„Niech Bóg błogosławi i ma w opiece Wiernego Czytelnika. Usta mogą przemawiać, ale czymże jest opowieść, gdy brak życzliwego ucha.” ~ Stephen King

poniedziałek, 30 lipca 2012

XIII Przyjemne odrętwienie


♫♪Guns N’ Roses – My Michelle♪♫
Adriana wiedziała, co musiała zrobić. Nie było innego wyjścia. Steven nie widział problemu w swoim ćpaniu oraz spaniu z przypadkowymi panienkami, więc dlaczego ona miałaby czynić inaczej? Doskonale wiedziała, iż był tylko jeden sposób, by poczuł uczucie zazdrości.
Zauważyła swoje „narzędzie zbrodni”. Usiadła przy chłopaku wpatrującym się martwo w swój pusty od dawna kieliszek. Jak zwykle udawał, że jej nie spostrzegł.
 – Nie oszukuj się. Pragniesz mnie, tak jak ja ciebie.
Uniósł na nią zielone oczy.
 – A ty znowu swoje? Czy nie mówiłem ci już, żebyś się odpierdoliła?
 – Nie odpierdolę się, póki mnie nie przelecisz. – Nachyliła się ku niemu i przejechała mu językiem po wargach, następnie wsuwając go do jego ust. Przysunęła się do chłopaka, by położyć rękę na jego kroczu. W tym samym czasie Axl toczył wewnętrzną walkę, którą jego moralność szybko przegrała. „Może i ona jest dziewczyną Popcorna, ale i tak oboje się zdradzają... Chociaż po chuj miałbym patrzeć na innych... Ach, cholera, co tam! Oj, niech mi tak robi!” dość szybko zdecydował. Oderwał się od rudowłosej.
 – Przekonałaś mnie. – Pociągnął ją do jej pokoju i szybko położył na łóżku, nie bacząc, iż akurat tamto należało do współlokatorki panny Smith. Pospiesznie rozebrali się, by kontynuować. Axl wsunął palce do jej kobiecości, jednocześnie liżąc jej piersi, a ona masowała jego męskość. Musiał przyznać, że umiała to robić.
Do tego przejęła inicjatywę! Pchnęła go na materac i sama nakierowała jego penisa na swoją pochwę. Axl zamruczał, podobało mu się to coraz bardziej. Siedziała na nim i szybko się poruszała, a jej biust zabawnie podskakiwał. Rose złapał ją w talii, by móc schwycić jej sterczące sutki w usta. Ssał je, a ona kręciła biodrami kółeczka, ściskając w sobie jego wilgotną męskość – czy mogło być lepiej?
Oczywiście, gdyby nikt im nie przeszkodził. Tymczasem w drzwiach stanął Adler ze swoją nową koleżanką, która ponoć tylko „kręciła się koło niego”. Perkusista stanął jak wryty. Nie zdziwiłby go widok Axla z jakąś dupą ani Adriany z jakimś facetem, ale ONI RAZEM?! Jak mogli mu to zrobić?! Mimo wszystko kochał ją, tymczasem zdradziła go z przyjacielem... Gościem, którego traktował jak brata, któremu ufał. Jak mogli się do tego posunąć?
 – Hej skarbie, dołączysz do nas?
Jednakże Popcorn wiedział, iż nie był niewinny. Zdradzał ją, to fakt.
 – Ee, to w porządku.
Był zbity z pantałyku. Adriana z dumą stwierdziła, że takiej reakcji pragnęła. Chciała podejść do chłopaka i powiedzieć mu coś, co wykorzystała jego towarzyszka, zajmując miejsce przy Axlu. Rudy jeszcze nie skończył, więc zaraz zajął się nową spragnioną cipką. Adriana poczuła wściekłość, ale zaraz zaczęła się gorsza rozróba.
Drzwi znowu się otworzyły; stał w nich chłopak współlokatorki, który oczywiście nie był zadowolony z tego, iż Axl pieprzył jakąś panienkę na łóżku jego dziewczyny. Zaraz za nim wpadł Slash, po czym cała trójka zaczęła wielką szamotaninę, w której finale wszyscy wylecieli przez okno. Tymczasem Steven skorzystał z zamieszania i wybiegł z imprezy, podwędzając prawie pełną flaszkę.
Miał łzy w oczach. Czuł się naprawdę okropnie. Dwie bliskie mu osoby totalnie go skrzywdziły. „Czym sobie na to, kurwa, zasłużyłem?!” myślał. „Czy naprawdę jestem aż takim chujem?! Ja po prostu żyję rockandrollowo... To chyba nie jest aż takie złe?” Zatrząsnął się od płaczu i ruszył przed siebie. Po jakimś czasie przystanął i zorientował się, iż zmierzał w kierunku Bel Air, a przecież Alex jeszcze nie wróciła. Rozejrzał się dookoła i po namyśle podążył w stronę The Roxy. Nie wiedział, jak się ogarnąć. Czuł się strasznie, miał ochotę płakać, zasnąć, upić się... Byleby nic nie czuć, ale to nie było proste. Usiadł gdzieś w kącie klubu i za wszelką cenę starał się skupić na hałaśliwej muzyce.

♪U2 - Scarlet
Niedługo po Nowym Roku przyleciałam do LA. Trochę szkoda, iż nie powitałam go w Nowym Jorku, podczas wielkiej imprezy na Times Square, ale co tam. Za to z chłopakami pewnie nie pamiętałabym, co się działo o północy...
Chciałam zrobić im małą niespodziankę, więc nie zdradziłam od razu, że wróciłam. Jednakże moje plany zepsuło poranne wtargnięcie pijanego Stevena.
Chłopak wyglądał tak żałośnie, trząsł się od płaczu i bełkotał przez alkohol, że zaraz położyłam go na kanapie, nakazując się przespać, na co chętnie przystał. Po paru godzinach się obudził oraz zrezygnowany usiadł przy kuchennym stole, sięgając po szklankę kefiru. Odłożyłam książkę, którą właśnie czytałam, przyglądając się blondynowi z troską. Nie trzeba było pytać go o nic, bo sam zaraz zaczął mówić.
 – Wczoraj była impreza... Zakręciła się koło mnie jedna panienka, całkiem niezła. Oj, nie patrz się tak na mnie, cholera, takie jest rockandrollowe życie! – zawołał, widząc moją pełną dezaprobaty minę. – Po jakimś czasie poszedłem z nią do sypialni, a tam... – Wargi zaczęły mu niebezpiecznie drżeć – Adriana. Axl. Pieprzyli się.
 – Co?! Adriana pieprzyła się z Axlem?! – Nie mogłam w to uwierzyć. Dziewczyna wydawała mi się całkiem miła, nie spodziewałam się, że była zdolna do czegoś takiego. Zdradzić swojego chłopaka z jego przyjacielem?! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, pomijając fakt, iż wcale nie rozumiałam idei zdrady. Jeśli z kimś jesteś, to po chuj pieprzyć się z innym? Jeśli cię nie zaspokaja, to się z nim rozstań, ale nie rań w taki przebrzydły sposób!
Steven pokiwał głową, cały się trzęsąc.
 – Kurwa mać, w głowie mi się to nie mieści... Niech ja dorwę tego skurwiela, to mu kłaki spalę! Albo do NRD go wyślę, jeśli nie na łagry w Syberii! Chociaż w RFN też nie jest zbyt wesoło! – Swoją drogą to było tak idiotyczne, że wręcz żałosne – socjalistyczne państwo nazywało się Republiką Demokratyczną. Gdzie tu logika? To samo pierdolenie w PRL-u.
 – Nie, Alex... To boli, ale nie trzeba... Przebaczę mu za jakiś czas, jest moim bratem... Jest nas pięciu przeciwko całemu światu, ona tego nie zniszczy.
 – Cieszę się, naprawdę. To nie byłoby warte – powiedziałam również z myślą o sobie. Broń Boże nie chciałam być przyczyną konfliktów między chłopakami. Szkoda, że tak trudno było przemówić Axlowi do rozsądku. Tym razem nie zamierzałam zostawić sprawy samej sobie. Postanowiłam pogadać z rudym i jasno mu wytłumaczyć, że zachował się jak chuj, a nie przyjaciel, oraz że nie miał prawa nawet chcieć ograniczać kontakty reszty chłopaków ze mną. Nie był pierdolonym pępkiem świata!

Wieczorem zaszłam do Hellhouse’u. Jedyną obecną w nim osobą był Rose. Stanęłam w progu z rękami skrzyżowanymi na piersiach i patrzyłam na niego, milcząc.
 – Alex? – Spojrzał na mnie znad pudełka po pizzy, na którym pisał tekst i się uśmiechnął. – Cholera, kiedy wróciłaś? – Podszedł, by mnie przytulić, lecz ja nie odwzajemniłam gestu. – Ej, o co chodzi? – Zbiłam go z pantałyku.
 – Dobrze wiesz, co zrobiłeś, Axl i ja też wiem. Mianowicie: jak traktujesz przyjaciół.
 – No co? Steven? Alex, oni oboje i tak ciągle się zdradzają, więc w czym problem?
 – W tym, że jesteś jego przyjacielem, chuju! – Pierwszy raz go tak nazwałam. – Jak można pieprzyć dziewczynę przyjaciela?! Innych dup tam nie było?! Używki spaczyły ci umysł?!
 – Nie sądziłem, że to będzie coś znaczyło... – wymamrotał.
 – Najwyraźniej jesteś pozbawiony jakiejkolwiek moralności! – warknęłam, mrużąc oczy. – Nie chodzi mi tylko o Popcorna. Chcę cię uświadomić, że NIE MASZ PRAWA nawet chcieć w jakikolwiek sposób ograniczać kontaktów moich i reszty chłopaków! Nie jesteś pieprzonym pępkiem świata. Zastanów się nad sobą. – Strzeliłam go w pysk i wściekła wybiegłam z garażu.

♫♪ The Doors – L.A. Woman ♪♫
 – To dla mnie? – Nie dowierzał McKagan, patrząc na winyl Rocket to Russia z podpisami członków Ramones.
 – A dla kogo to byłby najlepszy prezent? – Uśmiechnęłam się, przewiązując czerwoną chustkę przez szlufkę jego spodni. – Proszę, jeszcze to, żebyś wyglądał super sexy i nie musiał podbierać moich apaszek.
 – Dziękuję! – Przytulił mnie mocno. – Cholera, ty nie masz pojęcia, jaka jesteś kochana...
 – Gdybym wiedziała, pewnie bym już taka nie była.
Slash też dostał bandanę, ale czarną oraz komplet hendriksowskich kostek, Izzy gruby, porządny zeszyt, żeby nie gubił piosenek oraz kostki ze Stonesami, Steven kasetę KISS oraz teflonową patelnię (z nakazem nie używania jej przeciwko mnie), Axlowi zaś również kupiłam bandanę oraz nowy statyw, bo poprzedni zdążył wreszcie rozwalić, lecz nie dostał swoich prezentów, gdyż uniósł się honorem, odkąd go spoliczkowałam i się nie odzywał. Cóż, wiedziałam, iż racja była po mojej stronie, więc nie zamierzałam pierwsza wyciągać do niego ręki. Adler jednak nie żywił do niego żalu zbyt długo.
Po świętach chłopaki grali dosyć sporo koncertów i zaczęły się spełniać ich marzenia – zainteresowali się nimi ludzie z wytwórni! Jednak moi przyjaciele nie polecieli na pierwszy lepszy kontrakt, byli cwani. Przedstawiciele zabierali ich na obiad, a negocjacje zaczynały się dopiero, kiedy zamówiono niezły posiłek; aż im się trochę przytyło. Po jedzeniu śmiali im się w twarz, mówiąc, że nici ze współpracy.
 – Wyobrażasz sobie, mówimy jednej typie: „To brzmi jak Steven Tyler”, a ona: „Steven kto?”; ja pierdolę! – Kręcił głową Izzy.
 – I oni chcą pracować z rockowym zespołem? – mawiałam z litością. Chociaż z drugiej strony, jeśli chcieli czekać na McLarena *, to pewnie mogli już przestać.
Powoli zbliżały się urodziny Popcorna, a przed nimi koncert Aerosmith, na którym Guns N’ Roses mieli grać jako support. Z upływem czasu wszyscy byli coraz bardziej podekscytowani i jednocześnie nerwowi. Chociaż ich ostatnie koncerty w klubach spotkały się ze świetnym przyjęciem, wiedzieli, iż tamten występ miał być decydujący w dalszej karierze.
 – Masz stanik dla Joe’ego? – zachichotał Slash, gdy Marc wiózł nas na stadion, gdzie miał być występ. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
 – Niech cię o to głowa nie boli, mój drogi.
 – O co chodzi? – Zmarszczył brwi Duff.
 – Obiecałam Perry’emu, że jak pozwoli wam zagrać przed Aerosmith, to rzucę w niego stanikiem – powiedziałam niechętnie. – Przecież nie zgodziłby się na to tak za nic.
 – Kurwa mać, my naprawdę nigdy ci się nie odwdzięczymy! – westchnął Popcorn.
 – Już wam mówiłam, po prostu zostańcie moimi przyjaciółmi, nawet gdy będziecie koncertować ze Stonesami – powtórzyłam.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, członkowie Aerosmith luźno grali jakiś kawałek. Byłam podekscytowana i niepewna zarazem. Chłopaki pociągnęli mnie ze sobą w ich stronę, pewni, że chętnie ze mną porozmawiają, ale skąd ten pomysł, to ja nie wiedziałam.
 – O, jest i urocza panienka Alex! – ucieszył się Joe Perry. Był facetem, który zawsze robił wrażenie. Może czasami wydawał się nieprzyjemny, ale w gruncie rzeczy był całkiem w porządku. Do tego miał fajne włosy, chociaż oczywiście Slasha były fajniejsze. – Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o niczym? – Puścił mi oko.
 – Wszystko w swoim czasie, drogi Joe. – Uśmiechnęłam się chytrze.
 – Perry, zajmij się swoim handlarzem. – Odsunął go Steven Tyler; serce zabiło mi mocniej. Na żywo miał bardziej niesamowity uśmiech oraz głos, nawet podczas mówienia, niż na nagraniach. Długie, poczochrane włosy opadały mu zawadiacko na twarz. – Witaj moja droga! – Wyciągnął ku mnie kościstą rękę. – Powiedz, co taka dziewczyna jak ty robi wśród tych dzikich potencjalnych rockandrollowców?
 – Rockandrollowcami oni już są, a ja się z nimi przyjaźnię i w sumie przyczyniłam się do ich występu przed wami...
 – Mam nadzieję, że nie obiecałaś Joe’emu siebie w zamian, co?
Zaśmiałam się lekko.
 – Nie, nie obawiaj się, nic z tych rzeczy.
 – A, to dobrze, już się obawiałem, że ten skurczybyk handlarzowi przyjaciółki podbiera...
 – Nie przyjaźnię się z żadnym z chłopaków w ten sposób – wycedziłam przez zęby. Niesamowicie wkurzały mnie takie teksty. Czy naprawdę każdy sądził, iż się z nimi pieprzyłam?! Może powinnam była wziąć przykład z Metalliki i zabić ich wszystkich... – Nie łączą nas żadne seksualne relacje, panie Tyler! – Mój zmrużony wzrok jasno dawał do zrozumienia, iż poczułam się urażona.
 – OK, wybacz. – Nieco się zakłopotał. – Chyba będziesz chciała wejść za kulisy, co? – spytał najpewniej po to, aby mnie udobruchać.
 – Niekoniecznie, dzięki. Najmilej poguje mi się pod sceną.
 – Och, daj spokój, na pewno będziesz chciała sobie odpocząć i spojrzeć na to z innej perspektywy! Joey, pójdź po przepustkę dla Alex, OK? – zawołał do perkusisty. – Swoją drogą, mogę wiedzieć, jaki jest twój ulubiony kawałek? Nasz, rzecz jasna.
 – Zdecydowanie Seasons of Wither. – Musiałam przyznać. Wszyscy zachwycali się Dream On i utworami z Rocks, ale tamten album nie przypadł mi szczególnie do gustu. Do tamtej pory wygrywała ballada z drugiej płyty zespołu.
Niedługo potem zaczęli solidne przygotowania do występu, którym przyglądałam się z boku. Występy Aerosmith nie były nudne i zrobione na odczepnego, dlatego miło było oglądać ich po raz wtóry.
 – Świetnie się zapowiada, co? – spytał mnie podekscytowany Izzy. Coś takiego, nawet on wykrzesał z siebie całkiem sporo entuzjazmu!
 – I to jak! To chyba będzie mój najlepszy koncert! – Uśmiechnęłam się, miętoląc w dłoni materiał mojej koszulki z Aerosmith, tej, którą miałam na sobie, gdy pierwszy raz spotkałam Axla. Rose nadal mnie unikał. Czyżbym aż tak podeptała jego męskie ego? Ba, ono było nawet nie męskie, a po prostu axlowe! – A do was rudy się odzywa?
 – Sam z siebie niechętnie.
 – Miałam nadzieję, że się nad sobą zastanowi, ale ten skurwiel uniósł się honorem. Ja go nie rozumiem, nie wiem, jak do niego dotrzeć... – westchnęłam.
 – Nie wszyscy chcą stawać się jak najlepsi, słodziutka... Axl lubi bycie chujem. Dużo przeszedł, ale nie poznał pewnych wartości... – Gitarzysta wzruszył ramionami. – Nie przejmuj się tak, w końcu odpuści, gdy zobaczy, że nikt nie będzie się go prosił.

♫♪Aerosmith – Hangman Jury♪♫
Tuż przed otworzeniem bram dla przybyłych fanów ustawiłam się pod sceną. Po kilkunastu minutach żmudnego oczekiwania na scenę wyszedł support, co wielce mnie podekscytowało. Chłopcy przez prawie godzinę rozgrzewali publiczność utworami takimi jak Paradise City, Rocket Queen, Welcome to the Jungle, Think About You, Back off Bitch. Zaprezentowali też po raz pierwszy My Michelle. Widowni bardzo przypadła do gustu muzyka Gunsów – zresztą, dlaczego miałoby stać się inaczej, skoro uwielbiali Aerosmith? W dodatku na koniec zagrali Mama Kin ze Stevenem Tylerem. Moi przyjaciele wyglądali na jeszcze bardziej podekscytowanych i zaszczyconych. Zachichotałam, gdy przez myśl mi przemknęło, iż nie zdziwiłabym się, gdyby Slashowi stanął; dobrze, że miał gitarę (pomijając fakt, iż bez niej nie byłby sobą).

Większość koncertu Aerosmith przepogowałam, a kiedy odpoczywałam, śmiałam się z kobiet zdejmujących bluzki i świecących gołym biustem przed muzykami. To było takie żałosne... Oczywiście musiałam spełnić obietnicę daną Joe’emu, więc ukradkiem zdjęłam z siebie mój stary, niebieski, za mały stanik bez ramiączek. Rzuciłam nim w gitarzystę i trafiłam prosto pod jego nogi. Perry rozejrzał się, a ja z głupią miną mu pomachałam, na co puścił mi oko i kilka dziewcząt w pobliżu dostało palpitacji.
Najbardziej podobały mi się wykonania moich ukochanych utworów: Cry Me a River oraz Seasons of Wither. Po tej drugiej piosence postanowiłam pójść do chłopaków za kulisy. Wszyscy oglądali widowisko jak zaczarowani. Źli chłopcy z Bostonu byli bohaterami Slasha, lecz reszta wyglądała na nie mniej zafascynowaną. W końcu to chyba był największy i najlepszy zespół, jaki mieli okazję widzieć na żywo.
 – Mówiłem, nikt ci nie uwierzy, że nie skopiowałeś swoich wężowych ruchów od Tylera – powiedział Steven Axlowi.
 – A co, kurwa, tylko on jeden tak tańczy?! Jagger może tak nie robi?!
 – Jagger robi to trochę inaczej – wtrąciłam; wszystkie oczy skierowały się na mnie.
 – O, a ty tu skąd?
 – Z płyty? – Usiadłam między Slashem i Duffem. – Hudson, nie macaj mnie! – Poruszyłam się i uderzyłam go w rękę, gdy poczułam ją w okolicach zapięcia mojego biustonosza.
 – Jak możesz mieć na sobie stanik, skoro rzuciłaś go Perry’emu? – zdumiał się.
 – Rzuciłam mu stary i za mały, sam mi tak poradziłeś. Nie miałam różowego. – Byłam wyjątkowa i nie znosiłam tego koloru od czwartej klasy podstawówki, przez dwie zbyt słodkie koleżanki obnoszące się ciuchami z Peweksu. To był dopiero lans! – Pewnie cieszyliście się jak idioci, co?
 – Zwłaszcza kiedy te panienki obok wpadły w histerię – zachichotał mulat. – Puścił ci oko, tak?
Przytaknęłam i powróciliśmy do oglądania koncertu, który był naprawdę zjawiskowy. Jeśli ktoś miał wątpliwości co do tego, iż Aerosmith byli największym i najlepszym amerykańskim zespołem, to po takim show z pewnością by się ich pozbył. Nikt poza Stevenem Tylerem nie mógł się poruszać w ten sposób i nie posługiwałby się tak fajnie statywem obwiązanym kolorowymi chustkami (nawet rudy z pewnością zaplątywałby się w nie i w efekcie wpadał w furię). Teoretycznie Toksyczne Bliźniaki były odpowiedzią na duet Jaggera oraz Richardsa, ale w istocie dosyć się od nich różnili. Poza tym przynajmniej Joe nie wstydził się śpiewać, w przeciwieństwie do Slasha, choć powtarzałam mu, że miał uroczy głos, zwłaszcza zapowiadając jakąś piosenkę z tym nieśmiałym uśmiechem na pół twarzy.
 – I jak się wam podobało, dzieciaki? – spytał Perry, kiedy wrócił.
 – Rany, to było zajebiste! – odezwał się Slash, kręcąc głową.
 – Zjawiskowe – uzupełniłam. Gitarzysta Aerosmith przyjrzał mi się. Poczułam jego wzrok niżej niż na wysokości twarzy i ulżyło mi, że miałam przydużą koszulkę, a włosy zaczesane do przodu, by przykryć biust. Może miałby obiekcje co do rozmiaru powierzonej mu bielizny.

♫♪Pearl Jam – Indifference♪♫
Jakąś godzinę później wszyscy skończyli pić, rozmawiać i zbierać swój sprzęt.
 – Gdzie Axl? – Zaczęłam się rozglądać za wokalistą; poza nim wszyscy byli w pobliżu.
 – Parę minut temu jeszcze gadał z Tylerem...
Nagle naszych uszu dobiegł charakterystyczny głos.
 – We’ve been dancing with Mr. Brownstone... / Tańczyliśmy z panem Brownstonem...
Axl tanecznym krokiem zmierzał wzdłuż bramy. Najpierw pomyślałam, iż był zawiany, ale nie, nie zachowywał się tak po pijaku, no i nie śmierdział. Poza tym ta piosenka...
 – Zaćpał się? – spytałam. Nikt nie odpowiedział.
 – Ty rudy ciulu! Kontaktujesz jeszcze?! – Slash był rozsierdzony niczym ten, którym właśnie potrząsał.
 – Pieprz się, imigrancie – odparł Rose cicho, lecz wyraźnie. – He’s been knockin’, he won’t leave me alone... / On pukał, nie da mi spokoju...
Odetchnęli, że nie trzeba było szybko szukać zimnej wody; gdyby chociaż na ulicach znajdował się śnieg... Jednak ja nie mogłam wytrzymać.
 – Comfortably numb, kurwa, tak? – mój głos się łamał, a zarazem pobrzmiewała w nim nuta histerii. Bez zastanowienia porwałam paczkę fajek z kieszeni kurtki Izzy’ego i poleciałam drogą. Słyszałam wołania, ale się nie zatrzymałam, dopóki nie byłam całkiem daleko. Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęły mi lecieć łzy, rujnując cały makijaż, a na koncerty lubiłam mocno podkreślić oczy. Jednak to nie było najistotniejsze.
 – Ty skurwysynu, ty ostatni skurwysynu – powtarzałam cały czas. Trzęsącymi się rękami wyjęłam papierosa z paczki. Dobrze, że Stradlin zawsze trzymał w niej zapalniczkę, chociaż trzeba przyznać, iż miałam do nich awersję, gdyż kiedyś się nią oparzyłam, kiedy chciałam zagrzać wodę. Wetknęłam szluga w wargi i ostrożnie go podpaliłam. Lekko pociągnęłam; wyjęłam papierosa, by odkaszlnąć, następnie pociągnęłam mocniej.
Do tej pory jeszcze nie widziałam żadnego z przyjaciół w takim stanie. Kurwa mać, jak można było pozwolić sobie na taką stratę kontroli?! Byłam przerażona, widząc na własne oczy zaćpanego Axla; może to przez nasze ostatnie spięcia. Wolałam nie wiedzieć, co działo się po działce z Adlerem...
 – O kurwa – kaszlnęłam, krzywiąc się. Jak przy pierwszym łyku wódki. Papieros był cholernie gorzki i ostry. To zaskakujące, że zmielony tytoń miał całkiem przyjemny zapach, a palony śmierdział, prawda?
Do jasnej cholery, dlaczego oni musieli od razu pomału odchodzić, do tego częściowo nie z własnej woli, chociaż dopiero co wstąpili na życiową ścieżkę, którą kroczyłam?!
W ustach miałam mnóstwo śliny, jak po francuskim pocałunku; zaplułam całą dużą chodnikową płytkę. W sumie nieco uspokoiłam się, o co właściwie mi chodziło, ale na pewno mi nie smakowało. Może dlatego, że Izzy palił jakieś tanie, chińskie szlugi? Dziwne, przecież jego idol, Keith Richards palił oczywiście Marlboro. Trzeba było mi je wziąć od Slasha, chociaż niektórzy twierdzili, iż to siano.
Banda ćpunów i alkoholików, a mi tak na nich zależało. Przecież, do cholery, mieszkałam w porządnej dzielnicy! Czy „normalni” ludzie mieli do mnie awersję, a może po prostu byłam w jakiś sposób socjopatką? Zawsze to u siebie podejrzewałam.
Próbowałam się zaciągnąć, ale papieros był zbyt ostry. W sumie ciągle kaszlałam. Nawet nie dałam rady spalić do końca. Miałam nadzieję, iż skrzywiona mina nie miała mi zostać na stałe. Zgasiłam kiep i strasznie żałowałam, iż nie miałam niczego do picia. Wstałam z chodnika, kierując się w drogę powrotną.
 – Cholera jasna, coś ty zrobiła? – westchnął Duff, natykając się na mnie w połowie trasy.
 – Lepiej zapytaj o to tego chuja – warknęłam.
 – Paliłaś? – spytał ostrożnie, bo nie warto było mi odpyskiwać. Wzruszyłam ramionami. – A zaciągałaś się?
 – Nie, te szlugi Izzy’ego są ohydne. – Znów się skrzywiłam.
 – To nie pal ich więcej. Jak nie będziesz się zaciągać, to dostaniesz raka języka. Zresztą, nie pal w ogóle, cholera! – usłyszałam proszącą nutę w jego głosie.
 – Hipokryta – burknęłam krótko. Dotarliśmy do reszty. Bez słowa oddałam gitarzyście jego papierosy i w ciszy wróciliśmy do domu. Znowu powoli się we mnie gotowało. Jakim skurwielem był Axl, by zniszczyć najmilszy wieczór w moim cholernym życiu, by sprawiać, iż zaczęłam robić to wszystko, czego zawsze unikałam! Ciekawe, kiedy miałam zacząć ćpać i się puszczać?! Aż musiałam wziąć coś na sen, byłam pewna, że inaczej nie zmrużyłabym oka. Jednak mimo wszystko cały czas w myślach mieszałam Rose’a z błotem. Co za idiota, tępy chuj, pierdolony egoista, oszust...
* Malcolm McLaren, manager i główny ojciec sukcesu Sex Pistols, wystarczy poczytać na Wikipedii.

***
12.08.12: Rozdział poprawiony, zwłaszcza nieszczęsny koniec, więc jakby ktoś czytał wcześniej, to prosiłabym o ponowne przeczytanie, w miarę możliwości. Będę wdzięczna za komentarze, bardzo chciałabym wiedzieć, kto to jeszcze chce czytać... Jakby co na dole możecie obserwować bloga albo wejść na mojego Twittera i będziecie na bieżąco. Postaram się coś u Was ogarnąć. Początek jest napisany na podstawie wywiadu z Adrianą, którego stronę znalazłam kiedyś w sieci.
Gdyby ktoś potrzebował streszczenia: Alex przeprowadza się do Los Angeles z Nowego Jorku, co jej nie cieszy. Poznaje Axla, który zapoznaje ją z resztą dzikusów. Wszyscy stają się sobie bliscy, jednakże dziewczynę bardzo martwi ich uzależnienie od narkotyków. Chłopcy starają się za wszelką cenę wybić z gąszczu hollywodzkich zespołów, co nadarza się, gdy z pomocą Alex otrzymują od gitarzysty Aerosmith propozycję supportowania ich koncertu. To było mnie więcej tak ;3 (OK, jeszcze Alex prawie zgwałciła śpiącego Duffa, żeby nie było, że takie nudy trwały przez tamte dwanaście rozdziałów). xoxo

sobota, 28 lipca 2012

XII Pijane święta


♪ Black Rebel Motorcycle Club – Love Burns
W końcu nastał dwudziesty grudnia i z LAX po kilku godzinach wylądowałam na JFK. Wcześniej krótko pożegnałam się z chłopakami; podałam im mój nowojorski numer telefonu, by mogli w razie czego zadzwonić. Mieli spędzać święta u rodziny Marca Cantera, przyjaciela Slasha.
Z radosnym uśmiechem przeszłam przez terminal lotniska. Byłam wreszcie w domu, w Nowym Jorku, o tak! Chociaż nawet polubiłam Los Angeles, nic nie mogło się równać wschodniej metropolii!
Na zewnątrz widać było tłoczną ulicę Queensu. Pojazdy szybko przemieszczały się jezdnią, tabuny pieszych przechodziły z jednej strony na drugą. Spostrzegłam też słynne budki z żywnością, w większości obsługiwane przez imigrantów (głównie Meksykanów i hindusów, bo Chińczycy prowadzili restauracje z własną kuchnią). Ogromne drapacze chmur uniemożliwiały gdzieniegdzie dostęp słońca, nocą zaś czyniąc Nowy Jork „miastem, które nigdy nie śpi”.
Zapięłam szczelnie ramoneskę i opatuliłam się na każdy możliwy sposób, gdyż nie wzięłam ze sobą do Kalifornii żadnego płaszcza; w ogóle nie byłam przygotowana na śniegową zimę oraz niskie temperatury. Zasznurowałam dokładnie glany, wzięłam do ręki walizkę i podążyłam do stacji metra, którym miałam się przemieścić do brooklyńskiego domu, uprzednio kupując w budce trochę sernika, bułeczek i precli, którymi żywili się wszyscy nowojorczycy.
Chociaż posiadłość była opuszczona od prawie pół roku, nawet nieźle się trzymała; w końcu nie mieliśmy „tajemniczego ogrodu”, tylko zwykłe podwórko z dużą czereśnią i huśtawką. Na szczęście nie napadało jeszcze wiele śniegu, więc nie miałam większych problemów z dobrnięciem do drzwi. Dom nie był wielki, zbudowany na planie prostokąta nieznacznie różniącego się od kwadratu, jednopiętrowy, kobaltowoniebieski, ze spadzistym, szarym dachem; otoczony pokaźnych rozmiarów trawnikiem. Rzut beretem od domu znajdował się park, których pełno było w całym Brooklynie; nie bez powodu nazywało się go czasem „miastem drzew”.
Weszłam do środka i skierowałam się na górę, do swojego pokoju, który urządziłam na poddaszu; kochałam klimat, jaki dawały takie miejsca. Lubiłam znajdować się na samym szczycie i uwielbiałam sposób, w jaki padało słońce z okien spadzistego dachu, choć niełatwo było je zasłonić, co oczywiście było konieczne. Miałam tam dużo miejsca. Białe ściany były pokryte plakatami moich ulubionych wykonawców. Gdzieś w kącie po drugiej stronie stała szafa, po przeprowadzce prawie pusta, do której było przyklejone lustro, a wokół niego karteczki z narysowanymi przeze mnie logami zespołów. Pod ścianą leżały trzy materace, które służyły mi za łóżko; wokół nich poniewierało się mnóstwo poduszek.
Westchnęłam błogo i zwyczajnie rzuciłam się na posłanie. Wspaniale było tam wrócić! W swoim pokoju czułam się bezpiecznie. Z dużych, jasnych okien rozpościerał się widok na drzewa w parku – w grudniu oczywiście były pokryte tylko śniegiem, ale latem ich zielone korony robiły wrażenie. Odpoczęłam chwilę, po czym zeszłam na dół do kuchni, by zjeść resztę precelków, a potem poszłam na zakupy. Zajęły mi dosyć dużo czasu – w końcu nadchodziły święta, trzeba było zaopatrzyć się i na nie, i na dotychczasowy głód. Nigdzie mi się na spieszyło, więc przebrnęłam przez regały supermarketu oraz niemal PRL-owskie kolejki na luzie. Właśnie, PRL... Przydałoby się wybrać do Europy, ale primo popytać na Greenpoincie, co słychać w pięknej socjalistycznej krainie.
Było dosyć późno, gdy wróciłam do domu. Zamówiłam na kolację słynną nowojorską pizzę, ociekającą sosem pomidorowym i serem. Oczywiście była bombą kaloryczną, więc jadłam ją góra dwa razy w miesiącu. Gdy otrzymałam zamówienie, usiadłam z pudełkiem oraz dużą szklanką coli przed telewizorem, by obejrzeć koncert Aerosmith. Cieszyłam się, że chłopaki mieli z nimi zagrać, z tym wyjątkowym zespołem. Oni wypełnili pewną dziurę w muzyce w latach siedemdziesiątych. Poza tym byli pierwszym takim amerykańskim zespołem. Co więcej, wywodzili się z Bostonu, a nie z LA, jak niemal wszyscy. Steven Tyler zaś był totalnym prekursorem – gdyby inni ludzie nosili jego ubrania, wyglądaliby przynajmniej dziwacznie, ale on prezentował się w nich świetnie. Wielu go kopiowało, lecz wokalista nie miał nic przeciwko, gdyż i tak wyglądał lepiej niż oni, jak sam twierdził. Poza tym chociaż właściwie nie można było nazwać go przystojnym, a wręcz przeciwnie, ja osobiście uważałam, iż miał w sobie coś bardzo pociągającego, w samym wyglądzie, choć nie potrafiłam tego nazwać.
Ach, Steven Tyler... A Steven Adler? Kolejna potencjalna ofiara opium? Cholera jasna... Na myśl o uzależnieniu Popcorna od razu poczułam przygnębienie. Naprawdę nie chciałam, by zginął... Dlaczego nie mogłam żyć beztrosko?! Dlaczego od samego początku musiałam drżeć o żywot moich przyjaciół?! Byłam święcie przekonana, iż narkotyki nie były niezbędne do egzystowania, w przeciwieństwie choćby do powietrza czy wody. Oni pewnie wywróciliby do góry nogami tę hierarchię... Moim zdaniem narkotyki były ucieczką dla tchórzy, bojących się sprostać problemom. Ćpuni woleli wziąć działkę oraz niczym się nie przejmować. Czytałam książkę My, dzieci z dworca Zoo i byłam przerażona, że nawet jedenasto-, dwunastolatki potrafiły prostytuować się na ulicach, by zdobyć pieniądze na narkotyki. Jeszcze dzieci! Całymi dniami włóczyć się po nieprzyjemnych miejscach w poszukiwaniu klientów... Taka wizja napawała mnie strachem i obrzydzeniem. Ćpanie stawało się jedynym celem oraz sensem ich życia, relacje z dotychczasowymi przyjaciółmi traciły na wartości. Nie mogłam sobie wyobrazić, że tak samo będzie z nami, że nie będę już grała z Axlem na pianinie, nie będę siedziała z Duffem na dachach, nie będę grała z Izzym na gitarze, nie będę droczyła się o płyty Stonesów ze Slashem, nie będę gotowała ze Stevenem... Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Nie mogłam do tego dopuścić! Postanowiłam zrobić wszystko co w mojej mocy, by im pomóc, nawet wbrew ich woli, aby mieć czyste sumienie.

The Beatles – Strawberry Fields Forever
Następnego dnia poszłam tam, gdzie zawsze, czyli na... Tak, tak, oczywiście na pieprzone Strawberry Fields! Po niemal dokładnie pięciu latach trafienie na grób Lennona nie stanowiło dla mnie żadnego problemu, tym bardziej, że zawsze kochałam spacery po Central Parku. Nawet rdzenni nowojorczycy potrafili się w nim gubić, chcąc trafić do ZOO, a lądując koło jeziora.
Zauważając destynację swej wędrówki zwolniłam kroku. Wręcz niepewnie podeszłam do miejsca pochówku byłego Beatlesa, przyozdobionego mnóstwem kwiatów.
 – Witaj John... – zaczęłam cicho. – Dawno mnie tu nie było. Nawet w rocznicę... Cholera jasna, przepraszam, że zapomniałam o kwiatach... – Naprawdę było mi głupio. – Wiesz, w LA jest naprawdę w porządku. Poznałam pięciu chłopaków, bardzo się zaprzyjaźniliśmy... Są zespołem, grają jak Aerosmith, Stonesi i AC/DC. Niesamowicie wymiatają, mówię ci! Jeszcze będzie o nich głośno! Jedynym problemem jest to, że ćpają... – westchnęłam głośno i zamilkłam na dłuższą chwilę. – Wiem, powiesz, iż wszyscy biorą czy brali choć trochę, ale to moi przyjaciele! Nie chcę widzieć ich martwych! Strasznie się boję, że Steven w końcu przedawkuje... Nie jestem przyzwyczajona do tego i nie zamierzam – rzekłam zimno. – Oczywiście jest strasznie uparty, więc trudno mu przemówić do rozumu, nie wiem, jak to zrobić... – Znów bezsilnie westchnęłam. Przyklękłam na śniegu i rozmyślałam tak, nie bacząc na nic. Jak zawsze przy grobie Lennona, zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko nadal byłam strasznie samotna. Obracałam się tylko wokół tamtych pięciu chłopaków, którzy zachowywali się tak destrukcyjnie! Ech, z deszczu pod rynnę... Żałowałam, że nie było nikogo, kto spojrzałby na nasze relacje z boku oraz wytłumaczył mi, jak z nimi postępować, dlaczego Axl był tak zaborczy, czemu Steven nie chciał przestać ćpać i czy mogłam wierzyć w obietnice Duffa. Szkoda, że nie mieszkaliśmy w Luizjanie – tam za niedotrzymanie słowa wsadziliby go za kratki. Nie bardzo umiałam z nimi rozmawiać, najwyżej na lżejsze, niezobowiązujące tematy, a już na przykład zwrócenie uwagi Rose’owi tak, by się nie wściekł graniczyło z cudem.
 – OK... Porozmawiamy później. Pójdę na Greenpoint, dowiedzieć się, co słychać za żelazną kurtyną... Ciekawe, czy podaliby do wiadomości, gdyby Jaruzelski się przekręcił! – Zaśmiałam się. – Do zobaczenia.

Bruce Springsteen – Born to Run
Chociaż byłam totalną outsiderką, w Little Poland czułam się dosyć swobodnie. Ci ludzie, tak jak ja, pochodzili z Polski, czuli się Polakami i nie chcieli tracić kontaktu z ojczyzną. Chociaż nie było to łatwe, utrzymywali kontakt z rodziną oraz przyjaciółmi, którzy zostali w naszej socjalistycznej ojczyźnie. To dobrze – dzięki temu mogłam się dowiedzieć, co się tam działo oraz czy warto było przyjeżdżać na koncerty (bo z jakiej innej okazji mogłabym się udać do tego smutnego kraju? Warszawa zrobiła na Davidzie Bowiem tak przygnębiające wrażenie, że napisał o niej popularną piosenkę Warszawa z jednego ze swych berlińskich albumów).
 – Dzień dobry. – Usiadłam przy barze w kawiarni. – Kawę z mlekiem poproszę.
 – Dzień dobry. „Imperialistyczny wróg kusi cię Coca-Colą, towarzyszko!” * – zażartował kelner. Westchnęłam, uśmiechając się lekko.
 – Co słychać w kraju, z którego Marks „jeszcze-nie-może-być-dumny”?
 – Cóż, nic, z czego moglibyśmy się cieszyć... – westchnął.
 – A ze strony muzycznej? Będzie się działo coś ciekawego?
 – Och, pewnie! – Rozpromienił się młodzieniec. – Słyszała pani Dżem? Wydali pierwszą koncertową kasetę. Nawet niezły materiał. TSA trochę koncertują, tak samo Lady Pank, Oddział Zamknięty i Perfect. A Ciechowskiego podobno chcą do wojska wziąć!
 – Co? No nie, poprzewracało im się w rzyciach! – Pokręciłam głową. – Niech mi tylko nie rozwalają Republiki! – jęknęłam. Najbardziej ceniłam sobie właśnie ten zespół.
 – Spokojnie, proszę pani, to jeszcze nie łagry. Nie będzie źle. Niech pani pamięta: „Głodne kurczaki nasze, bo Reagan zabrał im paszę” *!
Zaśmiałam się lekko na to hasło. Chwilę rozmawiałam z kelnerem o tym, co się działo, zamówiłam sobie jeszcze kawałek nowojorskiego sernika i wyszłam.
Kochałam ośnieżony Nowy Jork tuż przed Bożym Narodzeniem. Atmosfera była wyjątkowa w każdym zakątku miasta, jak na Bronksie, tak w Staten Island. Tłumy wędrujące zwykle do takich miejsc jak Central Park, Statua Wolności, Broadway, Empire State Building, Rockefeller Center, Madison Avenue, Times Square czy Piąta Aleja szczególnie skupiały się na trzech ostatnich. Sama często lubiłam chodzić na Times Square od tak. W ogóle lubiłam każde miejsce w Nowym Jorku, choć szczególnie upodobałam sobie Strawberry Fields oraz CBGB’s. Wieczorem oczywiście wybrałam się do ulubionego klubu. W sklepie muzycznym funkcjonującym przy nim kupiłam album Ramones Rocket to Russia. W końcu trzeba pomyśleć o przyjaciołach. Dodatkowo trafiłam na koncert tegoż zespołu! W następny weekend zaś miała wystąpić Patti Smith! Wspaniale. Ze względu na takie atrakcje mogłabym nigdy nie opuszczać Wielkiego Jabłka! Koncerty Ramones, sernik, pizza...

♪ System of a Down – Toxicity
Święta spędziłam bardzo skromnie – barszcz z uszkami, trochę karpia, sałatka... Najważniejszy okazał się... Jack Daniel’s. Kto by pomyślał! Oczywiście przed pasterką wypiłam tylko kilka łyków, nie mogłabym schlana pójść do świątyni. Kiedy wróciłam z Mszy do domu i wypiłam dość sporą (zwłaszcza jak dla mojej głowy) ilość boskiego napoju (zwłaszcza zdaniem Slasha), zadzwonił telefon. Już się zataczałam, więc nawet nie zastanowiłam się na tym, kto mógłby dzwonić.
 – Wesołych świąt, słodziutka!
 – To wy? Siema! – zawołałam „bardzo trzeźwo”. – Jeszcze się trzymacie?
 – Tak, ale słyszę, że ty nie – westchnął Axl. – Schlałaś się w święta?
 – A co! Wtedy nie martwię się, czy Popcorn przedawkował!
 – Ja jestem zdrowy, wesoły i żarcie pomagałem robić, wypraszam sobie! – odpyskował Steven.
 – Super. Wszystko w porządku u was?
 – Jasne, nie działo się nic szczególnego, jest OK. A u ciebie?
 – Fajnie, Ramones grali w weekend!
 – Farciara... – westchnął Duff. – Musisz mnie tam kiedyś zabrać!
 – No ba, kochasiu! Ty jeszcze do tego poderwiesz Debbie Harry!
 – OK, kotku, tobie już się język zbytnio plącze... Potem pogadamy. Ale kiedy do nas wracasz?
 – Jak przestaniecie ćpać, słodki dilerku!
 – A tak serio?
 – Przecież powiedziałam. No, przytulcie się wszyscy ode mnie... Kocham was! – rozłączyłam się, szczerząc zęby jak głupia do sera. Następnie wyszłam na miasto, bo co to za frajda się najebać i zaraz pójść spać? Nie, nic nie odpierdalałam, po prostu spacerowałam sobie, wołałam do ludzi „Wesołych świąt!”, dokarmiałam preclem gołębie i wspomagałam kolędników, śpiewających hit poprzednich świąt, Last Christmas – to ostatnie na szczęście w śladowych ilościach.

♪ AC/DC – T.N.T.
Po pijanych świętach spędzonych na leczeniu kaca, czytaniu książek i opróżnianiu butelek taniego wina, nadszedł czas na wycieczkę do Polski. Zbliżał się Sylwester, a z tej okazji koncerty. Bardzo chciałam zobaczyć na żywo Lady Pank i Dżem. Szkoda, że Republika tamtego roku nie była zbyt aktywna... Na szczęście wcześniej widywałam ich dość często. Grzegorz Ciechowski przypominał mi Jima Morrisona – obaj byli charyzmatycznymi poetami. Miałam tylko nadzieję, że pan Grzesio nie skończy jak Król Jaszczur...
W podróż do Warszawy przede wszystkim zabrałam ciepłe ubrania i dużo pieniędzy. Pamiętałam dobrze legendy o polskim koncercie Stonesów, za który ponoć zapłacono im dwoma wagonami wódki. Koszty ich pobytu zaś miały być równe zapłacie. Ładnie, co?
Miasto był szare i smutne. Do pustych sklepów ciągnęły się długie kolejki, pełne niezadowolonych, przygnębionych ludzi. Tylko w Peweksie można było nabyć coś porządnego bez takiej „atrakcji”. Ludzie czytali Po prostu, Trybunę ludu bądź Prawdę (dobre sobie!), choć dokładnie to samo mogli usłyszeć w radiu i telewizji. Po kryjomu przekazywali sobie egzemplarze Tygodnika Solidarność. Politycy, członkowie jedynej istniejącej partii, ze sztucznymi uśmiechami pozdrawiali obywateli, wykrzykując propagandowe hasła. Sąsiedzi witali się, łypiąc na siebie spod byka, a potem mamrocząc innym, że „tamci na pewno donoszą na SB, już pięciu ich znajomych było na ścieżkach zdrowia”. Podobno w jakimś mlecznym barze był „trzeci dzień bezmięsny w tym tygodniu, w rzyciach im się poprzewracało chyba!”. Ktoś zachęcał innych do wpisania się do książki skarg i wniosków. Małolaty skryte za krzakami nabijały jednorazowe zapalniczki, a młodsze dzieci delektowały się oranżadą w proszku, ciepłymi lodami czy wyrobami czekoladowymi (w porównaniu do których beznadziejna amerykańska czekolada smakowała nieźle). Nieliczni mogli się chwalić nowym radiem – Szarotką, pralką „Franią”, odtwarzaczami UNITRA, autem – Fiatem 125p lub Żukiem bądź motocyklem WSK, a nawet komputerami „Odra”. Inni tradycyjnie obawiali się, czy nowo postawiony budynek, już oddany na rocznicę powstania Tymczasowego Rządu PR (choć stało się to dopiero w Sylwestra) nie zawali się ludziom na głowy lub lamentowali, że milicja nie dała im zezwolenia na antenę satelitarną, a już rzygali tymi transmisjami z dożynek. Pod barem pijaczkowie wyczekiwali trzynastej, by móc zakupić alkohol. Ludzie zanosili makulaturę, żeby wymienić ją na papier toaletowy. Inni spieszyli na masówki w swoich zakładach pracy. Żołnierze byli umundurowani, choćby właśnie mieli przepustkę. Nieprzyjemni milicjanci palili papierosy bez filtra; starałam się ich omijać, bo mogło być ze mną jak z Axlem, który twierdził, iż większość razy trafił za kratki, bo po prostu nie podobał się glinom. Jeszcze przeszukaliby moje torby w poszukiwaniu książek emigranckich i zachodnich wydawnictw! Cóż, w skrócie, rzeczywistość PRL-u nie była wesoła, mimo bikiniarzy i wspaniałej muzyki, która miała osłodzić dzieciństwo młodzieży zmęczonej polityką.
Zakwaterowałam się jak zwykle w jednym z tańszych moteli i dość szybko zebrałam informacje o tym, czyje koncerty powinnam zobaczyć. Udało mi się, że mogłam zobaczyć na żywo Dżem, Lady Pank i Perfect! Oczywiście nie wszystko w stolicy, ale nie miałam problemów z dojazdem, wtedy pociągi nie były takie straszne. Pierwszy był występ zespołu Jana Borysewicza na warszawskim Torwarze. Cieszyłam się, że nie w Sali Kongresowej, za którą nie przepadałam. Oby też występu nie zepsuło ZOMO... Powszechnie wiadomo było, iż milicja cholernie uprzykrzała życie. Nafaszerowani prochami przez przełożonych, atakowali niewinnych obywateli. Przez nich na niektórych koncertach nawet nie można było klaskać, nie wspominając o pogowaniu! Tylko na takim Jarocinie była większa swoboda. Ba, podczas tego najwspanialszego festiwalu punki rzucali w innych błotem, na co tamci w odpowiedzi chwytali za torebki mleka i zaczynała się bitwa! Brałam nawet w takiej udział; wszyscy wyglądali jak kloszardzi, aż dołączył do nas wokalista występującego akurat zespołu. To było fantastyczne!
Na szczęście koncert Lady Pank był całkiem miłym wydarzeniem. Atmosfera była świetna, publiczność dobrze znała repertuar i śpiewała z Panasem oraz Borysewiczem. Zresztą jak można było nie znać takich utworów jak Mniej niż zero, Kryzysowa narzeczona, Fabryka małp, Zamki na piasku, Vademecum skauta, Mała Lady Punk, Minus 10 w Rio czy wreszcie mój ukochany Wciąż bardziej obcy? Wszyscy to doskonale znali! W końcu Lady Pank spokojnie można było nazwać polskimi Stonesami. Janusz Panasewicz nawet próbował tańczyć jak Mick Jagger, a Janek, Izzy oraz Keith mogliby śmiało być braćmi.
Potem grał Dżem w Toruniu. Nie słuchałam za dużo bluesa, właściwie tylko utworów Zeppelinów i Hendriksa w tym stylu, ale muzyka tego zespołu bardzo przypadła mi do gustu. Dzień, w którym pękło niebo, Czerwony jak cegła, a zwłaszcza Niewinni i ja – te utwory niesamowicie mnie urzekły. Były różnorodne i przemyślane. Wokalista, Rysiek Riedel, miał niesamowity głos oraz charyzmę, a z innej beczki uśmiech piękny jak Johnny Rotten. Ach, podczas ich koncertu nawet było pogo, hura!
Chociaż opowiadałam się zwłaszcza za punk rockiem i jego ideologią, podobała mi się też bardziej skomplikowana muzyka. W końcu jaki złożony był hard rock – gatunek grany przez TSA. Byli prekursorami tak ciężkiego grania w naszym kraju. Andrzej Nowak, gitarzysta, moim zdaniem dorównywał choćby takiemu Angusowi Youngowi. Do tego wokalista nie ustępował mu talentem, Piekarczyk miał świetny głos! Podczas sylwestrowego występu urzeczona słuchałam Trzech zapałek, Kocicy, Aliena czy Białej śmierci, choć Sala Kongresowa w Warszawie pozostawiała wiele do życzenia. Cóż, żywiliśmy coraz większe nadzieje na wyzwolenie się spod „opieki” ZSRR, a nawet mieliśmy na to szanse, odkąd powstała Solidarność. Dezerter śpiewał, że zbudujemy nowe domy z betonu i ze stali, w co gorąco wierzyłam, choć mogło mnie to wcale nie obchodzić – w końcu mieszkałam w Nowym Jorku, który i tak zawsze miał być miejscem najlepszym i najwspanialszym. Chociaż czułam się Polką, nie widziałam siebie w tym kraju. Mieszkałam w Wielkim Jabłku od bardzo dawna i to on zaakceptował mnie taką, jaka byłam, tam mimo wszystko czułam się najlepiej. Ewentualnie w Los Angeles, ale tylko z chłopakami.
* Propagandowe PRL-owskie hasła.

XI Fioletowa mgiełka


New York Dolls – Looking for a Kiss
Tępym wzrokiem patrzyłam na dochodzące w piekarniku ciasto, które Popcorn przygotował w tajemniczy sposób, o którym nie miałam ni krztyny pojęcia.
 – Skoro nie chcesz nic powiedzieć o twoim cudownym wypieku, to może chociaż się pochwalisz, jakie poczyniacie postępy w karierze? – westchnęłam.
Steven radośnie zatarł ręce, a puszyste loczki zatrzepotały dookoła.
 – Oj, Alex, właściwie mamy materiał na całą płytę! Axl i Izzy wygrzebali ostatnio jakiś fajny numer, taka balladka. Don’t you cry tonight, I still love you, baby... – próbował zaśpiewać cieniutkim głosem, co tylko wywołało mój uśmiech. – Wiem, nie umiem śpiewać. Próbowałem kiedyś, ale to nie dla mnie...
 – Zawołaj mnie, jak coś – krzyknęłam, siadając na kanapie przed telewizorem i zaczynając skakać po kanałach, by znaleźć coś ciekawego. Dynastia, Oprah Winfrey... No, na MTV We Are the World! Pogłośniłam odbiornik. Zbulwersowany Steven zaraz stanął w progu z rękami na biodrach.
 – Co ty mi tu puszczasz, do cholery? Jackson i spółka z.o.o.?!
 – Spadaj, to hymn świata!
Prychnął i przewrócił oczami, a ja na złość dałam jeszcze głośniej. Jęknął, po czym zrezygnowany wrócił do kuchni, burcząc „też cię kocham”. Zaśmiałam się niewinnie i słuchałam do końca wspaniałego charytatywnego utworu, który Michael Jackson oraz Lionel Richie napisali bodajże w dwie godziny, a został nagrany w jedną noc. Najważniejsze, iż święcił wielkie triumfy i przyniósł wiele dobrego biednym afrykańskim dzieciom.
Potem puszczali kolejne utwory Króla Popu, na przykład Don’t Stop ‘Til You Get Enough, Billie Jean oraz oczywiście niesamowity czternastominutowy krótki film do Thrillera. Kiedy leciało Beat It, przyszedł Slash i zaraz usiadł przy mnie. W czasie solówki Van Halena totalnie go nosiło! W powietrzu grał, układając palce tak, jakby naprawdę miał w rękach instrument; łatwo to można było zauważyć, gdyż podczas solówek trzymał gitarę pionowo – ułatwiało to dostęp do dalszych progów. Gdy piosenka się skończyła, wyłączył mi telewizor oraz sięgnął do moich kaset i czarnych płyt. Ach, ten Slash! Zazwyczaj był bardzo nieśmiały, oczywiście zanikało to wraz ze zwiększeniem stężenia alkoholu we krwi. Jednakże znaliśmy się już dość długo i czuliśmy się w swojej obecności bardzo swobodnie. Żartowaliśmy, podszczypywaliśmy się...
Sięgnął do kupki albumów Stonesów i uśmiechnął się na widok ulubionego.
 – Cholera, jak ja kocham twój gust muzyczny! Równie mocno, co tę płytę! Beggars Banquet...
 – Świetna, ale najlepsza jest Sticky Fingers. – W dodatku autorem jej okładki był Andy Warchol, którego uwielbiałam.
 – Nie, na drugim miejscu!
 – Nie kłóć się ze mną! – Udałam obrażoną.
 – Izzy i tak wam powie, że pieprzona Satisfaction to najlepsza piosenka – skomentował naszą dyskusję perkusista.
 – Dupa Jaś, Wild Horses jest najlepsza i to nawet lepiej, że nie tak popularna – oczywiście musiałam odpysknąć.
 – Jagger pcha i pcha, ale dojść nie może – zaśmiał się złośliwie Axl, wchodząc do domu. – Słodziutka, wszystkiego najlepszego!
 – Że co, kurwa?! Skąd wiedzieliście o moich urodzinach?! – wręcz krzyknęłam absolutnie zbaraniała.
 – Zostawiłaś raz dowód na wierzchu, to zajrzeliśmy z ciekawości.
Jęknęłam okropnie.
 – Nienawidzę was!
 – Nie płacz, kruszyno! To z tej okazji zrobiłem wyjątkowe ciasto! – Steven idiotycznie się uśmiechał i cieszył.
 – Już się boję... – wymamrotałam. – Gdzie Duff i Izzy? – Zwłaszcza interesowała mnie ewentualna obecność tego pierwszego.
 – Blondas miał jeszcze coś do załatwienia. Mam nadzieję, że po drodze skołują coś mocniejszego, bo u ciebie nie można liczyć na dobrze zaopatrzony barek... – westchnął Slash.
 – Może dlatego, że nie jestem alkoholiczką ani sklepem monopolowym – odparłam zjadliwie.
 – Słodziutka nasza Alex, złość piękności szkodzi! Daj spokój. Przecież fajnie mieć urodziny. Możesz mi zrobić imprezę, mam pod koniec stycznia. – Steven wciąż się radował.
 – Oczywiście, mogę za ciebie wypić całego Night Traina – odparłam nadal pełna entuzjazmu.
Slash pokręcił głową z dezaprobatą, trzepiąc przy tym loczkami.
 – Mam nadzieję, że nasz cholerny basista poprawi ci jakoś humor, bo nawet Popcornowi się nie udaje.
 – Uważaj, bo się wkurzę i puszczę na cały regulator The Jacksons – ostrzegłam, na co chłopcy jęknęli bezsilnie. Na szczęście nie zdążyłam tego zrobić, gdyż przyszli brakujący kumple. Patrzyłam na nich wyraźnie spode łba.
 – Co to ma znaczyć? Od kiedy tak się ze mną witasz? – Duff był nieusatysfakcjonowany.
 – Odkąd mam dwudzieste pierwsze urodziny. Dobra, dawaj wino. – Wyciągnęłam rękę po reklamówkę dzierżoną przez bruneta, ale basista mnie powstrzymał.
 – Chyba najpierw wypada złożyć ci życzenia... – Chciałam mu przerwać, ale mi nie pozwolił – Także moja droga Alex... Życzę ci, abyś była szczęśliwa, jak w Nowym Jorku, tak w Los Angeles, byś nigdy nie miała nas dosyć, coraz lepiej grała na gitarze, no i na pianinie też, żebyś miała zajebistego faceta, by spełniły ci się wszystkie marzenia... Wszystkiego, czego tylko chcesz. – Cmoknął mnie w policzek, na co się mimowolnie uśmiechnęłam.
 – Możesz mi życzyć koncertu MJa i Queenu, bo poza nimi chyba już wszystkich przynajmniej raz widziałam...
 – Queenu to ja ci mogę życzyć, bylebyś nie puszczała Jacksona! – zawołał Popcorn z salonu. – I nawet żeby Freddie dał ci swoją gitarę po zagraniu Crazy Little Thing Called Love!
McKagan sięgnął do kieszeni jeansów i wyjął z niej srebrny łańcuszek.
 – Oj, Duff, nie musiałeś...
 – Nie marudź. Pomyślałem sobie, że będzie świetnie do ciebie pasował... Daj się przekonać.
Posłusznie uniosłam gęste, długie włosy, by chłopak mógł zapiąć mi ozdobę. Srebrny klucz wiolinowy upiększał moją bladą szyję, zwłaszcza, że miałam ciemnoniebieską bluzkę. Przejrzałam się w lustrze i istotnie musiałam przyznać, że bardzo ładnie się prezentował.
 – Dziękuję. – Uśmiechnęłam się lekko, delikatnie cmokając go w policzek, na co się od razu ucieszył. Dołączyliśmy do reszty w salonie, skąd właśnie zdało się słyszeć strzał korka od butelki.
 – No, pierdolnęło aż miło. Zapraszamy na libację! – zawołał Slash.
Axl tymczasem wyciągnął z szafki jedną z moich chustek, obwiązał ją sobie na włosach i poszedł się przejrzeć w lustrze na korytarzu.
 – Fajnie wyglądasz – przyznałam z uśmiechem. Duff zdjął mu bandankę i przywiązał sobie do szlufki spodni; zaraz dołączył do nas Slash z kolejną apaszką wystającą z tylnej kieszeni.
 – Bandany są sexy! – Wyszczerzył zęby Axl.
 – Chodźmy pić, moi seksowni przyjaciele. – Kiwnęłam głową w kierunku fioletowego pomieszczenia.
Opróżniliśmy pierwszą butelkę wina, gdy poczuliśmy swąd z kuchni i Steven w popłochu poleciał po ciasto.
 – E tam, nic się nie stało! – odetchnął. – Chodźcie tu wsuwać!
Pomału zaczęłam konsumować kolorowy (w barwach rasta) przysmak i po paru minutach zaczęłam się dziwnie czuć... Nawet bardzo dziwnie, jak nigdy. Nie umiałam tego dokładnie określić, czułam się jak po dużej porcji whisky, ale w trochę inny sposób. W głowie miałam chaos jak podczas słuchania koncertowej wersji Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Band Club Beatlesów. Zarejestrowałam wreszcie POTWORNY GŁÓD. Rzuciłam się do lodówki i zaczęłam pożerać galaretkę, zaraz za mną podążył Axl. Reszta siedziała przy stole, z wolna zaczynając się opętańczo śmiać.
 – Ćpaliście coś? – zapytałam, nie zważając na swój dziwny stan umysłu. Duff jakby odrobinę otrzeźwiał i przyjrzał się Adlerowi.
 – Zrobiłeś ciasto z ganją, ciulu?
 – Specjalnie na urodzinki Alex, nie cieszysz się, kotku? – Popcorn wyszczerzył się szerzej niż kiedykolwiek.
 – Purple Haze, kurwa? – spytałam i na dłuższą chwilę się zacięłam. – JESTEM KUREWSKO GŁODNA! – ryknęłam i nerwowo chwyciłam jogurt. Po chwili zaczęliśmy robić tosty oraz kanapki, bo wszystkich dopadła gastrofaza. Wysłałam Stevena do sklepu po pizzę; wrócił po dobrych dwudziestu minutach, blady jak ściana.
 – Kurwa, teleportowałem się, dam sobie łeb uciąć! – Zaniepokojony obejrzał się za siebie. – Przed chwilą byłem na parterze!
Gdy zaspokoiliśmy głód mrożonką, niewiele się odzywając, bo koncentracja nas opuściła, Slash powiedział, żeby włączyć jakiś film.
 – Fajne przeżycia – zapewnił mnie. Steven i Duff zaczęli przeglądać moje kasety wideo.
 – Yellow Submarine, Help!, Amerykańskie graffiti, Wybawienie, Intryga rodzinna, Klub winowajców, filmy Allena, Hitchcocka, z Debbie Harry... Co, kurwa? Grease?
 – Travolta jest boski... – zaczęłam chichotać. Wreszcie stwierdziliśmy, że najlepszy będzie koncert Hendriksa z Woodstocku.
 – Jak chcesz ciekawą fazę, to wczuj się w Jimiego. Większość doznań jest kwestią autosugestii – pouczył mnie Stradlin. Stwierdziłam, iż to nie będzie trudne, jako że Hendrix chyba zawsze był najebany i naćpany. Raz zespół miał grać na trzeźwo – odmówili.
Nigdy nie czułam się tak niesamowicie, naprawdę. Miałam wrażenie, że byłam w tym tłumie na koncercie! Dźwięki miały fantastyczne kształty. Ponadto czułam zapach lawendy, bijący od ścian w tym kolorze, a moje zielone meble pachniały trawami. Wszyscy ciągle popijaliśmy, bo czuliśmy cholerną suchość w ustach. Axl był spokojny jak baranek, Izzy zaś dostał słowotoku. Kurwa mać, żeby jakaś roślina sprawiała coś takiego...
Towar, który skołował Steven, najwyraźniej było mocny, bo po filmie nadal jeszcze nas trzymało. Gadaliśmy bez zahamowań. Leżałam na kanapie, na kolanach Axla, a Duff opierał głowę na moim brzuchu.
 – Naćpany blondyn farbowany! Mnie leżałeś na brzuchu, teraz leżysz Alex, niedługo zobaczę cię z Adrianą? – psioczył Izzy.
 – Stul ryj, słodki dilerku i rozkoszuj się dźwiękami tych purpurowych firanek... – Duff wpatrywał się w nie pełen uniesienia.
Slash za to opowiadał, jak miał trzynaście lat i uprawiał seks ze swoją rok młodszą dziewczyną Melissą w mieszkaniu jej matki. Oczywiście zapytał wreszcie, czy jestem dziewicą.
 – Ano nie – odparłam.
 – Och, dlaczego? – jęknął przeciągle Axl.
 – Jak miałam siedemnaście lat, to miałam ten jeden raz chłopaka. Wpadłam na niego w szkole. Miał T-shirt z napisem „We don’t need no education”. Zobaczył, że miałam koszulkę Ramones, ucieszył się i spytał, czy wybieram się na ich następny koncert. Poszliśmy na niego razem, potem następnych parę razy... Podobał mi się. W końcu raz wziął mnie za rękę w dzikim pogo i tak nam zostało. – Łyknęłam resztkę wina z butelki dzierżonej przez rudego. – Byliśmy razem jakiś rok... Zdecydowaliśmy się wreszcie, żeby pójść do łóżka. A potem... – Westchnęłam.
 – Miał za małego i cię nie zaspokajał? – spytał Steven.
 – Potem po prostu... Przestałam go obchodzić. – Wzruszyłam ramionami. – Stracił zainteresowanie. Wiem, że wcześniej mu na mnie zależało, ale jak już się ze sobą przespaliśmy, zaczął mnie ignorować. – Nigdy tego nie rozumiałam. Sprawił mi tym tyle bólu... Byłam przekonana, że ten dowód miłości umocni nasz związek, ale ostro się przeliczyłam. Głupio mi przyznać, ale parę razy płakałam z tego powodu.
 – Tak bywa, Alex. Też tak miałem parę razy... Wcale nie z podłości, jakoś po prostu. Laska mnie cholernie kręciła, było super, ale jak już dała się przelecieć, to zbrzydła... Whatever. – Wzruszył ramionami gitarzysta rytmiczny.
 – To był jakiś ciul – stwierdził Slash.
 – Jaja bym mu wytargał – warknął po raz pierwszy tamtego wieczoru Axl.
 – Chuj i tyle. Ja bym cię nie zostawił, tylko męczył dniami i nocami... – wymruczał Duff, ocierając się głową o mój rozgrzany żołądek niczym kotka podczas rui.
 – Spierdalaj! – Axl krzyknął głośniej.
 – Nie unoś się, bo mi niewygodnie... – jęknęłam.
 – A chcesz, żeby było jeszcze wygodniej? – Uśmiechnął się szelmowsko.
 – Nie, chcę, żebyś się przymknął, kochasiu, bo Steven właśnie usnął. – Znów zaczęłam chichotać, ale nie tak intensywnie. Alkohol i THC zaczęły wywoływać u mnie senność.
 – Słodziutka, a dasz mi buzi? – spytał przeciągle Slash.
 – Ja bym ci dał, ale wtedy Alex mi nie da – odezwał się Duff. Nie skomentowałam tego, tylko znów zaniosłam się chichotem.
 – Ja ci dam, kudłaczu, tylko przywlecz tu zapijaczoną mordę!
I naprawdę, naprawdę... AXL POCAŁOWAŁ SLASHA. Czy raczej cmoknął, ale najważniejsze, że w usta!
 – Fuj, pedały pierdolone! – Skrzywił się Izzy. – Whatever. Idę spać. Alex, dostanę buzi?
 – Za co? – Znowu zaczęłam się śmiać.
 – Jestem pierdolonym dilerem, to ja załatwiłem najlepszą fioletową mgiełkę!
 – OK – Wyszczerzyłam szeroko zęby i cmoknęłam go w policzek. – Następnym razem załatw deep purple *! – Moim ciałem wstrząsały konwulsje śmiechu, aż McKagan zaczął się boczyć, ale nie opuścił swego miejsca na moim brzuchu. Slash rozłożył się na jego nogach, a Izzy schował się pod stołem, oparty o plecy chrapiącego Popcorna.

Obudziłam się jako pierwsza z towarzystwa. Czułam dziwne otępienie – nie nazwałabym tego kacem, ale naprawdę czułam się dziwnie. Chyba narkotyk nadal wywierał na mnie jakiś wpływ. Cóż, THC nie opuszczało szybko organizmu, wręcz przeciwnie.
Nadal leżałam Axlowi na kolanach, Duff zaś zsunął się z mojego brzucha i dziwacznie zaplątał się ze Slashem na podłodze. Z kolei Izzy przewędrował spod stołu pod ławkę przy pianinie, a Steven był tam, gdzie nocą.
Przyjrzałam się perkusiście i ciężko westchnęłam. „Dlaczego pakujesz w siebie to gówno, Popcorn? Czy to naprawdę jest dla ciebie nieodzowne? Przecież wiesz, jaki będzie w końcu finał... Dlaczego chcesz zrobić to nam i przede wszystkim sobie?” myślałam.
 – Dlaczego, kurwa mać? – jęknęłam na głos. Izzy poruszył się pod ławką, ale nie zbudził, w przeciwieństwie do Stevena.
 – O, hej, Alex... Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! – Uśmiechnął się zaspany.
Milczałam, wciąż zimno na niego patrząc.
 – O co chodzi, słodziutka? Nie smakowało ci ciasto? – Zasmucił się. – Cholera, naprawdę chciałem zrobić przepyszne...
 – Było zajebiste, szkoda tylko, że kurewsko pobudziło mi łaknienie...
 – Daj spokój, nic ci to nie zaszkodzi! – przerwał.
 – Nie chodzi o to, Steven! Mam na myśli ćpanie!
Wzruszył obojętnie ramionami.
 – Nie przesadzaj, raz w życiu można wziąć trochę trawy...
 – Kurwa mać, Adler, przestań robić z siebie ostatniego idiotę! Wiem, że ćpasz i to dużo!
 – Kto ci tak powiedział? Axl, „świąteczny ćpun”? „Ja nie jestem uzależniony!” – przedrzeźnił rudego.
 – Steven, nie raz i nie dwa widziałam, w jakim byłeś stanie po działce! Chcesz skończyć jak Keith Moon albo Sid Vicious?! Nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ja, my wszystko obserwujemy i widzimy, co się z tobą dzieje! Dopiero zaczynacie poważniej grać, a ty już pomału przeginasz! Co ci to daje, do chuja pana?! Myślisz, że ktoś będzie chciał pracować z zespołem, którego jeden z członków jest ćpunem?! Jeśli nie obchodzi cię własne istnienie, to chociaż nie sprawiaj bólu nam, choć nie wydaje mi się, byś już miał problemy egzystencjalne!
Milczał, nie patrząc na mnie.
 – Wszyscy zaczęliśmy z ciekawości, przypadkowo... W dodatku Stradlin jest dilerem... Przyzwyczaiłem się, bo bez browne’a zaczynają dopadać mnie wątpliwości, czy to granie ma sens, czy nam się uda... Żyjemy w piekle i nie mam wyboru. Nie wyobrażam sobie balangi chociaż bez LSD albo koki... Po kresce jestem nabuzowany, pełen energii, chęci do działania... Nic mi nie zepsuje humoru.
 – Nie możesz cały czas uciekać się do narkotyków, Steven... Musisz być silny, można sobie radzić bez tego!
 – Myślisz, że tak łatwo skończyć? – westchnął, patrząc na mnie bezradnie.
 – Na pewno nie, ale gdybyś chciał... Zobacz, jak łatwo mogłam zostać ćpunką! Nikt mnie nie pilnował, włóczyłam się sama po klubach... A ja nawet papierosa nie zapaliłam!
 – Jeszcze tego brakowało, żebyś ćpać zaczęła! – Zmarszczył gniewnie brwi i chyba pierwszy raz widziałam na jego twarzy tę emocję. – Niech no się dowiem tylko, że coś wzięłaś, to ci normalnie przywalę! To ciasto z ziołem było tylko z okazji urodzin.
 – Właśnie – rzekł cicho Izzy, próbując wydostać się spod ławki – jeśli zaćpasz, to wezmę przykład z Axla i ci osobiście wpierdolę.
 – To on sam tego nie zrobi? – spytałam z czystej ciekawości.
 – Jest zbyt brutalny, obije ci śliczną buźkę, a szkoda by było.
 – Nie zbaczajcie z tematu – burknęłam. – Jak ty nie skończysz ćpać, Popcorn, to ja ci zajebię wszystkimi moimi glanami, martensami oraz pieszczochami! I nie będę się do ciebie przyznawać ani wpuszczać narkomana do mojego domu!
Mruknął coś pod nosem i wyszedł z salonu, a ja warknęłam ze wściekłości tak głośno, że zbudziłam resztę zespołu.
* deep purple – gatunek LSD. Nie, Deep Purple nie wzięli od niego nazwy – podobno.