długich, czarnych
lokach zakrywających twarz (widać było tylko szluga w gębie) zabrzęczały,
wydając okropny pisk z racji podłączenia do pieca, choć dźwięk był naturalny,
bez żadnych efektów i przesterowania. Uniósł głowę i spojrzał w moim kierunku,
po czym uśmiechnął się nieśmiało.
Perkusista, niewyglądający na zabiedzonego blondyn o bardzo puszystych
włosach (także na klacie), z wrażenia upuścił pałeczki oraz zaczął mi się z
zainteresowaniem przyglądać. Wyglądał na wielce uradowanego.
Basista, bardzo wysoki, przystojny blondyn, lustrował mnie dosyć
uważnie. Głupio się poczułam. Miałam wrażenie, jakby chciał do mnie podejść i
obwąchiwać niczym policyjny pies, szukający narkotyków. Czy może alkoholu… Przy
chłopaku stała flaszka. A ponoć to Slash miał być alkoholikiem…
Jako ostatniego ujrzałam drugiego gitarzystę. Też palił papierosa, ale zdecydowanie
nie rzucał się w oczy. Miał romską urodę – brązowe oczy oraz czarne włosy, choć
dosyć bladą cerę. Musiał być rytmicznym, czyli Izzym. Spojrzał na mnie z
obojętnością i tak samo bez wyrazu zaciągnął się fajką. Jego reakcja chyba
najbardziej mnie zawstydziła; miałam ochotę skurczyć się, schować za Axlem i po
cichu wyjść, lecz to kolega stał za mną, opierając dłoń na moim ramieniu.
– To ona? – Pierwszy podszedł do
mnie perkusista. Był niższy nawet od Axla. – Witaj, modemoiselle. Jam jest
Steven Adler, lecz możesz zwać mnie Popcornem. – Skłonił się przede mną. Na
mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech; Steven sprawiał bardzo pozytywne
wrażenie. Podałam mu rękę. Potem przywitali się ze mną kolejno Slash, Duff i
Izzy. Wciąż byłam zaniepokojona, gdyż przyglądali mi się ciekawie, a nie
wiedziałam, jakie jeszcze bzdury nagadał im o mnie Axl. Wokalista zaraz
zarządził próbę, posadził mnie na nieco chybotliwym taborecie, po czym zaczęli
grać jeden ze swoich kawałków.
– Welcome to the jungle, / Witaj w dżungli,
We’ve got fun n’ games. / Bawimy się tu.
We’ve got anything you want, / Mamy wszystko, czego
zapragniesz,
Honey, we know the names... / Skarbie, my znamy odpowiednie
nazwiska...
Kawałek był szybki, hardrockowy oraz bardzo energiczny. Od razu
niezwykle mi się spodobał. Axl szybko wyrzucał z siebie kolejne wersy i szalał,
rzucając się na boki, choć nie miał wiele miejsca. Slash grał wspaniale, z
bardzo nisko zawieszoną gitarą, co mnie trochę dziwiło, zważając dodatkowo na
dziwaczny, „powycinany” korpus instrumentu. Cóż, Warlocki wcale mi się nie
podobały; byłam za Tele i LP, gdybym miała grać na gitarze. Przetworniki jego
gitary były dość daleko od mostka, więc musiał bardzo szybko poruszać ręką. Nie
wydawało mi się to zbyt wygodne, jednakże i tak niemal natychmiast wywróżyłam
mu wspaniałą karierę obok Perry’ego, Van Halena i Page’a. Popcorn zaś tak
rzucał głową, że jego włosy przypominały prażącą się na patelni kukurydzę;
ciągle cieszył michę. Duff był bardzo skupiony na swojej grze (choć niby basu
nie słychać, wszyscy wychwyciliby ewentualną pomyłkę), nie można było mu
odmówić feelingu i radości, którą pewnie przekazywał mu Steven, skoro razem grali
w sekcji rytmicznej; również miał nisko zawieszoną gitarę. Z kolei Izzy był
niemal niezauważalny, lecz także genialnie grał, nadal z neutralną miną i
papierosem w gębie. To chyba on najbardziej mnie zaintrygował, jego skrytość.
Bardzo entuzjastycznie oklaskałam chłopców i poprosiłam o jeszcze. Axl
z szelmowskim uśmiechem zaproponował Whole
Lotta Rosie AC/DC. Potem Hair of the Dog Nazareth
i własne utwory – Anything
Goes oraz Think About You.
–
Kurwa, jesteście totalnie zajebiści! – zawołałam, kręcąc głową. – Niesamowici!
Nie słyszałam jeszcze czegoś takiego.
– E, to chyba nie słyszałaś
jeszcze zbyt wiele – machnął ręką Duff, lecz uśmiechał się lekko, więc chyba
było mu miło.
– Licz się ze słowami, drągu.
Ona słyszała mnóstwo zajebistej muzyki! – Axl stanął w mej obronie.
– A właśnie, czego konkretnie
słuchasz? – Slash włączył się do dyskusji, łykając trochę jakiegoś wina.
– Lubię Aerosmith, Led Zeppelin,
Sex Pistols, Metallikę, Alice’a Coopera, The Doors, The Rolling Stones, Pink
Floyd, Queen, Misfits, AC/DC, The Police, Black Sabbath, Jimiego Hendriksa,
Michaela Jacksona, Boba Marleya, Stinga...
– Sex Pistols, Misfits? Ja pierdolę,
już cię lubię! – Uradował się basista. – Byłem prawdziwym punkiem z Seattle i
pomyślałem, że Slash też, skoro ma taką ksywę, jednak kiedy spotkałem się z nim
oraz Stevenem, nieźle się zdziwiłem.
– Duffy miał włosy ufarbowane
brąz, czerwony i czarny. Nasze dziewczyny myślały, że jest pedałem –
zachichotał Popcorn.
– Stevie, czy mam użyć maszynki
do golenia na twojej klacie? – wycedził McKagan ze zmrużonym wzrokiem.
Perkusista spojrzał na niego jednocześnie z błaganiem i wyrzutem.
– Jak możesz, w pizdu?! Przecież
wiesz, ile dla mnie znaczy zarost na klacie!
– No tak, Adriana musi mieć
pseudo poduszkę, gdy nocuje w Hellhousie – zażartował Slash.
Garaż był naprawdę maleńki, miał tylko kilka metrów długości i
szerokości. Instrumenty ledwo się w nim mieściły. Mimowolnie drgnęłam na widok
karalucha, spacerującego między bębnami. Ściany były ozdobione tak, jak drzwi,
lecz znajdowały się na nich także koncertowe plakaty, między innymi Hollywood
Rose, L.A. Guns, Guns N’ Roses.
Było trochę kartek, na których motywem przewodnim były róże bądź rewolwery, a
także czaszki. Dookoła walały się zabazgrane pudełka po pizzach. Deski były
porozkładane na wzór legowisk. W kącie stała zniszczona kanapa oraz sfatygowany
materac.
– Chłopaki, mamy czym ugościć
naszą nową przyjaciółkę? – spytał Duff.
Rose odchrząknął.
– Alex nie pije.
– Nie pije? No co ty, z nami się
nie napijesz? Pierdolenie! Popcorn, skocz po więcej Thunderbirda, kurwa! –
zawołał Slash. Bębniarz od razu wyleciał z garażu. Machnęłam ręką, w sumie co
mi szkodziło napić się trochę jakiegoś jabola... Przecież na pewno nie było ich
stać na polską bądź ruską wódkę.
Axl oraz Duff wyszli zapalić, Izzy zniknął mi z oczu, a Slash wziął
jedną z kartek, wygrzebał skądś długopis i zajął się rysunkiem.
– To twoja robota? – spytałam
zaciekawiona. Pokiwał nieśmiało głową.
– Ja robiłem te wszystkie
cholerne rysunki. Nie możemy się jak na razie zdecydować, które byłoby
najlepsze... Jesteśmy Guns N’ Fuckin’ Roses i to musi być widać.
Uśmiechnęłam się lekko i pochyliłam nad twórczością mulata.
– Masz talent. O, te spluwy i
róże świetnie ci wyszły.
– Dzięki. – Spauzował. – Axl
mówił, że przeprowadziłaś się z NY i nie cierpisz LA. Dlaczego?
Westchnęłam.
– Nienawidzę Los Angeles, bo po
prostu nie jest Nowym Jorkiem, który kocham. Poza tym tu się tylko ćpa, pije i
kradnie. A przeprowadziłam się, bo mój ojciec postanowił się przenieść, nie
chciał mnie samej zostawiać w Wielkim Jabłku.
– Los Angeles to pieprzona
dziwka! – zawołał basista, wracając do środka.
– Doprawdy? Jakoś nasza trasa do
Oregonu i Seattle nie była zbyt udana... – przypomniał mu gitarzysta.
– Nie przesadzaj, kudłaczu, nie
było tak źle – odparł beztrosko i zwrócił się do mnie: - Załatwiłem nam małą
trasę koncertową po Zachodnim Wybrzeżu. Slash i Steven dołączyli do nas dwa dni
przed nią. Prawie od razu nawaliło nam auto, musieliśmy w scenicznych ciuchach
łapać stopa, kapujesz, kurwa? Na miejscu jeden zespół pożyczył nam instrumenty
tylko dlatego, że kiedyś z nimi grałem. To była prawdziwie piekielna trasa.
– Ale dzięki niej bardzo się zgraliśmy.
Wiedzieliśmy, że jeśli to przetrwamy, to będziemy prawdziwym, pieprzonym
zespołem – dodał mulat.
– Widać między wami chemię, jak
gracie. – Pokiwałam głową.
– Miło, że widać i że ci się
podoba, słodziutka. Przyjdziesz, jak będziemy grali, co? W czwartek mamy
koncert w The Roxy.
– Pewnie, czemu nie. Na koncerty
mogłabym chodzić tak często, jak się tylko da!
Kontynuowaliśmy rozmowę na różne tematy. Dowiedziałam się na przykład,
iż Slash zaczął grać na gitarze dopiero, gdy Steven podarował mu hiszpańską
jednostrunówkę, a kiedyś nawet babcia sprezentowała mu niezłą podróbkę Gibsona
Les Paula, który niestety został skradziony. Duff zaś także najpierw grał na
gitarze, lecz przerzucił się na bas, aby mieć większe szanse na dostanie się do
jakiegoś zespołu, gdyż nie był tak dobrym gitarzystą i basistów był znacznie
mniej. Poza tym zdziwiło mnie, iż również był leworęczny. Twierdził, że to wcale
nie przeszkadzało mu w grze, co znacznie mnie pokrzepiło. Od pewnego czasu
nieśmiało marzyłam o rozpoczęciu gry na gitarze, ale przeszkadzała mi mniej
popularna przewaga półkul mózgowych. Dobrze dogadywałam się z blondynem, w
obojgu nas tkwił punkowy zew. Slash także był bardzo sympatyczny oraz
nieśmiały, zupełnie jak ja, dzięki czemu łatwiej nam było się porozumieć. Nie
wiedziałam, kiedy wkręciłam się w dyskusję z chłopakami i całkiem swobodnie
żartowaliśmy.
W końcu wrócili Axl oraz Steven z paroma butelkami. Mulat natychmiast
wyrwał się po Jacka Daniel’sa, Duff wziął jakąś wódkę, Axla Night Traina, a dla
mnie oraz Popcorna został Thunderbird. Nigdy za dużo nie piłam, więc nie
zamierzałam się najebać w takiej sytuacji, toteż piłam małe łyki. Nagle ni
stąd, ni z owąd dołączył do nas drugi gitarzysta i wziął pozostałą butelkę
taniego wina.
– Nie przejmuj się, Izzy tak
zawsze ma – powiedział Axl, widząc, jak wzdrygnęłam się zaskoczona.
Następnych parę godzin spędziliśmy na rozmowach, wygłupach, śmiechach.
Obyło się bez zbędnych ekscesów, prawdopodobnie dlatego, iż chłopcy nie chcieli
mnie przestraszyć, dziko harcując na samym wstępie. Poza tym nie mieliśmy
więcej alkoholu, a spożyta przez nich dawka zdawała się nie wywierać większego
wpływu na ich organizmy. Mnie jednakże jabol oraz trochę whisky, którą
poczęstował mnie Slash zmorzyło, toteż Axl z Duffem odprowadzili mnie do domu.
Szłam pod łokieć z jednym i drugim, śpiewając głośno.
– No future, no future, no future for me! – wydzieraliśmy się w noc, niczym brudne
panczury z Londynu w latach siedemdziesiątych (na szczęście nikt z nas nie miał
uśmiechu pięknego niczym Johnny Rotten, wokalista Sex Pistols).
Pod drzwiami obaj chłopcy mnie przytulili (nie protestowałam, w końcu
wszyscy wypiliśmy) i rudy obiecał znowu wpaść do mnie w odwiedziny. Właściwie
byłam nawet z tego zadowolona. Jego kumple wydali mi się całkiem sympatyczni
oraz godni uwagi. Cieszyłam się, iż udało mi się zawrzeć jakieś nowe
znajomości, które mogły mieć znaczenie w moim życiu. Może wreszcie wieczny
marazm i absencja miały odejść z mojego serca? Ta myśl wręcz mnie uskrzydlała;
byłam bardzo zmęczona obecnością tych bodźców. Za sprawą alkoholu zasnęłam dość
szybko, w całkiem dobrym humorze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujcie łaskawie, żebym wiedziała, że czytacie. Przecież podczas czytania towarzyszą Wam jakieś odczucia, coś Wam się podoba, coś Was irytuje, nudzi, czegoś brakuje, ja chciałabym o tym wiedzieć, by móc pisać lepiej! c: xoxo