„Niech Bóg błogosławi i ma w opiece Wiernego Czytelnika. Usta mogą przemawiać, ale czymże jest opowieść, gdy brak życzliwego ucha.” ~ Stephen King

sobota, 28 lipca 2012

V Słodziutka wódka


♫♪ Metallica – Mama Said ♪♫
 – I co o niej myślisz? – zapytał, gdy wracali do domu.
 – Kurwa mać, stary, co za świetna laska! – Wyszczerzył zęby. – Naprawdę zajebista. Wiesz, normalna, porządna, szanuje się, słucha dobrej muzyki... Poza tym ładna dupa.
 – Ale pewnie jak będzie z nami więcej przebywać, jakoś ją zepsujemy – zachichotał rudy.
 – Axl, mam nadzieję, że nie zamierzasz się nią zabawić, co? – Duff przyjrzał mu się uważnie.
 – Nie – odparł od razu. – Takiej fajnej lasce krzywdy nie zrobię. To taka dobra duszyczka. Jak można ją zranić, Duff, zrobiłbyś to? Jest w niej coś takiego, że chcę być blisko niej, poznać ją... – Trudno było mu określić swe uczucia.
Blondyn pokiwał głową.
 – Ale pamiętaj, chuju, gdybyś jednak zmienił zdanie, to nam powiedz.
 – Jasne, jasne. – Spauzował, po czym wypalił: - Wpadła ci w oko?
 – Nie... – Pokręcił powoli głową. – Wiesz, że wolę blondynki. Alex jest raczej w twoim typie. A ty nie chciałbyś się koło niej zakręcić? Na dłużej?
 – Teraz nie chcę się pakować w stały związek, mówiłem już.
Duff przytaknął, przypominając sobie reakcję wokalisty na wspomnienie przez Slasha o Michelle. Musiał mówić prawdę. A czy jemu spodobała się Alex? Nie miał pewności, chyba za wcześnie było na takie wyroki. Na pewno wywarła na nim dobre wrażenie, tym bardziej, iż lubiła punk rock. McKagan uwielbiał ten gatunek i brakowało mu go w Los Angeles. Czuł, iż w dziewczynie mogła się kryć jego bratnia dusza.

♫♪ Sting – Angel Eyes ♪♫
Trzy dni później
Obudziłam się dosyć wcześnie, co mnie nie zdziwiło. Chłopaki znów próbowali mnie spić, ale twardo się trzymałam. Na szczęście oczywiście nie byłam skacowana. Zjadłam na śniadanie muesli i usiadłam przy pianinie, grając melodie nieco zainspirowane tym, co słyszałam na próbach chłopaków. Wykonywali kawał dobrego hard rocka, coś jak połączenie Aerosmith, Stonesów, AC/DC, a niekiedy nawet Ramones. Wieczorem miał odbyć się ich koncert, na który mnie ochoczo zapraszali. Z przyjemnością zamierzałam w nim uczestniczyć. W Los Angeles co wieczór chodziło się na koncerty od klubu do klubu, i w niedziele, i we środy. Nie uczestniczyłam jeszcze w żadnym, więc byłam podekscytowana perspektywą ujrzenia kolegów w akcji.
Grałam kawałki Stinga, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Z westchnieniem wstałam i otworzyłam drzwi Slashowi oraz Stevenowi.
 – Dzień bardzo, kurwa, dobry! – zawołał perkusista, przytulając mnie. – Jak się dziś miewa nasza najmilsza przyjaciółka?
 – O, teraz jeszcze lepiej – zaśmiałam się. – Najmilsza? Przecież ja jestem miła i słodka jak Wódka Żołądkowa, no Steven...
 – Oj tam, nie znam bardziej kochanej osoby od ciebie. Wytrzymujesz z nami z własnej woli, nie wariujesz od tego, wspierasz, uspokajasz Axla samą swoją obecnością, słuchasz naszych beznadziejnych prób, nie dajesz się spić, dokarmiasz nas domowym żarciem i w ogóle... Nie wiem, jak my ci się odwdzięczymy! – westchnął mulat.
 – Po prostu nie zapomnijcie o mnie, gdy wyruszycie w wielki świat, jako słynni Guns N’ Roses. – Uśmiechnęłam się lekko.
Popcorn z radością pobiegł do kuchni i zrobił trochę kanapek dla siebie oraz Slasha, a potem wziął się za przygotowywanie sosu do obiadu.
 – Tylko bez dodatków z materiałem genetycznym, OK? – uprzedziłam go. Gitarzysta skrzywił się na te słowa.
 – Ha, brzydzi cię myśl, iż miałbyś połknąć spermę Stevena, ale chciałbyś, żeby dziewczyna ci łykała, co?
 – Echem, raczej dziwka, a nie dziewczyna, jak już. Poza tym, Alex, nie jesteśmy aż takimi chujami. My lubimy traktować kobiety świetnie, tylko nie mamy warunków, jesteśmy bez grosza przy duszy.
 – Taa, pierdol, pierdol, ja posłucham. Jak się czegoś nie chce, to się zawsze znajdzie wymówkę – prychnęłam. – Chociaż wiem, że wy tylko na zewnątrz zgrywacie takich skurwieli. Nie musicie nic mówić, jestem kobietą i wiem takie rzeczy. – Uśmiechnęłam się.
Gdy chłopcy zjedli oraz Popcorn zrobił sos, wyszliśmy z domu. Poszliśmy do ich garażu, aby zespół przygotował playlistę koncertu.
Nie lubiłam chodzić sama do Hellhouse’u. Zmierzając tam z którymś z chłopaków czułam się bezpieczniej, lecz sama od razu zauważałam zaułek z pijakiem z butelką Thunderbirda na głowie. Może i wyglądał nieszkodliwie, ale tacy ludzie mimowolnie trochę mnie przerażali. W Zachodnim Hollywood nie mogłaś czuć się bezpiecznie, zwłaszcza będąc samotną dziewczyną.
 – Gdzie znów ten chuj Stradlin? – Brakowało tylko jego.
 – Oby robił coś pożytecznego... – westchnął Duff.
 – O tej porze miałby rozprowadzać towar? Chyba za wcześnie – pokręcił głową Slash.
 – Może trafił na Perry’ego... – wtrącił z nadzieją perkusista. Zamurowało mnie trochę.
 – Izzy jest dilerem? – zapytałam nieśmiało.
 – Przynajmniej to całkiem opłacalne. – Pokiwał głową Axl, jakby nie było to nic wielkiego.
Izzy był dilerem! I mógł zaopatrzać się u niego sam gitarzysta Aerosmith! Przynajmniej wreszcie mogłam pojąć, skąd miał kasę na gitarę Gibsona, ale i tak trudno było mi nagle przyswoić ten fakt. Z pewnością chłopaki czasem coś brali, jak prawie wszyscy na Sunset, ale nie podejrzewałabym Stradlina o rozprowadzanie dragów. Chłopak był taki spokojny i małomówny... Cicha woda brzegi rwie! Chciałam nawiązać z nim jakiś kontakt, ale nie przechodziło mi to łatwo, tym bardziej, iż cechowała mnie nieśmiałość. Czarnowłosy potrafił spędzać godziny w swoim kącie za kanapą, jakby wcale go nie było. Niepokoiło mnie to, lecz chłopcy twierdzili, że to normalne dla niego. Nie wydawało mi się możliwe, by tamten chłopak mógł mnie nazwać „piekielnym aniołem”, jak twierdził Axl. Nie wykazywał żadnej chęci nawiązania bliższego kontaktu, a ja nie chciałam być nachalna, aby nie pomyślał, że na niego leciałam; byłoby mi bardzo głupio, choć Stradlin skomentowałby każdą, dosłownie każdą sytuację jednym słowem: „WHATEVER”.
Chłopaki starali się ustalić dobry repertuar. Spytali mnie nawet o sugestie, lecz ja tylko poprosiłam, by ich występ nie był tak krótki, jak koncerty Ramones, które nie trwały nawet dwudziestu minut. Wiadomo, iż wszystkie utwory tego zespołu trwały średnio dwie minuty, co trochę mnie irytowało, gdyż nie pozwalały się wczuć, porwać, rozkręcić. Ale w końcu to tylko punk rock – trzy akordy, darcie mordy, jak mówiło się w mojej ojczyźnie. Zresztą mieszkając w Nowym Jorku, skąd pochodzili Ramones, mogłam często bywać na ich koncertach.
Ustalili, że zagrają na wstęp jak zawsze Reckless Life, poza tym Mamę Kin, Whole Lotta Rosie, Back off Bitch, Think About You i Welcome to the Jungle. Potem był powrót Izzy’ego.
Tak, widząc go wtedy, już na pewno domyśliłabym się, w jakim „zawodzie” mógł dorabiać. Był dziwnie blady, ręce mu się trochę trzęsły, a żeby nie pomylić tego z silnym stresem, miał źrenice wielkie jak kot nocą, choć był środek dnia.
 – Nareszcie wróciłeś, ciulu! Jesteś chociaż w stanie grać?
Pokiwał tylko głową. Nie miał siły mówić, czy po prostu nie chciało mu się nawet ust otwierać?
Jednakże gdy gitarzysta spojrzał na playlistę, swym cichym, charakterystycznym, jako że rzadko używanym, to zapadającym w pamięć głosem nakazał dodać Anything Goes, a na koniec Heartbreak Hotel.
 – Do tego jak zawsze wepchnąć Nice Boys oraz Move to the City. Proste, kurwa! – ucieszył się Popcorn. – A po próbie zapraszam do Alex, bo już sos do spaghetti zrobiłem.
To zdecydowanie pokrzepiło chłopaków. Próba poszła im bardzo dobrze, przynajmniej moim zdaniem, a potem radośnie podążyliśmy do mego domu. Jednakże od powrotu Stradlina do Hellhouse’u problem ich narkomanii dotarł dobrze do mojej świadomości. Cholera jasna, znałam tych gości krócej niż tydzień, a już zaczynałam się nimi przejmować! Zresztą dragi to nie było byle co. Elvis Presley, Jimi Hendrix, Bon Scott, John Bonham, Jim Morrison – oni wszyscy byli przykładami tego, jak alkohol i narkotyki potrafiły zgasić życie, pozbawić świat ludzi, którzy mogli jeszcze wiele dla niego zrobić... W moich nowych kumplach krył się ogromny talent oraz potencjał, który moim zdaniem nie miał prawa się zmarnować. Przecież dopiero zaczynali grać, byli tacy młodzi...
 – Jakie mroczne myśli zaprzątają twoją śliczną główkę i sprawiają, iż stygnie ci cudowne spaghetti wujka Popcorna? – zagadnął mnie Axl.
Westchnęłam.
 – Myślę o ćpaniu – nie dbałam o teatralny, cichy ton. – Po co wam to, do cholery?
 – Żeby się odstresować, poczuć zgoła inaczej, dostać zastrzyk energii i weny, oszukać Morfeusza... – wyliczył. – Nie przejmuj się tak, słodziutka. Ja tam nie jestem uzależniony...
 – Każdy, kto jest w nałogu tak twierdzi – prychnęłam.
 – Ja nie jestem każdy! – burknął urażony. – Alex, chyba zauważyłaś, że nie jesteśmy totalnymi ćpunami, którzy całe dnie tylko chodzą w poszukiwaniu kasy na działkę. My po prostu bierzemy, kiedy mamy okazję. Najważniejsza jest dla nas muzyka, sądzę, iż o tym wiesz.
 – Sex, drugs and rock ’n’ roll – powiedziałam grobowym tonem. Spojrzenia Izzy’ego oraz moje spotkały się, lecz nie mogłam nic wyczytać z jego jasnobrązowych oczu – zresztą i tak wciąż nie widać było tęczówek.
 – A właśnie, skoro mowa o seksie, a my tu jemy, to pokażę ci kiedyś taką meksykańską knajpę na Sunset Boulevard. Mają okropne żarcie, ale czyste drinki, a my zawsze siadamy tam przy takim stoliku, gdzie można ciągnąć druta i nikt nic nie widzi – zachichotał Slash.
 – To mnie dopiero zachęciłeś, Saul...

♫♪ Black Sabbath – Iron Man ♪♫
Dotarłam do The Roxy Theatre kwadrans przed planowanym początkiem występu chłopaków. W klubie kręciło się już sporo ludzi, chyba impreza była bardzo wyczekiwana. Usiadłam przy stoliku, oczekując na ich wyjście. Byłam ubrana w koszulkę z logo Stonesów, szarą, długą koszulę w kratę, jasnoniebieskie jeansy oraz glany. Nuciłam Iron Mana Black Sabbath, aż charakterystyczny riff ucichł i poproszono o aplauz dla zespołu. Natychmiast poderwałam się oraz przedarłam pod scenę.
 – Dziękujemy wam za przybycie. Jesteśmy Guns N’ Roses – zaczął Axl. Włosy miał tylko lekko natapirowane i nie umalował się, co bardzo pozytywnie przyjęłam. Był ubrany w białą koszulkę bez rękawów, odsłaniającą jego tatuaże, podarte spodnie oraz kowbojki.
 – Ruszcie swoje pieprzone tyłki pod scenę, no! – zawołał Slash, z melonikiem na skudlonych włosach. Spostrzegł mnie i wyszczerzył zęby. Pomachałam mu z uśmiechem. Steven, ubrany w białą koszulę i niebieską kamizelkę, zaczął kiwać na mnie ręką pełną bransolet zza bębnów oraz talerzy, na co jakaś panienka zaczęła histeryzować, sądząc, iż Adler ją podrywa. Zauważyłam złośliwy uśmiech Izzy’ego, który pod ramoneską miał złotą, brokatową koszulkę (a zdecydowanie bardziej pasowało do niego srebro). Duff, w spodniach w pionowe pasy (jakby potrzebował się optycznie wyszczuplać!) oraz półprzezroczystej koszulce z siatki, na którą narzucił białą kurtkę, przewrócił oczyma, po czym założył na nos awiatory.
Zaczęła się pierwsza piosenka – Reckless Life. Było znacznie lepiej niż na próbie, może przez atmosferę panującą w klubie. Publiczność również dopisywała. Wszyscy dawali się ponieść emocjom; nieważne, iż był to „tylko” koncert jakiejś początkującej kapeli, od których roiło się na Sunset, atmosfera była cudna jak na koncertach Aerosmith, Queenu albo The Rolling Stones.
 – Somethin' changed in this heart of mine / Coś się zmieniło w tym moim sercu
an' I'm so glad that ya showed me. / i tak się cieszę, że mi to pokazałaś.
Funny how I never felt so high, / Zabawne, że nigdy nie czułem się tak nahajowany,
it's a feelin' that I know, / to uczucie, o którym wiem,
I know I'll never forget. / wiem, że nigdy go nie zapomnę.
Ooh, it was the best time I can remember. / Och, to były najlepsze czasy, jakie pamiętam.
Ooh, and the love we shared - / Och, i miłość, którą dzieliliśmy -
is lovin' that'll last forever! / to uczucie, które będzie trwać wiecznie! – rudy śpiewał Think About You, tę strasznie słodką piosenkę, wpatrując się we mnie. Kawałek był świetny, ale tekst jakoś nie pasował mi do chłopaków, żaden nie sprawiał wrażenia skłonnego do takich romantycznych wyznań. Ciekawe, kto był autorem tekstu...

Prince – Purple Rain
 – Dzięki za koncert, byliście zajebiści! I uprzedzamy, że teraz lepiej się ewakuować, bo przybywają te cioty – trucizna. Do następnego, pieprzonego występu! – rzekł Axl, szczerząc zęby i publiczność pożegnała zespół gromkimi brawami. Po jakichś dwudziestu minutach, gdy zwinęli sprzęt oraz przebrali się, podeszli do mnie.
 – Chyba ci się podobało, co, słodziutka? – Uśmiechnął się wokalista.
 – Było w chuj zajebiście! – Ucieszyłam się.
 – Cała przyjemność po naszej stronie. – Skłonił mi się Duff. – Chodźmy stąd, co? Zanim przyjdą ci frajerzy...
 – Czyli?
 – Poison... – Skrzywił się Slash. – Banda ciuli i pedałów. Kiedyś prawie zostałem ich gitarzystą! Zrezygnowałem, gdy tylko zobaczyłem, jak wyglądają...
 – Jeszcze kiedy byłem w Hollywood Rose ta ciota Michaels, grając przed nami, zapowiadał ludziom bankiet w innym lokalu, żebyśmy nie mieli publiczności! Jebany, mały chuj! – zirytował się Rose. – No dalej, chodźmy do Rainbow. To najlepsze miejsce w mieście.
Pokiwałam głową. Słyszałam o tym klubie. Bywał tam sam Elvis! Przeszliśmy od budynku numer 9009 do 9015 i stanęliśmy przed pionowym, tęczowym logo. Weszliśmy do środka. Na dole była restauracja, lecz my podążyliśmy na górę, gdzie znajdował się klub – napis głosił „Over the Rainbow”. Duff powiedział mi, że we wtorki robią tam bluesowe jam session, a w środowe wieczory grają klasycznego rocka, więc od razu postanowiłam tam zajrzeć następnym razem w te dni.
Zamówiliśmy sobie po Daniel’sie i gadaliśmy, gdy w podskokach do Stevena podleciała jakaś ruda panna. Chłopak z uśmiechem ją objął, ale przecież on się tak zachowywał cały czas.
 – Alex, to moja dziewczyna, Adriana – wyjaśnił mi. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie miło i podała mi rękę.
 – Słyszałam już sporo o tobie.
 – Tak? Jakie głupoty gadał o mnie Adler? – westchnęłam, unosząc lekko kąciki ust. Zaśmiała się tylko.
 – Twierdził, że jesteś zajebistą pianistką, wspaniałą przyjaciółką i masz fantastyczną kuchnię.
 – A i owszem, wyposażenie kuchni mam dobre, jak dla jego zdolności...
Wszyscy pogrążyliśmy się w rozmowie, prócz Izzy’ego, który jak zwykle zniknął i Axla, który udawał, iż nie zauważał obecności Adriany – zresztą z wzajemnością. Ciekawa byłam, dlaczego się tak zachowywali, ale nie miałam prawa się wtrącać. Po pewnym czasie dołączył do nas Del James, który nocował czasem w Hellhousie. Był bezrobotnym dziennikarzem i pisarzem, a Axl traktował go jak brata.
Później Popcorn udał się ze swoją dziewczyną do toalety – w wiadomym celu; Slash zaś poszedł szukać Stradlina – domyślałam się, po co. Siedziałam przy stoliku z pozostałymi chłopakami. Nagle usłyszałam w głośnikach Purple Rain Prince’a. Kochałam ten kawałek! Nieoczekiwanie basista powstał, stanął przede mną i wyciągnął w moją stronę prawą rękę.
 – Mogę prosić?
Zdębiałam.
 – Że... Do tańca? Duff, ja potrafię tylko pogo...
 – Słodziutka, ja też nie umiem, ale to tylko wolny, więc... – Chwycił moją dłoń i pociągnął na parkiet. Nie miałam wyjścia – objęłam go za szyję, on umiejscowił swe ręce na mojej talii i przytuleni, powoli kołysaliśmy się w rytm piosenki. Co mi szkodziło!
 – Jestem słodziutka jak Wódka Żołądkowa – przypomniałam mu, cicho burcząc.
 – Lubię wódkę... Słodziutka – zaśmiał mi się uroczo do ucha. Zrobiło mi się jakoś miło i przyjemnie. Ciemne od spodu włosy McKagana łaskotały mnie w nos, czułam jego piżmowy zapach oraz ciepło otaczających mnie ramion. Zwyczajnie wymiękłam, ale cóż począć... Łaknęłam bliskości, a wspominałam już, jaką byłam outsiderką. Chyba nie było nic złego w jednym tańcu-przytulańcu z przyjacielem?
Później skoczyłam do toalety, a gdy wróciłam, Duff wręcz promieniał, Axl zaś był bardzo niezadowolony. Zauważyłam już, że lepiej było go nie denerwować, gdyż potrafił się nieźle wkurzyć – byłam świadkiem tego, jak prawie pobił Stevena, bo ten pomylił się przy graniu trzy razy z rzędu. Usiadłam między nimi. Rudy rzucił basiście wściekłe spojrzenie i nieco się ku mnie nachylił.
 – To co, zadowolona jesteś, że się nie malowałem? – Posłał mi kokieteryjny uśmiech.
 – Bardzo. – Pokiwałam głową. – I masz dziś świetne włosy. – Ostrożnie dotknęłam jego czupryny.
 – Nie wspanialsze niż twoje, ślicznotko. – Odgarnął mi z twarzy grzywkę. – Wiesz, że masz piękne oczy? Szczerze. Tak, to banalny tekst, ale naprawdę.
Spuściłam wzrok i się uśmiechnęłam.
 – Zawstydzasz mnie, Axl.
 – Może się zarumienisz, pewnie twoja blada twarzyczka będzie wtedy jeszcze bardziej urocza...
Flirtowałam z nim, naprawdę! Sama byłam tym zaskoczona. Duff poprosił mnie do wolnego, Axl mnie podrywał, a obaj byli generalnie trzeźwi. Te wydarzenia bardzo mnie ucieszyły i podbudowały moją pewność siebie.
Po paru minutach wróciła reszta zespołu. Wszyscy już zagrzali, czego się spodziewałam. Stradlin był w takim stanie jak na próbie, Slash trząsł się, praktycznie tak samo, jakby się najebał, a Steven był bardzo pobudzony. Nieswojo czułam się w takim otoczeniu. Człowiek pod wpływem używek był totalnie nieprzewidywalny – wystarczy sobie przypomnieć Jima Morrisona podczas ostatniego koncertu Doorsów w Whisky a Go Go, choć wyszło to na dobre piosence The End. Wokalista nieoczekiwanie zaczął dodawać kolejne zwrotki do utworu, co wkurzyło właściciela klubu, który wyłączył im prąd oraz zerwał kontrakt. Na szczęście niedługo potem do zespołu zgłosili się ludzie z wytwórni fonograficznej i grupa wydała pierwszy album. Jednakże nie chciałam mieć do czynienia z osobami, w których organizmach krążyły różne substancje psychoaktywne. Po co się narażać na krzywdę oraz stracić zaufanie do osoby, która była dla nas ważna?
 – Już prawie druga... – Spojrzałam na zegarek. – Zmęczona jestem. Ja chyba pójdę do domu.
 – Odprowadzę cię! – zaoferował się natychmiast basista.
 – Zostań z nimi, debilu. Ty w razie czego im nie wpierdolisz, w przeciwieństwie do mnie – od razu zaooponował rudy. Zaczęli się sprzeczać, ale nieśmiało wtrąciłam, że nie ma o co się kłócić i przecież mogę wrócić sama. Obaj spojrzeli na mnie jak na wariatkę.
 – Oszalałaś, kobieto. O tej porze, sama?...
 – Po Nowym Jorku zawsze chodziłam sama, a nigdy nic mi się nie stało – przerwałam.
 – Że co?! – Duff zakrztusił się wódką. – Osłabiasz mnie, Alex! Sama nocą w Nowym Jorku!
 – Przecież ci mówiłem, co mnie tam ze Slashem spotkało! – Kręcił głową Rose. – Dobra, koniec pierdolenia. Odprowadzam cię do domu. – Bezceremonialnie złapał mnie za rękę i szybko wyciągnął z klubu, jakby obawiał się, iż blondyn się sprzeciwi.
 – Axl! – zawołałam z wyrzutem. – To było głupie!
 – Ja tylko nie chcę, żeby mojej przyjaciółce coś się stało. – Niewinnie wzruszył ramionami.
 – Przecież złych diabli nie biorą.
Zaśmiał się.
 – Sęk w tym, że ty jesteś bardzo dobra, słodziutka... Tak nam pomagasz... Nie wiem, jak my się ci odwdzięczymy...
 – Po prostu zostańcie moimi przyjaciółmi, nawet gdy będziecie koncertować ze Stonesami.
 – I jeszcze nie chcesz nic w zamian... Naprawdę, jesteś dla nas za dobra! – westchnął. – Wiesz, że cię lubię? – Mocniej otoczył mnie ramieniem.
 – Ja też cię lubię, Axl. – Skojarzyło mi się to ze sceną z pełnej wersji teledysku do Thrillera i serce zaczęło mi trochę szybciej bić. Na szczęście Rose nie odpowiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujcie łaskawie, żebym wiedziała, że czytacie. Przecież podczas czytania towarzyszą Wam jakieś odczucia, coś Wam się podoba, coś Was irytuje, nudzi, czegoś brakuje, ja chciałabym o tym wiedzieć, by móc pisać lepiej! c: xoxo