„Niech Bóg błogosławi i ma w opiece Wiernego Czytelnika. Usta mogą przemawiać, ale czymże jest opowieść, gdy brak życzliwego ucha.” ~ Stephen King

piątek, 16 listopada 2012

Dwa lata

Cześć.

Dziś mijają dwa pieprzone lata, odkąd zaczęłam pisać Metropolię i tak jakoś chciałam to zaakcentować. Tęskno mi za tamtymi czasami...
Tak, fajnie by było, gdybym napisała nowy rozdział, ale jest strasznie chujowo, cóż, spróbuję go skończyć, ale niczego nie obiecuję.

Jak ktoś jest zainteresowany, to może zajrzeć na mojego drugiego bloga ;___;.

Peace, love, empathy!

środa, 3 października 2012

XIV Nightrain

♫♪Iron Maiden – Wasting Love♪♫
Nie wiedziałam, co zawiniło najbardziej – Thunderbird, wiśniowy Djarum czy ostatni występek Axla. Tak czy siusiak, podczas wielkiej imprezy urodzinowej Stevena siedziałam trochę otępiona na czymś w rodzaju ławki przed garażem, którą skądś niedawno Adler przytargał z Rosem, gdy wyjątkowo się nie kłócili. Ze zmrużonymi oczyma rozkoszowałam się słodkawym smakiem papierosa. Pociągnęłam łyk wina. Faktycznie, całkiem miło kopciło się przy alkoholu. Obserwowałam wszystko w milczeniu, bo nie miałam do kogo się odezwać, zresztą wolałam milczeć. Słychać było głośną muzykę Kiss (Popcorn ich uwielbiał) na zmianę z Iron Maiden oraz niekiedy Stonesami. Cóż, przyzwyczaiłam się dość szybko, iż próby chłopaków doskonale mogła słyszeć cała okolica i co weekend to właśnie przy Hellhousie była największa impreza, skoro wciąż koncerty grali tylko wtedy, gdy udało się wynająć na tygodniu lokal.
Techniczny sprzedawał ze swego samochodu zimno piwo za dolara; przynajmniej w styczniu nie miał takiego problemu z utrzymaniem temperatury. Latem Slash czasami nie mógł wytrzymać do tego stopnia, że przesypiał do rana na parkingu za Tower Records.
Izzy rozmawiał z jakimś ewidentnym ćpunem. Czasem gitarzysta nieco przerażał swoją ciemną częścią natury, nawet Axla; wszyscy się obawiali niektórych „znajomych” bruneta. W sumie z Rosem było tak samo, przecież naprawdę mierziły mnie jego bójki z perkusistą, gdy potrafił być taki miły i kochany, choć to pewnie skończyło się na dobre po tym, jak dałam mu z liścia. Ale pieprzyć go, w końcu rozmyślałam o Stradlinie, także nie zbaczajmy na temat rudego ciula. Wracając – czasem myślałam, iż nad garażem powinien znajdować się baner z napisem „Najlepsza perska heroina w mieście tylko u Izzy’ego Stradlina; rekomendacja: Joe Perry (chuj z tym, że jest na detoksie)”. Szkoda, iż oficjalnie było to niemożliwe przez władze. Gliniarze bardzo zazdrościli, że nie dostawali zaproszeń na bibki, więc lubili je kończyć w nieprzyjemny sposób; wszyscy zawsze na nich psioczyli, oczywiście najbardziej Axl. Kurwa, znowu Axl i Axl pieprzony...
Zapatrzyłam się dłużej na zajebisty (szczerze!) płaszcz w panterkę Stradlina. Dziwiło mnie, że jeszcze nie wypalił w nim żadnej dziury. Przypomniałam sobie, że w osiemdziesiątym drugim widziałam zdjęcia Keitha Richardsa w podobnym wdzianku, co tłumaczyło, czemu brunet takie nosił.
Patrzyłam tępo dookoła. Wszędzie panoszyły się dziwki, przez które czułam się upodlona w moich martensach, chociaż nie nosiłam do tego gorsetu i kabaretek, jak one. Cóż, pewnie ich przeznaczeniem tamtego wieczoru było rozłożenie solenizanta na łopatki, nim zrobiłyby to używki.
Krew. Zastygłam w immobilizmie, taki miałam odruch. Krople powoli spłynęły po moim ciele, łaskocząc. Zawsze mnie to irytowało. Z jednej strony dobrze, że mojej macicy nie opuszczał natychmiastowo cały „zapas” krwi, ale czemu nie mogłybyśmy mieć jak kotki czy suczki (tym razem nie te)? Określony termin, ruja czy cieczka, a kiedy indziej nie ma możliwości zajścia w ciążę... Zaraz, przecież jedno to chleb, a drugie woda, o czym ja zaczęłam pieprzyć... Czy ten akapit można uznać za potwierdzenie, iż nie powinnam była pić i palić?
Zaraz, jak to możliwe, że miałam wciąż pół butelki Thunderbirda?!
Kurwa mać, szluga też jeszcze nie spaliłam?! Ej, przecież nie miałam w organizmie żadnych narkotyków... Co to, kurwa, miało być?! Troszkę zaczynałam się bać...
 – Cześć – usłyszałam męski głos, którego właściciel usiadł obok mnie. – Ty jesteś Alex, prawda?
Przytaknęłam i odrzuciłam z oczu przydługą grzywkę, aby spojrzeć na rozmówcę. O Hendriksie, jak powiedziałby Slash. Kurwa pieprzona mać.
 – Jestem Sebastian – kontynuował. Był tak wielki, jak Duff, miał długie blond... Szlag, jego włosy były dłuższe niż moje! Od razu popadłam w kompleksy, ale poza tym mogłam dosyć śmiało uznać go za przystojnego. – Słyszałem trochę o tobie...
 – Tak? I co, chcesz wiedzieć, który jest najlepszy w łóżku? – W połowie ironicznego uśmieszku zaciągnęłam się ostatkiem papierosa, a jeszcze nie pojęłam tej sztuki, więc zaczęłam się krztusić, a rozmówca próbował mnie poklepać po plecach.
 – Hej, Baz, nie polecisz złapać Night Traina?
Chłopakowi zaświeciły się oczy..
 – Zaraz wracam!
Odetchnęłam z ulgą.
 – Dzięki, Slash.
 – O co chodzi, Alex? Czemu tak zareagowałaś na Baza? To równy gość.
 – To jego wtedy spotkałam – wymamrotałam do swoich butów. – Wtedy, gdy pojechałam na miasto.
 – Baza? Na pewno?
 – A znasz kogoś podobnego do niego? Jest wysoki jak Duff... I ma włosy dłuższe ode mnie! – Jego sięgały pasa, a moje tylko talii.
 – To takie straszne? – Brunet spojrzał na mnie z pobłażaniem.
 – Tak! Tyle mam ładnego, a ten mnie teraz wpędzi w kompleksy!
Hudson westchnął bezsilnie.
 – Może tylko raz przesadził? Baz jest kumplem Axla. Nigdy nie natknąłem się na niego w takim stanie, jak na rudego ostatnio...
 – Zajebiście, jeszcze jego pobratymiec – wycedziłam.
 – Nie różni się za bardzo od nas, kotku.
 – Wróciłem. Slash, jak leci? – Sebastian dzierżył w ręku butelkę wina. O dziwo, nawet nie opróżnił jeszcze jej szyjki. Jednakże nie dałam się zwieść, bo dobrze wiedziałam, iż w Zachodnim Hollywood nie było miejsca dla abstynenta, czego sama byłam dowodem (chuj, że mieszkałam w Bel Air).
 – Nieźle. Może niedługo trafię do zespołu...
 – W jakiej roli? – spytałam.
 – Baz śpiewa, nie to, co nasza ruda skrzecząca małpa!
 – Przestań, kurwa, cały czas gadać o Axlu! – warknęłam.
 – A jak wam idzie?
 – Kurwa mać, mówię ci, stary – koncert przed Aerosmith to naprawdę było coś! O Hendriksie! – Przez kilka ładnych minut komplementował tamto wydarzenie, a ja z nudów opróżniłam większość butelki Thunderbirda, choć zwykle się tego wystrzegałam, bo barwił wargi i język na czarno; chyba zawierał węgiel drzewny. Poza tym amerykańskie tanie wino miało siedemnaście procent, w tym gatunku przodowali przed Polakami. Cóż, naszym narodowym trunkiem była wódka (pieprzyć Ruskich, zwłaszcza w ówczesnej sytuacji politycznej).
 – Cholera, tylko patrzeć, jak podpiszecie kontakt i dostaniecie wielką chatę w Bel Air! – westchnął blondyn z uśmiechem. Cóż, ogólnie nie wydawał się zły.
 – Obok Bowiego? – Wyszczerzyłam zęby do mulata, unosząc brew.
 – Jednak wolę obok ciebie, kotku – burknął. Miał awersję do Davida B., jako że jego mama kiedyś się z nim spotykała (projektowała Bowiemu kostiumy), ale nie wypytywałam o szczegóły. Slash dopił Jima Beama i wstał, by rozbić butelkę.
 – Hej, a ja?! – Pomachałam pustą flaszką po jabolu. Brunet z uśmiechem podał mi rękę i stanęliśmy w podskokach przed ścianą ślepej uliczki Gardener, gdzie właśnie znajdował się Hellhouse. Ujęliśmy butelki w niesprawne ręce (zawsze rzucałam krzywo lewą) i przymierzyliśmy się do rzutu.
 – Trzy, czte-ry! – JEBUT! Szkło głośno potłukło się, a my radośnie przybyliśmy sobie piątkę. Slash zawsze pozbywał się w ten sposób energii, mnie zaś to bawiło, zwłaszcza w takim dziwnym stanie, w jakim się wówczas znajdowałam.
 – Pojebało was, debile?! – Nie wiadomo skąd wyskoczył Axl. Ech, kurwa... – Chcecie, żeby gliny się przypieprzyły?!
 – Muzyka jest głośniejsza, na pewno ci ciule nas nie słyszeli – odparł beztrosko gitarzysta i wróciliśmy na ławkę. – Baz, zanim was opuszczę, musisz mi coś szczerze powiedzieć.
 – Co? – Chłopak zaczął się trochę niepokoić.
 – Ile ćpasz? Dużo?
 – Hę? – Slash kompletnie go zaskoczył. – Nie, nie biorę dużo. Nie muszę każdego tygodnia...
 – Wiesz, natknęłam się kiedyś na ciebie naćpanego i to nie było najmilsze... – wyjaśniłam. Ach, jaki Hudson był kochany. Sama nie zapytałabym o to tak bezceremonialnie, lecz skoro wypił butelkę whisky, to nie był ani trochę nieśmiały.
 – Kiedy?
 – W listopadzie.
Zastanowił się przez chwilę.
 – OK, wtedy raz przesadziłem, ale to był mój pierwszy raz z kokainą, więc rozumiesz... Ale w sumie tego nie potrzebuję. Zioło jest najlepsze!
 – Prawda, Alex? – Saul szturchnął mnie w bok z uśmiechem.
 – Może nie pamiętasz, ale to ty chciałeś buziaka... – Rzuciłam mu znaczące spojrzenie.
 – Dobra, ja już sobie od ciebie idę. Na razie, Baz! – Trochę niezadowolony gitarzysta oddalił się.
 – Czy mogę wiedzieć, o co chodzi? – spytał blondyn ostrożnie.
 – A, Stevie zrobił mi na urodziny ciasto z ganją. Jedliśmy, piliśmy, nagle się zacięłam... Dopadł mnie kurewski głód! Popcorn się teleportował z parteru na piętro, spsychodelizowaliśmy się jeszcze bardziej Hendriksem z Woodstocku; Izzy się rozgadał, Axl uspokoił...
 – Cholernie niesamowite, co? My raz aż rozwaliliśmy automat z batonami...
Rozmawialiśmy całkiem swobodnie. Chyba Sebastian rzeczywiście nie był zły... Przecież każdemu mógł się zdarzyć taki wyskok.
 – Czego konkretnie słuchasz?
 – Ostatnio Black Sabbath, Doorsów, AC/DC, Hanoi Rocks. Ogólnie lubię wszystko, co dobre. I Michaela Jacksona, i Janis Joplin, i Floydów, i Sex Pistols, i Zeppelinów, i Mötley Crüe... A ty?
 – Najbardziej Kiss. I Planta, uwielbiam I Believe...
 – Och, Kiss! Kocham ich, kocham wszystko, co nowojorskie. – Uśmiechnęłam się szeroko, upijając łyk Night Traina.
 – Byłaś tam?
 – Gościu, mieszkałam tam siedem lat! Niestety, tatuś postanowił pomóc kumplowi, który ma sieć pralni i został jego wspólnikiem, więc musieliśmy się tu przeprowadzić. Poza tym w NY praktycznie nie ma już miejsca na kolejne budynki, a jest architektem – zachichotałam.
 – Mój jest malarzem. Jak przybyliśmy tu z Kanady, to mieli nas za totalnych hipisów...
Rozmowę przerwały nam pierwsze dźwięki Rock And Roll All Nite. Nie mogliśmy słuchać tej piosenki spokojnie, od razu zaczęliśmy machać głowami, a do tego Baz zaśpiewał!
 – You show us everything you’ve got, / Pokazujesz nam wszystko, co masz,
You keep on dancing and the room gets hot!... / Wciąż tańczysz i w pokoju robi się gorąco!...
 – You drive us wild, we'll drive you crazy! / Doprowadzasz nas do szaleństwa i my ciebie też!
You say you wanna go for a spin; / Mówisz, że masz chęć na przejażdżkę;
The party's just begun, we'll let you in, / Impreza dopiero się zaczęła, wpuścimy cię,
You drive us wild, we'll drive you crazy! / Doprowadzasz nas do szaleństwa i my ciebie też!
You keep on shoutin', you keep on shoutin'... / Wciąż wołasz... – Przyłączyłam się do blondyna; po alkoholu nie miałam przed tym oporów.
 – I wanna rock n roll all night and party every day! – Zaczęliśmy skakać dookoła, fałszując (przynajmniej w moim przypadku), ale i znakomicie się przy tym bawiąc. Nikt nie zwracał na nas szczególnej uwagi, bo w tamtym otoczeniu właściwie nie robiliśmy niczego nadzwyczajnego. Może Izzy łypnąłby na nas dziwnie, ale... Co mnie to właściwie obchodziło?
Potem dobraliśmy się do magnetofonu i wyśpiewaliśmy rzewnie Don’t You Ever Leave Me Hanoi Rocks, Stupid Girl Stonesów, Summertime Janis Joplin (nie miałam pojęcia, skąd chłopaki mieli jej kasetę) oraz parę innych kawałków, których tekstów nawet nie znałam. W efekcie towarzystwo się wykruszyło, kiedy rozwaliliśmy się z Bazem na kanapie w Hellhousie, śpiewając na bis Break on Through Doorsów.
 – W mordę Sida, ja pierdolę! – wetchnął z rozrzewnieniem Duff, kurczowo trzymając się framugi.
 – Aż tacy zajebiści jesteśmy? – Uśmiechnęłam się słodziutko, a zarazem głupawo.
 – Jasne, kotku, a poza tym, kurwa mać, dawno nie miałem tak zajebiście obciągniętej pały...
 – My tu tak zajebiście śpiewamy, a ty się zachwycasz ustami jakiejś dziwki?! – obruszyłam się.
 – Nie gniewaj się, malutka... Zresztą Sebastian już usnął. – Istotnie. – Nie zdążyłem go przytulić... – Zmarkotniał blondyn; zawsze wszystkich przytulał po pijaku, zresztą kto tego nie lubił w stanie upojenia; nawet Stradlina udawało się przekonać.
 – Mogę przyjąć jego przydział! – zawołałam entuzjastycznie, wyciągając ramiona. Basisty nie trzeba było prosić dwukrotnie i zaraz zastygliśmy w mocnym uścisku.
 – A tak w ogóle, to wszystkiego najlepszego, wiesz. – Zachichotał.
 – Taa, dzięki. Ale gdzie Steven? Chyba ani razu go nie widziałam...
 – Bo za dużo wychlałaś! – Adler niespodziewanie wskoczył do środka; aż prawie podskoczyłam ze strachu w objęciach McKagana.
 – Obiecałam przecież, że wypiję za ciebie butelkę Night Traina, kołku.
 – Tylko tyle wypiłaś?
 – Nie, w sumie to jedną butelkę Thunderbirda i jedną Night Traina...
 – O ja pierdolę, zaczynam się bać – wybełkotał słaniający się na nogach Slash. – To jakby półtorej butelki Night Traina, a ty... Właściwie wciąż zajebiście wyglądasz...
 – To ty wychlałeś za dużo – poprawił go Stradlin, jak zawsze pojawiając się znikąd. Za nim wszedł Axl.
 – To co, kończymy imprezkę jak zwykle?
 – Nie było urodzinowego uścisku! – zaprotestował McKagan i jednym ruchem, o którego wykonanie nie podejrzewałabym go w takim stanie, zrównał perkusistę do naszego poziomu, byśmy we dwoje zmiażdżyli mu kości.
 – Oj kurwa, jesteście zajebiści, też was kocham, ale ta miłość trochę boli... – wybełkotał Popcorn, rozcierając sobie żebra.
 – Niech cię koleżanka wycałuje – zaczęłam chichotać jak wariatka.
 – Koleżanki już się zaćpały. – Pokręcił głową.
 – Kurwa, skończymy tę noc jakoś uroczyście czy coś, czy mam mieć was w dupie?! – wkurwił się wokalista.
 – Nie gadaj, nawet największe gwiazdy porno nie mają tak rozepchanych odbytów, by nas wszystkich pomieścić... – zauważyłam i wszyscy umieraliśmy ze śmiechu przez kolejne dwie minuty, nawet Rose.
 – Dobra, to ja zaczynam! – Steven ułożył się wygodnie, by opowiedzieć głupią historyjkę. – Miałem wtedy trzynaście lat. Mieszkałem w Hollywood i do Slasha musiałem przechodzić przez Santa Monica Boulevard, a to przecież bardzo gejowska okolica. Raz spotkałem tam faceta, który proponował, że mi obciągnie...
 – Co, kurwa!? – Nie wierzyłam własnych uszom.
 – Wiesz, jak to jest, gdy masz trzynaście lat, stoi bez przerwy... Więc się zgodziłem. Zrobił mi laskę. – Nastąpiła dłuższa pauza. – Czy to naprawdę takie niezwykłe?
 – OK... – Skapitulowałam. Za dużo wypiłam, aby nad tym kontemplować.
 – W takim razie teraz ty!
Jęknęłam okropnie. O nie, nie cierpiałam tego, przecież nie prowadziłam ciekawego życia, o czym niby mogłam opowiedzieć?
 – Przecież wiesz, że o to możesz mnie zapytać dopiero za parę lat...
 – Daj spokój, w cholerę! Coś na pewno ci się przydarzyło, cokolwiek – powiedział Slash.
 – Gadaj albo spieprzaj z kanapy – wybełkotał Rose.
 – Odpierdol się – warknęłam i z westchnieniem przypomniałam sobie o czymś. – Niech wam będzie... To nudne, ale... Miałam może sześć lat. Ojcu udało się w końcu dostać samochód – wiecie, w PRL-u trzeba latami czekać na mieszkanie albo coś, ale w końcu... Wtedy gdzieś pojechaliśmy, rodzice spotkali kogoś znajomego i zagadali się, a ja, wiadomo, zaczęłam się nudzić. Mama kazała mi więc pilnować samochodu. OK – pilnowałam go, a nawet sobie skombinowałam pomocników. Znalazłam gdzieś ostry kamień, którym wyrysowałam na masce parę ludzików. – Wzruszyłam ramionami; w końcu nie była to bardzo zabawna sytuacja, nie tylko dla moich rodziców.
 – Ojciec cię sprał?
 – Nie, nigdy nie podniósł na mnie ręki. Najpierw był bardzo wkurzony, ale po paru tygodniach się z tego śmiał. – Znów wzruszyłam ramionami. – Mówiłam, to nic specjalnego.
 – Przestań – powtórzył Slash, unosząc kąciki ust. – Kurde, nie podejrzewałbym cię o to.
 – Już będzie śmieszniej, jak zacznę śpiewać – burknęłam, z wolna zaczynając pstrykać palcami do taktu wybijanego bezwiednie przez Stradlina pałeczkami perkusyjnymi. – Tommy used to work on the docs... / Kiedyś Tommy pracował na dokach...
 – Nie, nie! Kurwa, nie! – zaczął wrzeszczeć rudy, ale zignorowałam go.
 – ...We've got to hold on to what we've got, / Musimy trzymać się tego, co mamy,
It doesn't make a difference / Nie robi różnicy,
If we'll make it or not. / Czy uda się nam, czy nie.
We've got each other and that's a lot / Mamy siebie i to wiele
For love... / Dla miłości...
Oh, we're half way there, / Och, jesteśmy w połowie drogi,
Whoa, livin' on a prayer!... / Żyjemy modlitwą!...
 – POWIEDZIAŁEM, KURWA, NIE! TYLKO NIE JEBANY BON JOVI, KTÓRY MOŻE MI POSSAĆ, JASNE?!
Jako że byłam taka pijana, tylko się zaśmiałam. Nienawiść Axla do Bon Joviego była dla mnie idiotyczna. Po prostu mu zazdrościł, wiedziałam o tym. Cóż, nie zależało mi na tym, by wokalista zdarł sobie gardło, więc zmieniłam repertuar.
 – I made it through the wilderness, / Przedarłam się przez dzicz,
Somehow I made it through... / W jakiś sposób to zrobiłam...
 – Co?! O Hendriksie, kurwa... – Slash miał oczy jak spodki, jednak nie przejęłam się tym i aż zaczęłam tańczyć, czy coś w tym rodzaju. Zupełnie nie przejmowałam się tym, iż nigdy tego nie robiłam; pogo na koncertach to była całkiem inna sprawa. Poruszałam się tak, jak stukała perkusja w piosence i szumiało mi w głowie, a szumiało bardzo donośnie.
 – Like a virgin, / Jak dziewica,
Touched for the very first time! / Dotknięta pierwszy raz!
Like a virgin, / Jak dziewica,
When your heart beats / Gdy twe serce bije
Next to mine... / Tuż przy moim... – Porwałam Stevena w objęcia, co by chłopak milej zakończył urodziny. – You're so fine and you're mine, / Jesteś taki świetny i do tego mój,
I'll be yours 'till the end of time, / Będę twoja aż po kres czasu,
'Cause you made me feel, / Bo sprawiasz, że czuję,
Yeah, you made me feel, / O tak, sprawisz, że czuję,
I've nothing to hide! / Iż nie mam nic do ukrycia! – Tę zwrotkę wyśpiewałam ze szlugiem w zębach i w swoich wyobrażeniach byłam seksowna niczym Marylin Monroe.
 – Ja pierdolę, dziewczyno, jesteś moją idolką! – zawołał Duff.
 – Can't you hear my heart beat / Czy nie słyszysz, jak me serce bije
For the very first time? / Pierwszy raz? – zakończyłam, nucąc Popcornowi do ucha i rzuciłam się na sofę (nie, wcale się nie potknęłam!). – Dobranoc, chłopcy. – Ułożyłam się na boku, zaraz zasypiając.

Au. Au. Au! Au... Nie, raczej nie miałam kaca, o dziwo... Sprężyny mnie uwierały. Wygodniej już było spać na kościstym Duffie (poza tym, że miał brzuszek od piwa). Otworzyłam oczy i powoli się podniosłam. Zaraz zastygłam w bezruchu, bo po moim ciele spłynęła krew. Cholera, powinnam była jak najszybciej pójść do domu. Jedyna toaleta w pobliżu Hellhouse’u została zarzygana jeszcze przed moją przeprowadzką do LA.
Przed garażem chłopcy siedzieli na ziemi z gitarami oraz perkusyjnymi pałeczkami w przypadku Stevena, grając coś bez prądu.
 – Cześć, śpiąca królewno! – Ucieszył się Popcorn na mój widok.
 – Hej, staruszku. Po prostu za dużo wczoraj wypiłam, czy twój uśmiech coś ukrywa?
 – Napisaliśmy nową piosenkę!
 – Zamieniam się w słuch. – Klapnęłam na ławkę. Spojrzeli na mnie dziwnie. – Co? Aż tak bardzo się rozmazałam? – Wyjęłam z kieszeni kurtki chusteczkę i sięgnęłam po pustą butelkę, a w sumie „tulipana”; pełno ich było pod moim siedziskiem.
 – Patrzcie, chce, żebyśmy jej piosenkę zagrali.
Zmarszczyłam gniewnie brwi i Slash się zaśmiał.
 – Żartowałem! – Złapał akord na gryfie i począł szarpać struny; po chwili dołączyła do niego reszta.
 – Loaded like a freight train, / Naładowany jak pociąg towarowy,
Flyin' like an aeroplane, / Lecę niczym samolot,
Feelin' like a space brain / Czuję się jak kosmiczny mózg
One more time tonight... / Jeszcze raz dziś wieczór... – seksownie wychrypiał Rose. Zaczęłam podejrzewać, iż zainspirowali się moim pijactwem poprzedniego wieczoru. Jak się okazało, słusznie.
 – I got a Molotov cocktail / Mam butelkę zapalającą
With a match to go; / Wraz z zapałką;
I smoke my cigarette with style. / Ze stylem palę mego szluga. – Przynajmniej mnie pochwalił za element występu. – An’ I can tell you honey, / I powiem ci, skarbie,
You can make my money tonight. / Że dziś możesz na mnie zarobić.
I'm on the Nightrain, / Jestem na Nightrainie,
Bottoms up! / Do dna!
I'm on the Nightrain, / Jestem na Nightrainie,
Fill my cup! / Nalej kolejkę!
I'm on the Nightrain, / Jestem na Nightrainie,
Ready to crash and burn, / Gotowy, by tłuc i palić,
I never learn; / Nigdy się nie nauczę;
I'm on the Nightrain, / Jestem na Nightrainie,
I love that stuff! / Uwielbiam ten szajs!
I'm on the Nightrain, / Jestem na Nightrainie,
I can never get enough! / Nigdy nie mam dość!
I'm on the Nightrain, / Jestem na Nightrainie,
Never to return, no! / Nigdy nie zwracam, nie!
 – I jakie wrażenia? – spytał Izzy z miną równie neutralną, co moja, tyle że u niego to była codzienność.
 – Cóż, cieszę się, że wam się podobało – powiedziałam zdawkowo.
 – No jasne, kotku! – Ucieszony Stevie mocno mnie uściskał.
 – Też mi tak zrobisz w urodziny? – spytał McKagan.
 – Pomyślę – odparłam wymijająco.
 – Pamiętaj, że ja nie zapomnę, a to za dwa tygodnie!
 – Skoro o zapominaniu mowa, to mi się przypomniało, że w grudniu Popcorn mówił coś o balladzie. Chcę to usłyszeć!
 – Co? Patrzcie ją, chce balladki posłuchać.
 – Skończ, Slash. Muszę posłuchać, bo sobie tego nie wyobrażam, Guns N’ Roses i ballada, no...
 – OK, OK. – Hudson zapalił szluga i zastanowił się. – Ej, jak to się zaczynało...?
 – Basowa E na trzecim progu, a-moll, d-moll, G-dur... – westchnął Stradlin. Pocieszony Slash poprawił swój cylinder, po czym zaczął grać intro; zaraz dołączył do niego Izzy, strząsając ze strun głębokie, a zarazem delikatne dźwięki. Od razu mi się to spodobało.
 – Talk to me softly, / Mówże do mnie łagodnie,
There's something in your eyes. / Coś jest w oczach twych.
Don't hang your head in sorrow / Nie zwieszaj głowy w żalu
And please don’t cry... / I, proszę, nie płacz...
Byłam szczerze zdumiona. Zaskoczył mnie już słodki tekst Think About You, ale przynajmniej podkład dźwiękowy tamtego kawałka był szybki, a to, co właśnie grali moi przyjaciele, było najprawdziwszą rockową balladą. I do tego naprawdę piękną, psiakrew.
Nagle Rose dostrzegł moją mimo wszystko nie do końca aprobującą minę i zaczął się wściekać:
 – A tobie, kurwa mać, co się znowu nie podoba, hę!? Do wszystkiego potrafisz się tylko przyczepić, w pizdu, a sama...
 – Nie podoba mi się brak emocji w twoim głosie, oczywiście podczas śpiewania tej piosenki – wyjaśniłam zadziwiająco spokojnie. Chyba jednak miałam odczuć w jakiś sposób konsekwencje wypicia takiej ilości taniego wina.
 – Brak emocji – powtórzył za mną, patrząc na mnie zmrużonymi oczyma, a ja siedziałam niczym niewiniątko, starając się wręcz nie ruszać, aby nie zakrwawić legginsów. – Brak emocji. – Spauzował. – Dobra, jeszcze raz, chłopaki. – Wziął głęboki wdech. Jakby chciał mi udowodnić, iż potrafił wykonać ten utwór emocjonalnie; w sumie chyba postarał się bardziej, aniżeli zamierzał. Ujawnił się, pozbył otoczki skurwysyna, pozwolił mi z łatwością odgadnąć, iż ta piosenka naprawdę była dla niego osobista. Kołysał się oraz trząsł, dużo bardziej niż przy poprzednim kawałku; emocje naprawdę nim targały.
And don't you cry tonight, / I nie płacz dzisiejszej nocy,
Don't you cry tonight! / Nie płacz dzisiejszej nocy!
Don't you cry tonight, / Nie płacz dzisiejszej nocy,
There's a heaven above you, baby, / Ponad tobą jest niebo, kochanie,
And don't you cry tonight! / I nie płacz dzisiejszej nocy!
Slash zaczął grać solówkę, która wręcz wbiła mnie w deski ławki. Nie była długa, ale i tak robiła duże wrażenie.
 – And please remember that I never lied, / I, proszę, pamiętaj, że nigdy nie kłamałem,
And please remember / I, proszę, pamiętaj,
How I felt inside now, honey. / Jak się teraz czuję, kochanie.
You gotta make it your own way / Musisz sobie poradzić sama,
But you'll be alright now, sugar. / Lecz wszystko będzie w porządku, skarbie.
You'll feel better tomorrow; / Jutro poczujesz się lepiej;
Come the morning light now, baby... / Przyjdzie światło poranka, kotku...
And don't you cry tonight! / I nie płacz dzisiejszej nocy!
An’ don't you cry tonight!
An’ don’t you cry tonight!
There's a heaven above you, baby / Ponad tobą jest niebo, skarbie
And don't you cry, / I nie płacz,
Don’t you ever cry... / Przenigdy nie płacz...
Kiedy ostatnie dźwięki ucichły, atmosfera wciąż była nieco gęsta, pełna uniesienia. Axl powoli opanowywał drgawki, Steven czochrał włosy, Duff grał slide’y po całym gryfie, Izzy obracał w palcach papierosa, Slash poprawiał ozdóbki na swoim cylindrze, jak gdyby nigdy nic.
 – Wiecie co? – odezwałam się w końcu – To było lepsze niż którykolwiek z waszych koncertów.

***
Pierwotnie zamiast Like a Virgin chciałam użyć Like a Prayer, bo kocham ten kawałek i się tego nie wstydzę, ale został wydany dopiero w '89, a nie chciałam aż tak bardzo naginać dziejów; i tak na pewno Livin' On a Prayer nie było w styczniu. I mam nadzieję, że nie przeszkadzają Wam te teksty; starałam się nie wrzucać niemal całych; gdy je czytam, to automatycznie odtwarza mi się w głowie utwór i mam nadzieję, że Wam też.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi, iż dopiero w nocy skończyłam ten rozdział, jestem żałosna... Przynajmniej ma pięć stron! Myślę, że uda mi się tworzyć, jako że planuję skończyć pierwszą liceum z dwójami; i tak nie będę studiować.
Zdemotywuję Was jeszcze, że mam biografie Slasha i Motley Crue *.*! W tym miesiącu zamawiam Ozzy'ego oraz chyba Bliznę Kiedisa...
Jakbyście chcieli być na bieżąco, to możecie mnie polubić na Facebooku (będę spamować Gunsami przez Tumblra), śledzić na formspringu, Twitterze i dodać na laście albo i na czytaniu, jak macie.
Jeśli czytacie, to cholernie proszę, dajcie znak. Wystarczy nawet napisać "fajne / niefajne", bo z pewnością coś czujecie, czytając, naprawdę chcę wiedzieć, czy rozdział się Wam spodobał, czy mam dla kogo pisać! I napiszcie, czy trafiliście tu z formspringa czy skąd. c: xoxo
PS. Odpisuję właśnie na komentarze spod poprzedniej notki, jakby co.

poniedziałek, 30 lipca 2012

XIII Przyjemne odrętwienie


♫♪Guns N’ Roses – My Michelle♪♫
Adriana wiedziała, co musiała zrobić. Nie było innego wyjścia. Steven nie widział problemu w swoim ćpaniu oraz spaniu z przypadkowymi panienkami, więc dlaczego ona miałaby czynić inaczej? Doskonale wiedziała, iż był tylko jeden sposób, by poczuł uczucie zazdrości.
Zauważyła swoje „narzędzie zbrodni”. Usiadła przy chłopaku wpatrującym się martwo w swój pusty od dawna kieliszek. Jak zwykle udawał, że jej nie spostrzegł.
 – Nie oszukuj się. Pragniesz mnie, tak jak ja ciebie.
Uniósł na nią zielone oczy.
 – A ty znowu swoje? Czy nie mówiłem ci już, żebyś się odpierdoliła?
 – Nie odpierdolę się, póki mnie nie przelecisz. – Nachyliła się ku niemu i przejechała mu językiem po wargach, następnie wsuwając go do jego ust. Przysunęła się do chłopaka, by położyć rękę na jego kroczu. W tym samym czasie Axl toczył wewnętrzną walkę, którą jego moralność szybko przegrała. „Może i ona jest dziewczyną Popcorna, ale i tak oboje się zdradzają... Chociaż po chuj miałbym patrzeć na innych... Ach, cholera, co tam! Oj, niech mi tak robi!” dość szybko zdecydował. Oderwał się od rudowłosej.
 – Przekonałaś mnie. – Pociągnął ją do jej pokoju i szybko położył na łóżku, nie bacząc, iż akurat tamto należało do współlokatorki panny Smith. Pospiesznie rozebrali się, by kontynuować. Axl wsunął palce do jej kobiecości, jednocześnie liżąc jej piersi, a ona masowała jego męskość. Musiał przyznać, że umiała to robić.
Do tego przejęła inicjatywę! Pchnęła go na materac i sama nakierowała jego penisa na swoją pochwę. Axl zamruczał, podobało mu się to coraz bardziej. Siedziała na nim i szybko się poruszała, a jej biust zabawnie podskakiwał. Rose złapał ją w talii, by móc schwycić jej sterczące sutki w usta. Ssał je, a ona kręciła biodrami kółeczka, ściskając w sobie jego wilgotną męskość – czy mogło być lepiej?
Oczywiście, gdyby nikt im nie przeszkodził. Tymczasem w drzwiach stanął Adler ze swoją nową koleżanką, która ponoć tylko „kręciła się koło niego”. Perkusista stanął jak wryty. Nie zdziwiłby go widok Axla z jakąś dupą ani Adriany z jakimś facetem, ale ONI RAZEM?! Jak mogli mu to zrobić?! Mimo wszystko kochał ją, tymczasem zdradziła go z przyjacielem... Gościem, którego traktował jak brata, któremu ufał. Jak mogli się do tego posunąć?
 – Hej skarbie, dołączysz do nas?
Jednakże Popcorn wiedział, iż nie był niewinny. Zdradzał ją, to fakt.
 – Ee, to w porządku.
Był zbity z pantałyku. Adriana z dumą stwierdziła, że takiej reakcji pragnęła. Chciała podejść do chłopaka i powiedzieć mu coś, co wykorzystała jego towarzyszka, zajmując miejsce przy Axlu. Rudy jeszcze nie skończył, więc zaraz zajął się nową spragnioną cipką. Adriana poczuła wściekłość, ale zaraz zaczęła się gorsza rozróba.
Drzwi znowu się otworzyły; stał w nich chłopak współlokatorki, który oczywiście nie był zadowolony z tego, iż Axl pieprzył jakąś panienkę na łóżku jego dziewczyny. Zaraz za nim wpadł Slash, po czym cała trójka zaczęła wielką szamotaninę, w której finale wszyscy wylecieli przez okno. Tymczasem Steven skorzystał z zamieszania i wybiegł z imprezy, podwędzając prawie pełną flaszkę.
Miał łzy w oczach. Czuł się naprawdę okropnie. Dwie bliskie mu osoby totalnie go skrzywdziły. „Czym sobie na to, kurwa, zasłużyłem?!” myślał. „Czy naprawdę jestem aż takim chujem?! Ja po prostu żyję rockandrollowo... To chyba nie jest aż takie złe?” Zatrząsnął się od płaczu i ruszył przed siebie. Po jakimś czasie przystanął i zorientował się, iż zmierzał w kierunku Bel Air, a przecież Alex jeszcze nie wróciła. Rozejrzał się dookoła i po namyśle podążył w stronę The Roxy. Nie wiedział, jak się ogarnąć. Czuł się strasznie, miał ochotę płakać, zasnąć, upić się... Byleby nic nie czuć, ale to nie było proste. Usiadł gdzieś w kącie klubu i za wszelką cenę starał się skupić na hałaśliwej muzyce.

♪U2 - Scarlet
Niedługo po Nowym Roku przyleciałam do LA. Trochę szkoda, iż nie powitałam go w Nowym Jorku, podczas wielkiej imprezy na Times Square, ale co tam. Za to z chłopakami pewnie nie pamiętałabym, co się działo o północy...
Chciałam zrobić im małą niespodziankę, więc nie zdradziłam od razu, że wróciłam. Jednakże moje plany zepsuło poranne wtargnięcie pijanego Stevena.
Chłopak wyglądał tak żałośnie, trząsł się od płaczu i bełkotał przez alkohol, że zaraz położyłam go na kanapie, nakazując się przespać, na co chętnie przystał. Po paru godzinach się obudził oraz zrezygnowany usiadł przy kuchennym stole, sięgając po szklankę kefiru. Odłożyłam książkę, którą właśnie czytałam, przyglądając się blondynowi z troską. Nie trzeba było pytać go o nic, bo sam zaraz zaczął mówić.
 – Wczoraj była impreza... Zakręciła się koło mnie jedna panienka, całkiem niezła. Oj, nie patrz się tak na mnie, cholera, takie jest rockandrollowe życie! – zawołał, widząc moją pełną dezaprobaty minę. – Po jakimś czasie poszedłem z nią do sypialni, a tam... – Wargi zaczęły mu niebezpiecznie drżeć – Adriana. Axl. Pieprzyli się.
 – Co?! Adriana pieprzyła się z Axlem?! – Nie mogłam w to uwierzyć. Dziewczyna wydawała mi się całkiem miła, nie spodziewałam się, że była zdolna do czegoś takiego. Zdradzić swojego chłopaka z jego przyjacielem?! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, pomijając fakt, iż wcale nie rozumiałam idei zdrady. Jeśli z kimś jesteś, to po chuj pieprzyć się z innym? Jeśli cię nie zaspokaja, to się z nim rozstań, ale nie rań w taki przebrzydły sposób!
Steven pokiwał głową, cały się trzęsąc.
 – Kurwa mać, w głowie mi się to nie mieści... Niech ja dorwę tego skurwiela, to mu kłaki spalę! Albo do NRD go wyślę, jeśli nie na łagry w Syberii! Chociaż w RFN też nie jest zbyt wesoło! – Swoją drogą to było tak idiotyczne, że wręcz żałosne – socjalistyczne państwo nazywało się Republiką Demokratyczną. Gdzie tu logika? To samo pierdolenie w PRL-u.
 – Nie, Alex... To boli, ale nie trzeba... Przebaczę mu za jakiś czas, jest moim bratem... Jest nas pięciu przeciwko całemu światu, ona tego nie zniszczy.
 – Cieszę się, naprawdę. To nie byłoby warte – powiedziałam również z myślą o sobie. Broń Boże nie chciałam być przyczyną konfliktów między chłopakami. Szkoda, że tak trudno było przemówić Axlowi do rozsądku. Tym razem nie zamierzałam zostawić sprawy samej sobie. Postanowiłam pogadać z rudym i jasno mu wytłumaczyć, że zachował się jak chuj, a nie przyjaciel, oraz że nie miał prawa nawet chcieć ograniczać kontakty reszty chłopaków ze mną. Nie był pierdolonym pępkiem świata!

Wieczorem zaszłam do Hellhouse’u. Jedyną obecną w nim osobą był Rose. Stanęłam w progu z rękami skrzyżowanymi na piersiach i patrzyłam na niego, milcząc.
 – Alex? – Spojrzał na mnie znad pudełka po pizzy, na którym pisał tekst i się uśmiechnął. – Cholera, kiedy wróciłaś? – Podszedł, by mnie przytulić, lecz ja nie odwzajemniłam gestu. – Ej, o co chodzi? – Zbiłam go z pantałyku.
 – Dobrze wiesz, co zrobiłeś, Axl i ja też wiem. Mianowicie: jak traktujesz przyjaciół.
 – No co? Steven? Alex, oni oboje i tak ciągle się zdradzają, więc w czym problem?
 – W tym, że jesteś jego przyjacielem, chuju! – Pierwszy raz go tak nazwałam. – Jak można pieprzyć dziewczynę przyjaciela?! Innych dup tam nie było?! Używki spaczyły ci umysł?!
 – Nie sądziłem, że to będzie coś znaczyło... – wymamrotał.
 – Najwyraźniej jesteś pozbawiony jakiejkolwiek moralności! – warknęłam, mrużąc oczy. – Nie chodzi mi tylko o Popcorna. Chcę cię uświadomić, że NIE MASZ PRAWA nawet chcieć w jakikolwiek sposób ograniczać kontaktów moich i reszty chłopaków! Nie jesteś pieprzonym pępkiem świata. Zastanów się nad sobą. – Strzeliłam go w pysk i wściekła wybiegłam z garażu.

♫♪ The Doors – L.A. Woman ♪♫
 – To dla mnie? – Nie dowierzał McKagan, patrząc na winyl Rocket to Russia z podpisami członków Ramones.
 – A dla kogo to byłby najlepszy prezent? – Uśmiechnęłam się, przewiązując czerwoną chustkę przez szlufkę jego spodni. – Proszę, jeszcze to, żebyś wyglądał super sexy i nie musiał podbierać moich apaszek.
 – Dziękuję! – Przytulił mnie mocno. – Cholera, ty nie masz pojęcia, jaka jesteś kochana...
 – Gdybym wiedziała, pewnie bym już taka nie była.
Slash też dostał bandanę, ale czarną oraz komplet hendriksowskich kostek, Izzy gruby, porządny zeszyt, żeby nie gubił piosenek oraz kostki ze Stonesami, Steven kasetę KISS oraz teflonową patelnię (z nakazem nie używania jej przeciwko mnie), Axlowi zaś również kupiłam bandanę oraz nowy statyw, bo poprzedni zdążył wreszcie rozwalić, lecz nie dostał swoich prezentów, gdyż uniósł się honorem, odkąd go spoliczkowałam i się nie odzywał. Cóż, wiedziałam, iż racja była po mojej stronie, więc nie zamierzałam pierwsza wyciągać do niego ręki. Adler jednak nie żywił do niego żalu zbyt długo.
Po świętach chłopaki grali dosyć sporo koncertów i zaczęły się spełniać ich marzenia – zainteresowali się nimi ludzie z wytwórni! Jednak moi przyjaciele nie polecieli na pierwszy lepszy kontrakt, byli cwani. Przedstawiciele zabierali ich na obiad, a negocjacje zaczynały się dopiero, kiedy zamówiono niezły posiłek; aż im się trochę przytyło. Po jedzeniu śmiali im się w twarz, mówiąc, że nici ze współpracy.
 – Wyobrażasz sobie, mówimy jednej typie: „To brzmi jak Steven Tyler”, a ona: „Steven kto?”; ja pierdolę! – Kręcił głową Izzy.
 – I oni chcą pracować z rockowym zespołem? – mawiałam z litością. Chociaż z drugiej strony, jeśli chcieli czekać na McLarena *, to pewnie mogli już przestać.
Powoli zbliżały się urodziny Popcorna, a przed nimi koncert Aerosmith, na którym Guns N’ Roses mieli grać jako support. Z upływem czasu wszyscy byli coraz bardziej podekscytowani i jednocześnie nerwowi. Chociaż ich ostatnie koncerty w klubach spotkały się ze świetnym przyjęciem, wiedzieli, iż tamten występ miał być decydujący w dalszej karierze.
 – Masz stanik dla Joe’ego? – zachichotał Slash, gdy Marc wiózł nas na stadion, gdzie miał być występ. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
 – Niech cię o to głowa nie boli, mój drogi.
 – O co chodzi? – Zmarszczył brwi Duff.
 – Obiecałam Perry’emu, że jak pozwoli wam zagrać przed Aerosmith, to rzucę w niego stanikiem – powiedziałam niechętnie. – Przecież nie zgodziłby się na to tak za nic.
 – Kurwa mać, my naprawdę nigdy ci się nie odwdzięczymy! – westchnął Popcorn.
 – Już wam mówiłam, po prostu zostańcie moimi przyjaciółmi, nawet gdy będziecie koncertować ze Stonesami – powtórzyłam.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, członkowie Aerosmith luźno grali jakiś kawałek. Byłam podekscytowana i niepewna zarazem. Chłopaki pociągnęli mnie ze sobą w ich stronę, pewni, że chętnie ze mną porozmawiają, ale skąd ten pomysł, to ja nie wiedziałam.
 – O, jest i urocza panienka Alex! – ucieszył się Joe Perry. Był facetem, który zawsze robił wrażenie. Może czasami wydawał się nieprzyjemny, ale w gruncie rzeczy był całkiem w porządku. Do tego miał fajne włosy, chociaż oczywiście Slasha były fajniejsze. – Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o niczym? – Puścił mi oko.
 – Wszystko w swoim czasie, drogi Joe. – Uśmiechnęłam się chytrze.
 – Perry, zajmij się swoim handlarzem. – Odsunął go Steven Tyler; serce zabiło mi mocniej. Na żywo miał bardziej niesamowity uśmiech oraz głos, nawet podczas mówienia, niż na nagraniach. Długie, poczochrane włosy opadały mu zawadiacko na twarz. – Witaj moja droga! – Wyciągnął ku mnie kościstą rękę. – Powiedz, co taka dziewczyna jak ty robi wśród tych dzikich potencjalnych rockandrollowców?
 – Rockandrollowcami oni już są, a ja się z nimi przyjaźnię i w sumie przyczyniłam się do ich występu przed wami...
 – Mam nadzieję, że nie obiecałaś Joe’emu siebie w zamian, co?
Zaśmiałam się lekko.
 – Nie, nie obawiaj się, nic z tych rzeczy.
 – A, to dobrze, już się obawiałem, że ten skurczybyk handlarzowi przyjaciółki podbiera...
 – Nie przyjaźnię się z żadnym z chłopaków w ten sposób – wycedziłam przez zęby. Niesamowicie wkurzały mnie takie teksty. Czy naprawdę każdy sądził, iż się z nimi pieprzyłam?! Może powinnam była wziąć przykład z Metalliki i zabić ich wszystkich... – Nie łączą nas żadne seksualne relacje, panie Tyler! – Mój zmrużony wzrok jasno dawał do zrozumienia, iż poczułam się urażona.
 – OK, wybacz. – Nieco się zakłopotał. – Chyba będziesz chciała wejść za kulisy, co? – spytał najpewniej po to, aby mnie udobruchać.
 – Niekoniecznie, dzięki. Najmilej poguje mi się pod sceną.
 – Och, daj spokój, na pewno będziesz chciała sobie odpocząć i spojrzeć na to z innej perspektywy! Joey, pójdź po przepustkę dla Alex, OK? – zawołał do perkusisty. – Swoją drogą, mogę wiedzieć, jaki jest twój ulubiony kawałek? Nasz, rzecz jasna.
 – Zdecydowanie Seasons of Wither. – Musiałam przyznać. Wszyscy zachwycali się Dream On i utworami z Rocks, ale tamten album nie przypadł mi szczególnie do gustu. Do tamtej pory wygrywała ballada z drugiej płyty zespołu.
Niedługo potem zaczęli solidne przygotowania do występu, którym przyglądałam się z boku. Występy Aerosmith nie były nudne i zrobione na odczepnego, dlatego miło było oglądać ich po raz wtóry.
 – Świetnie się zapowiada, co? – spytał mnie podekscytowany Izzy. Coś takiego, nawet on wykrzesał z siebie całkiem sporo entuzjazmu!
 – I to jak! To chyba będzie mój najlepszy koncert! – Uśmiechnęłam się, miętoląc w dłoni materiał mojej koszulki z Aerosmith, tej, którą miałam na sobie, gdy pierwszy raz spotkałam Axla. Rose nadal mnie unikał. Czyżbym aż tak podeptała jego męskie ego? Ba, ono było nawet nie męskie, a po prostu axlowe! – A do was rudy się odzywa?
 – Sam z siebie niechętnie.
 – Miałam nadzieję, że się nad sobą zastanowi, ale ten skurwiel uniósł się honorem. Ja go nie rozumiem, nie wiem, jak do niego dotrzeć... – westchnęłam.
 – Nie wszyscy chcą stawać się jak najlepsi, słodziutka... Axl lubi bycie chujem. Dużo przeszedł, ale nie poznał pewnych wartości... – Gitarzysta wzruszył ramionami. – Nie przejmuj się tak, w końcu odpuści, gdy zobaczy, że nikt nie będzie się go prosił.

♫♪Aerosmith – Hangman Jury♪♫
Tuż przed otworzeniem bram dla przybyłych fanów ustawiłam się pod sceną. Po kilkunastu minutach żmudnego oczekiwania na scenę wyszedł support, co wielce mnie podekscytowało. Chłopcy przez prawie godzinę rozgrzewali publiczność utworami takimi jak Paradise City, Rocket Queen, Welcome to the Jungle, Think About You, Back off Bitch. Zaprezentowali też po raz pierwszy My Michelle. Widowni bardzo przypadła do gustu muzyka Gunsów – zresztą, dlaczego miałoby stać się inaczej, skoro uwielbiali Aerosmith? W dodatku na koniec zagrali Mama Kin ze Stevenem Tylerem. Moi przyjaciele wyglądali na jeszcze bardziej podekscytowanych i zaszczyconych. Zachichotałam, gdy przez myśl mi przemknęło, iż nie zdziwiłabym się, gdyby Slashowi stanął; dobrze, że miał gitarę (pomijając fakt, iż bez niej nie byłby sobą).

Większość koncertu Aerosmith przepogowałam, a kiedy odpoczywałam, śmiałam się z kobiet zdejmujących bluzki i świecących gołym biustem przed muzykami. To było takie żałosne... Oczywiście musiałam spełnić obietnicę daną Joe’emu, więc ukradkiem zdjęłam z siebie mój stary, niebieski, za mały stanik bez ramiączek. Rzuciłam nim w gitarzystę i trafiłam prosto pod jego nogi. Perry rozejrzał się, a ja z głupią miną mu pomachałam, na co puścił mi oko i kilka dziewcząt w pobliżu dostało palpitacji.
Najbardziej podobały mi się wykonania moich ukochanych utworów: Cry Me a River oraz Seasons of Wither. Po tej drugiej piosence postanowiłam pójść do chłopaków za kulisy. Wszyscy oglądali widowisko jak zaczarowani. Źli chłopcy z Bostonu byli bohaterami Slasha, lecz reszta wyglądała na nie mniej zafascynowaną. W końcu to chyba był największy i najlepszy zespół, jaki mieli okazję widzieć na żywo.
 – Mówiłem, nikt ci nie uwierzy, że nie skopiowałeś swoich wężowych ruchów od Tylera – powiedział Steven Axlowi.
 – A co, kurwa, tylko on jeden tak tańczy?! Jagger może tak nie robi?!
 – Jagger robi to trochę inaczej – wtrąciłam; wszystkie oczy skierowały się na mnie.
 – O, a ty tu skąd?
 – Z płyty? – Usiadłam między Slashem i Duffem. – Hudson, nie macaj mnie! – Poruszyłam się i uderzyłam go w rękę, gdy poczułam ją w okolicach zapięcia mojego biustonosza.
 – Jak możesz mieć na sobie stanik, skoro rzuciłaś go Perry’emu? – zdumiał się.
 – Rzuciłam mu stary i za mały, sam mi tak poradziłeś. Nie miałam różowego. – Byłam wyjątkowa i nie znosiłam tego koloru od czwartej klasy podstawówki, przez dwie zbyt słodkie koleżanki obnoszące się ciuchami z Peweksu. To był dopiero lans! – Pewnie cieszyliście się jak idioci, co?
 – Zwłaszcza kiedy te panienki obok wpadły w histerię – zachichotał mulat. – Puścił ci oko, tak?
Przytaknęłam i powróciliśmy do oglądania koncertu, który był naprawdę zjawiskowy. Jeśli ktoś miał wątpliwości co do tego, iż Aerosmith byli największym i najlepszym amerykańskim zespołem, to po takim show z pewnością by się ich pozbył. Nikt poza Stevenem Tylerem nie mógł się poruszać w ten sposób i nie posługiwałby się tak fajnie statywem obwiązanym kolorowymi chustkami (nawet rudy z pewnością zaplątywałby się w nie i w efekcie wpadał w furię). Teoretycznie Toksyczne Bliźniaki były odpowiedzią na duet Jaggera oraz Richardsa, ale w istocie dosyć się od nich różnili. Poza tym przynajmniej Joe nie wstydził się śpiewać, w przeciwieństwie do Slasha, choć powtarzałam mu, że miał uroczy głos, zwłaszcza zapowiadając jakąś piosenkę z tym nieśmiałym uśmiechem na pół twarzy.
 – I jak się wam podobało, dzieciaki? – spytał Perry, kiedy wrócił.
 – Rany, to było zajebiste! – odezwał się Slash, kręcąc głową.
 – Zjawiskowe – uzupełniłam. Gitarzysta Aerosmith przyjrzał mi się. Poczułam jego wzrok niżej niż na wysokości twarzy i ulżyło mi, że miałam przydużą koszulkę, a włosy zaczesane do przodu, by przykryć biust. Może miałby obiekcje co do rozmiaru powierzonej mu bielizny.

♫♪Pearl Jam – Indifference♪♫
Jakąś godzinę później wszyscy skończyli pić, rozmawiać i zbierać swój sprzęt.
 – Gdzie Axl? – Zaczęłam się rozglądać za wokalistą; poza nim wszyscy byli w pobliżu.
 – Parę minut temu jeszcze gadał z Tylerem...
Nagle naszych uszu dobiegł charakterystyczny głos.
 – We’ve been dancing with Mr. Brownstone... / Tańczyliśmy z panem Brownstonem...
Axl tanecznym krokiem zmierzał wzdłuż bramy. Najpierw pomyślałam, iż był zawiany, ale nie, nie zachowywał się tak po pijaku, no i nie śmierdział. Poza tym ta piosenka...
 – Zaćpał się? – spytałam. Nikt nie odpowiedział.
 – Ty rudy ciulu! Kontaktujesz jeszcze?! – Slash był rozsierdzony niczym ten, którym właśnie potrząsał.
 – Pieprz się, imigrancie – odparł Rose cicho, lecz wyraźnie. – He’s been knockin’, he won’t leave me alone... / On pukał, nie da mi spokoju...
Odetchnęli, że nie trzeba było szybko szukać zimnej wody; gdyby chociaż na ulicach znajdował się śnieg... Jednak ja nie mogłam wytrzymać.
 – Comfortably numb, kurwa, tak? – mój głos się łamał, a zarazem pobrzmiewała w nim nuta histerii. Bez zastanowienia porwałam paczkę fajek z kieszeni kurtki Izzy’ego i poleciałam drogą. Słyszałam wołania, ale się nie zatrzymałam, dopóki nie byłam całkiem daleko. Nie zauważyłam nawet, kiedy zaczęły mi lecieć łzy, rujnując cały makijaż, a na koncerty lubiłam mocno podkreślić oczy. Jednak to nie było najistotniejsze.
 – Ty skurwysynu, ty ostatni skurwysynu – powtarzałam cały czas. Trzęsącymi się rękami wyjęłam papierosa z paczki. Dobrze, że Stradlin zawsze trzymał w niej zapalniczkę, chociaż trzeba przyznać, iż miałam do nich awersję, gdyż kiedyś się nią oparzyłam, kiedy chciałam zagrzać wodę. Wetknęłam szluga w wargi i ostrożnie go podpaliłam. Lekko pociągnęłam; wyjęłam papierosa, by odkaszlnąć, następnie pociągnęłam mocniej.
Do tej pory jeszcze nie widziałam żadnego z przyjaciół w takim stanie. Kurwa mać, jak można było pozwolić sobie na taką stratę kontroli?! Byłam przerażona, widząc na własne oczy zaćpanego Axla; może to przez nasze ostatnie spięcia. Wolałam nie wiedzieć, co działo się po działce z Adlerem...
 – O kurwa – kaszlnęłam, krzywiąc się. Jak przy pierwszym łyku wódki. Papieros był cholernie gorzki i ostry. To zaskakujące, że zmielony tytoń miał całkiem przyjemny zapach, a palony śmierdział, prawda?
Do jasnej cholery, dlaczego oni musieli od razu pomału odchodzić, do tego częściowo nie z własnej woli, chociaż dopiero co wstąpili na życiową ścieżkę, którą kroczyłam?!
W ustach miałam mnóstwo śliny, jak po francuskim pocałunku; zaplułam całą dużą chodnikową płytkę. W sumie nieco uspokoiłam się, o co właściwie mi chodziło, ale na pewno mi nie smakowało. Może dlatego, że Izzy palił jakieś tanie, chińskie szlugi? Dziwne, przecież jego idol, Keith Richards palił oczywiście Marlboro. Trzeba było mi je wziąć od Slasha, chociaż niektórzy twierdzili, iż to siano.
Banda ćpunów i alkoholików, a mi tak na nich zależało. Przecież, do cholery, mieszkałam w porządnej dzielnicy! Czy „normalni” ludzie mieli do mnie awersję, a może po prostu byłam w jakiś sposób socjopatką? Zawsze to u siebie podejrzewałam.
Próbowałam się zaciągnąć, ale papieros był zbyt ostry. W sumie ciągle kaszlałam. Nawet nie dałam rady spalić do końca. Miałam nadzieję, iż skrzywiona mina nie miała mi zostać na stałe. Zgasiłam kiep i strasznie żałowałam, iż nie miałam niczego do picia. Wstałam z chodnika, kierując się w drogę powrotną.
 – Cholera jasna, coś ty zrobiła? – westchnął Duff, natykając się na mnie w połowie trasy.
 – Lepiej zapytaj o to tego chuja – warknęłam.
 – Paliłaś? – spytał ostrożnie, bo nie warto było mi odpyskiwać. Wzruszyłam ramionami. – A zaciągałaś się?
 – Nie, te szlugi Izzy’ego są ohydne. – Znów się skrzywiłam.
 – To nie pal ich więcej. Jak nie będziesz się zaciągać, to dostaniesz raka języka. Zresztą, nie pal w ogóle, cholera! – usłyszałam proszącą nutę w jego głosie.
 – Hipokryta – burknęłam krótko. Dotarliśmy do reszty. Bez słowa oddałam gitarzyście jego papierosy i w ciszy wróciliśmy do domu. Znowu powoli się we mnie gotowało. Jakim skurwielem był Axl, by zniszczyć najmilszy wieczór w moim cholernym życiu, by sprawiać, iż zaczęłam robić to wszystko, czego zawsze unikałam! Ciekawe, kiedy miałam zacząć ćpać i się puszczać?! Aż musiałam wziąć coś na sen, byłam pewna, że inaczej nie zmrużyłabym oka. Jednak mimo wszystko cały czas w myślach mieszałam Rose’a z błotem. Co za idiota, tępy chuj, pierdolony egoista, oszust...
* Malcolm McLaren, manager i główny ojciec sukcesu Sex Pistols, wystarczy poczytać na Wikipedii.

***
12.08.12: Rozdział poprawiony, zwłaszcza nieszczęsny koniec, więc jakby ktoś czytał wcześniej, to prosiłabym o ponowne przeczytanie, w miarę możliwości. Będę wdzięczna za komentarze, bardzo chciałabym wiedzieć, kto to jeszcze chce czytać... Jakby co na dole możecie obserwować bloga albo wejść na mojego Twittera i będziecie na bieżąco. Postaram się coś u Was ogarnąć. Początek jest napisany na podstawie wywiadu z Adrianą, którego stronę znalazłam kiedyś w sieci.
Gdyby ktoś potrzebował streszczenia: Alex przeprowadza się do Los Angeles z Nowego Jorku, co jej nie cieszy. Poznaje Axla, który zapoznaje ją z resztą dzikusów. Wszyscy stają się sobie bliscy, jednakże dziewczynę bardzo martwi ich uzależnienie od narkotyków. Chłopcy starają się za wszelką cenę wybić z gąszczu hollywodzkich zespołów, co nadarza się, gdy z pomocą Alex otrzymują od gitarzysty Aerosmith propozycję supportowania ich koncertu. To było mnie więcej tak ;3 (OK, jeszcze Alex prawie zgwałciła śpiącego Duffa, żeby nie było, że takie nudy trwały przez tamte dwanaście rozdziałów). xoxo

sobota, 28 lipca 2012

XII Pijane święta


♪ Black Rebel Motorcycle Club – Love Burns
W końcu nastał dwudziesty grudnia i z LAX po kilku godzinach wylądowałam na JFK. Wcześniej krótko pożegnałam się z chłopakami; podałam im mój nowojorski numer telefonu, by mogli w razie czego zadzwonić. Mieli spędzać święta u rodziny Marca Cantera, przyjaciela Slasha.
Z radosnym uśmiechem przeszłam przez terminal lotniska. Byłam wreszcie w domu, w Nowym Jorku, o tak! Chociaż nawet polubiłam Los Angeles, nic nie mogło się równać wschodniej metropolii!
Na zewnątrz widać było tłoczną ulicę Queensu. Pojazdy szybko przemieszczały się jezdnią, tabuny pieszych przechodziły z jednej strony na drugą. Spostrzegłam też słynne budki z żywnością, w większości obsługiwane przez imigrantów (głównie Meksykanów i hindusów, bo Chińczycy prowadzili restauracje z własną kuchnią). Ogromne drapacze chmur uniemożliwiały gdzieniegdzie dostęp słońca, nocą zaś czyniąc Nowy Jork „miastem, które nigdy nie śpi”.
Zapięłam szczelnie ramoneskę i opatuliłam się na każdy możliwy sposób, gdyż nie wzięłam ze sobą do Kalifornii żadnego płaszcza; w ogóle nie byłam przygotowana na śniegową zimę oraz niskie temperatury. Zasznurowałam dokładnie glany, wzięłam do ręki walizkę i podążyłam do stacji metra, którym miałam się przemieścić do brooklyńskiego domu, uprzednio kupując w budce trochę sernika, bułeczek i precli, którymi żywili się wszyscy nowojorczycy.
Chociaż posiadłość była opuszczona od prawie pół roku, nawet nieźle się trzymała; w końcu nie mieliśmy „tajemniczego ogrodu”, tylko zwykłe podwórko z dużą czereśnią i huśtawką. Na szczęście nie napadało jeszcze wiele śniegu, więc nie miałam większych problemów z dobrnięciem do drzwi. Dom nie był wielki, zbudowany na planie prostokąta nieznacznie różniącego się od kwadratu, jednopiętrowy, kobaltowoniebieski, ze spadzistym, szarym dachem; otoczony pokaźnych rozmiarów trawnikiem. Rzut beretem od domu znajdował się park, których pełno było w całym Brooklynie; nie bez powodu nazywało się go czasem „miastem drzew”.
Weszłam do środka i skierowałam się na górę, do swojego pokoju, który urządziłam na poddaszu; kochałam klimat, jaki dawały takie miejsca. Lubiłam znajdować się na samym szczycie i uwielbiałam sposób, w jaki padało słońce z okien spadzistego dachu, choć niełatwo było je zasłonić, co oczywiście było konieczne. Miałam tam dużo miejsca. Białe ściany były pokryte plakatami moich ulubionych wykonawców. Gdzieś w kącie po drugiej stronie stała szafa, po przeprowadzce prawie pusta, do której było przyklejone lustro, a wokół niego karteczki z narysowanymi przeze mnie logami zespołów. Pod ścianą leżały trzy materace, które służyły mi za łóżko; wokół nich poniewierało się mnóstwo poduszek.
Westchnęłam błogo i zwyczajnie rzuciłam się na posłanie. Wspaniale było tam wrócić! W swoim pokoju czułam się bezpiecznie. Z dużych, jasnych okien rozpościerał się widok na drzewa w parku – w grudniu oczywiście były pokryte tylko śniegiem, ale latem ich zielone korony robiły wrażenie. Odpoczęłam chwilę, po czym zeszłam na dół do kuchni, by zjeść resztę precelków, a potem poszłam na zakupy. Zajęły mi dosyć dużo czasu – w końcu nadchodziły święta, trzeba było zaopatrzyć się i na nie, i na dotychczasowy głód. Nigdzie mi się na spieszyło, więc przebrnęłam przez regały supermarketu oraz niemal PRL-owskie kolejki na luzie. Właśnie, PRL... Przydałoby się wybrać do Europy, ale primo popytać na Greenpoincie, co słychać w pięknej socjalistycznej krainie.
Było dosyć późno, gdy wróciłam do domu. Zamówiłam na kolację słynną nowojorską pizzę, ociekającą sosem pomidorowym i serem. Oczywiście była bombą kaloryczną, więc jadłam ją góra dwa razy w miesiącu. Gdy otrzymałam zamówienie, usiadłam z pudełkiem oraz dużą szklanką coli przed telewizorem, by obejrzeć koncert Aerosmith. Cieszyłam się, że chłopaki mieli z nimi zagrać, z tym wyjątkowym zespołem. Oni wypełnili pewną dziurę w muzyce w latach siedemdziesiątych. Poza tym byli pierwszym takim amerykańskim zespołem. Co więcej, wywodzili się z Bostonu, a nie z LA, jak niemal wszyscy. Steven Tyler zaś był totalnym prekursorem – gdyby inni ludzie nosili jego ubrania, wyglądaliby przynajmniej dziwacznie, ale on prezentował się w nich świetnie. Wielu go kopiowało, lecz wokalista nie miał nic przeciwko, gdyż i tak wyglądał lepiej niż oni, jak sam twierdził. Poza tym chociaż właściwie nie można było nazwać go przystojnym, a wręcz przeciwnie, ja osobiście uważałam, iż miał w sobie coś bardzo pociągającego, w samym wyglądzie, choć nie potrafiłam tego nazwać.
Ach, Steven Tyler... A Steven Adler? Kolejna potencjalna ofiara opium? Cholera jasna... Na myśl o uzależnieniu Popcorna od razu poczułam przygnębienie. Naprawdę nie chciałam, by zginął... Dlaczego nie mogłam żyć beztrosko?! Dlaczego od samego początku musiałam drżeć o żywot moich przyjaciół?! Byłam święcie przekonana, iż narkotyki nie były niezbędne do egzystowania, w przeciwieństwie choćby do powietrza czy wody. Oni pewnie wywróciliby do góry nogami tę hierarchię... Moim zdaniem narkotyki były ucieczką dla tchórzy, bojących się sprostać problemom. Ćpuni woleli wziąć działkę oraz niczym się nie przejmować. Czytałam książkę My, dzieci z dworca Zoo i byłam przerażona, że nawet jedenasto-, dwunastolatki potrafiły prostytuować się na ulicach, by zdobyć pieniądze na narkotyki. Jeszcze dzieci! Całymi dniami włóczyć się po nieprzyjemnych miejscach w poszukiwaniu klientów... Taka wizja napawała mnie strachem i obrzydzeniem. Ćpanie stawało się jedynym celem oraz sensem ich życia, relacje z dotychczasowymi przyjaciółmi traciły na wartości. Nie mogłam sobie wyobrazić, że tak samo będzie z nami, że nie będę już grała z Axlem na pianinie, nie będę siedziała z Duffem na dachach, nie będę grała z Izzym na gitarze, nie będę droczyła się o płyty Stonesów ze Slashem, nie będę gotowała ze Stevenem... Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Nie mogłam do tego dopuścić! Postanowiłam zrobić wszystko co w mojej mocy, by im pomóc, nawet wbrew ich woli, aby mieć czyste sumienie.

The Beatles – Strawberry Fields Forever
Następnego dnia poszłam tam, gdzie zawsze, czyli na... Tak, tak, oczywiście na pieprzone Strawberry Fields! Po niemal dokładnie pięciu latach trafienie na grób Lennona nie stanowiło dla mnie żadnego problemu, tym bardziej, że zawsze kochałam spacery po Central Parku. Nawet rdzenni nowojorczycy potrafili się w nim gubić, chcąc trafić do ZOO, a lądując koło jeziora.
Zauważając destynację swej wędrówki zwolniłam kroku. Wręcz niepewnie podeszłam do miejsca pochówku byłego Beatlesa, przyozdobionego mnóstwem kwiatów.
 – Witaj John... – zaczęłam cicho. – Dawno mnie tu nie było. Nawet w rocznicę... Cholera jasna, przepraszam, że zapomniałam o kwiatach... – Naprawdę było mi głupio. – Wiesz, w LA jest naprawdę w porządku. Poznałam pięciu chłopaków, bardzo się zaprzyjaźniliśmy... Są zespołem, grają jak Aerosmith, Stonesi i AC/DC. Niesamowicie wymiatają, mówię ci! Jeszcze będzie o nich głośno! Jedynym problemem jest to, że ćpają... – westchnęłam głośno i zamilkłam na dłuższą chwilę. – Wiem, powiesz, iż wszyscy biorą czy brali choć trochę, ale to moi przyjaciele! Nie chcę widzieć ich martwych! Strasznie się boję, że Steven w końcu przedawkuje... Nie jestem przyzwyczajona do tego i nie zamierzam – rzekłam zimno. – Oczywiście jest strasznie uparty, więc trudno mu przemówić do rozumu, nie wiem, jak to zrobić... – Znów bezsilnie westchnęłam. Przyklękłam na śniegu i rozmyślałam tak, nie bacząc na nic. Jak zawsze przy grobie Lennona, zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko nadal byłam strasznie samotna. Obracałam się tylko wokół tamtych pięciu chłopaków, którzy zachowywali się tak destrukcyjnie! Ech, z deszczu pod rynnę... Żałowałam, że nie było nikogo, kto spojrzałby na nasze relacje z boku oraz wytłumaczył mi, jak z nimi postępować, dlaczego Axl był tak zaborczy, czemu Steven nie chciał przestać ćpać i czy mogłam wierzyć w obietnice Duffa. Szkoda, że nie mieszkaliśmy w Luizjanie – tam za niedotrzymanie słowa wsadziliby go za kratki. Nie bardzo umiałam z nimi rozmawiać, najwyżej na lżejsze, niezobowiązujące tematy, a już na przykład zwrócenie uwagi Rose’owi tak, by się nie wściekł graniczyło z cudem.
 – OK... Porozmawiamy później. Pójdę na Greenpoint, dowiedzieć się, co słychać za żelazną kurtyną... Ciekawe, czy podaliby do wiadomości, gdyby Jaruzelski się przekręcił! – Zaśmiałam się. – Do zobaczenia.

Bruce Springsteen – Born to Run
Chociaż byłam totalną outsiderką, w Little Poland czułam się dosyć swobodnie. Ci ludzie, tak jak ja, pochodzili z Polski, czuli się Polakami i nie chcieli tracić kontaktu z ojczyzną. Chociaż nie było to łatwe, utrzymywali kontakt z rodziną oraz przyjaciółmi, którzy zostali w naszej socjalistycznej ojczyźnie. To dobrze – dzięki temu mogłam się dowiedzieć, co się tam działo oraz czy warto było przyjeżdżać na koncerty (bo z jakiej innej okazji mogłabym się udać do tego smutnego kraju? Warszawa zrobiła na Davidzie Bowiem tak przygnębiające wrażenie, że napisał o niej popularną piosenkę Warszawa z jednego ze swych berlińskich albumów).
 – Dzień dobry. – Usiadłam przy barze w kawiarni. – Kawę z mlekiem poproszę.
 – Dzień dobry. „Imperialistyczny wróg kusi cię Coca-Colą, towarzyszko!” * – zażartował kelner. Westchnęłam, uśmiechając się lekko.
 – Co słychać w kraju, z którego Marks „jeszcze-nie-może-być-dumny”?
 – Cóż, nic, z czego moglibyśmy się cieszyć... – westchnął.
 – A ze strony muzycznej? Będzie się działo coś ciekawego?
 – Och, pewnie! – Rozpromienił się młodzieniec. – Słyszała pani Dżem? Wydali pierwszą koncertową kasetę. Nawet niezły materiał. TSA trochę koncertują, tak samo Lady Pank, Oddział Zamknięty i Perfect. A Ciechowskiego podobno chcą do wojska wziąć!
 – Co? No nie, poprzewracało im się w rzyciach! – Pokręciłam głową. – Niech mi tylko nie rozwalają Republiki! – jęknęłam. Najbardziej ceniłam sobie właśnie ten zespół.
 – Spokojnie, proszę pani, to jeszcze nie łagry. Nie będzie źle. Niech pani pamięta: „Głodne kurczaki nasze, bo Reagan zabrał im paszę” *!
Zaśmiałam się lekko na to hasło. Chwilę rozmawiałam z kelnerem o tym, co się działo, zamówiłam sobie jeszcze kawałek nowojorskiego sernika i wyszłam.
Kochałam ośnieżony Nowy Jork tuż przed Bożym Narodzeniem. Atmosfera była wyjątkowa w każdym zakątku miasta, jak na Bronksie, tak w Staten Island. Tłumy wędrujące zwykle do takich miejsc jak Central Park, Statua Wolności, Broadway, Empire State Building, Rockefeller Center, Madison Avenue, Times Square czy Piąta Aleja szczególnie skupiały się na trzech ostatnich. Sama często lubiłam chodzić na Times Square od tak. W ogóle lubiłam każde miejsce w Nowym Jorku, choć szczególnie upodobałam sobie Strawberry Fields oraz CBGB’s. Wieczorem oczywiście wybrałam się do ulubionego klubu. W sklepie muzycznym funkcjonującym przy nim kupiłam album Ramones Rocket to Russia. W końcu trzeba pomyśleć o przyjaciołach. Dodatkowo trafiłam na koncert tegoż zespołu! W następny weekend zaś miała wystąpić Patti Smith! Wspaniale. Ze względu na takie atrakcje mogłabym nigdy nie opuszczać Wielkiego Jabłka! Koncerty Ramones, sernik, pizza...

♪ System of a Down – Toxicity
Święta spędziłam bardzo skromnie – barszcz z uszkami, trochę karpia, sałatka... Najważniejszy okazał się... Jack Daniel’s. Kto by pomyślał! Oczywiście przed pasterką wypiłam tylko kilka łyków, nie mogłabym schlana pójść do świątyni. Kiedy wróciłam z Mszy do domu i wypiłam dość sporą (zwłaszcza jak dla mojej głowy) ilość boskiego napoju (zwłaszcza zdaniem Slasha), zadzwonił telefon. Już się zataczałam, więc nawet nie zastanowiłam się na tym, kto mógłby dzwonić.
 – Wesołych świąt, słodziutka!
 – To wy? Siema! – zawołałam „bardzo trzeźwo”. – Jeszcze się trzymacie?
 – Tak, ale słyszę, że ty nie – westchnął Axl. – Schlałaś się w święta?
 – A co! Wtedy nie martwię się, czy Popcorn przedawkował!
 – Ja jestem zdrowy, wesoły i żarcie pomagałem robić, wypraszam sobie! – odpyskował Steven.
 – Super. Wszystko w porządku u was?
 – Jasne, nie działo się nic szczególnego, jest OK. A u ciebie?
 – Fajnie, Ramones grali w weekend!
 – Farciara... – westchnął Duff. – Musisz mnie tam kiedyś zabrać!
 – No ba, kochasiu! Ty jeszcze do tego poderwiesz Debbie Harry!
 – OK, kotku, tobie już się język zbytnio plącze... Potem pogadamy. Ale kiedy do nas wracasz?
 – Jak przestaniecie ćpać, słodki dilerku!
 – A tak serio?
 – Przecież powiedziałam. No, przytulcie się wszyscy ode mnie... Kocham was! – rozłączyłam się, szczerząc zęby jak głupia do sera. Następnie wyszłam na miasto, bo co to za frajda się najebać i zaraz pójść spać? Nie, nic nie odpierdalałam, po prostu spacerowałam sobie, wołałam do ludzi „Wesołych świąt!”, dokarmiałam preclem gołębie i wspomagałam kolędników, śpiewających hit poprzednich świąt, Last Christmas – to ostatnie na szczęście w śladowych ilościach.

♪ AC/DC – T.N.T.
Po pijanych świętach spędzonych na leczeniu kaca, czytaniu książek i opróżnianiu butelek taniego wina, nadszedł czas na wycieczkę do Polski. Zbliżał się Sylwester, a z tej okazji koncerty. Bardzo chciałam zobaczyć na żywo Lady Pank i Dżem. Szkoda, że Republika tamtego roku nie była zbyt aktywna... Na szczęście wcześniej widywałam ich dość często. Grzegorz Ciechowski przypominał mi Jima Morrisona – obaj byli charyzmatycznymi poetami. Miałam tylko nadzieję, że pan Grzesio nie skończy jak Król Jaszczur...
W podróż do Warszawy przede wszystkim zabrałam ciepłe ubrania i dużo pieniędzy. Pamiętałam dobrze legendy o polskim koncercie Stonesów, za który ponoć zapłacono im dwoma wagonami wódki. Koszty ich pobytu zaś miały być równe zapłacie. Ładnie, co?
Miasto był szare i smutne. Do pustych sklepów ciągnęły się długie kolejki, pełne niezadowolonych, przygnębionych ludzi. Tylko w Peweksie można było nabyć coś porządnego bez takiej „atrakcji”. Ludzie czytali Po prostu, Trybunę ludu bądź Prawdę (dobre sobie!), choć dokładnie to samo mogli usłyszeć w radiu i telewizji. Po kryjomu przekazywali sobie egzemplarze Tygodnika Solidarność. Politycy, członkowie jedynej istniejącej partii, ze sztucznymi uśmiechami pozdrawiali obywateli, wykrzykując propagandowe hasła. Sąsiedzi witali się, łypiąc na siebie spod byka, a potem mamrocząc innym, że „tamci na pewno donoszą na SB, już pięciu ich znajomych było na ścieżkach zdrowia”. Podobno w jakimś mlecznym barze był „trzeci dzień bezmięsny w tym tygodniu, w rzyciach im się poprzewracało chyba!”. Ktoś zachęcał innych do wpisania się do książki skarg i wniosków. Małolaty skryte za krzakami nabijały jednorazowe zapalniczki, a młodsze dzieci delektowały się oranżadą w proszku, ciepłymi lodami czy wyrobami czekoladowymi (w porównaniu do których beznadziejna amerykańska czekolada smakowała nieźle). Nieliczni mogli się chwalić nowym radiem – Szarotką, pralką „Franią”, odtwarzaczami UNITRA, autem – Fiatem 125p lub Żukiem bądź motocyklem WSK, a nawet komputerami „Odra”. Inni tradycyjnie obawiali się, czy nowo postawiony budynek, już oddany na rocznicę powstania Tymczasowego Rządu PR (choć stało się to dopiero w Sylwestra) nie zawali się ludziom na głowy lub lamentowali, że milicja nie dała im zezwolenia na antenę satelitarną, a już rzygali tymi transmisjami z dożynek. Pod barem pijaczkowie wyczekiwali trzynastej, by móc zakupić alkohol. Ludzie zanosili makulaturę, żeby wymienić ją na papier toaletowy. Inni spieszyli na masówki w swoich zakładach pracy. Żołnierze byli umundurowani, choćby właśnie mieli przepustkę. Nieprzyjemni milicjanci palili papierosy bez filtra; starałam się ich omijać, bo mogło być ze mną jak z Axlem, który twierdził, iż większość razy trafił za kratki, bo po prostu nie podobał się glinom. Jeszcze przeszukaliby moje torby w poszukiwaniu książek emigranckich i zachodnich wydawnictw! Cóż, w skrócie, rzeczywistość PRL-u nie była wesoła, mimo bikiniarzy i wspaniałej muzyki, która miała osłodzić dzieciństwo młodzieży zmęczonej polityką.
Zakwaterowałam się jak zwykle w jednym z tańszych moteli i dość szybko zebrałam informacje o tym, czyje koncerty powinnam zobaczyć. Udało mi się, że mogłam zobaczyć na żywo Dżem, Lady Pank i Perfect! Oczywiście nie wszystko w stolicy, ale nie miałam problemów z dojazdem, wtedy pociągi nie były takie straszne. Pierwszy był występ zespołu Jana Borysewicza na warszawskim Torwarze. Cieszyłam się, że nie w Sali Kongresowej, za którą nie przepadałam. Oby też występu nie zepsuło ZOMO... Powszechnie wiadomo było, iż milicja cholernie uprzykrzała życie. Nafaszerowani prochami przez przełożonych, atakowali niewinnych obywateli. Przez nich na niektórych koncertach nawet nie można było klaskać, nie wspominając o pogowaniu! Tylko na takim Jarocinie była większa swoboda. Ba, podczas tego najwspanialszego festiwalu punki rzucali w innych błotem, na co tamci w odpowiedzi chwytali za torebki mleka i zaczynała się bitwa! Brałam nawet w takiej udział; wszyscy wyglądali jak kloszardzi, aż dołączył do nas wokalista występującego akurat zespołu. To było fantastyczne!
Na szczęście koncert Lady Pank był całkiem miłym wydarzeniem. Atmosfera była świetna, publiczność dobrze znała repertuar i śpiewała z Panasem oraz Borysewiczem. Zresztą jak można było nie znać takich utworów jak Mniej niż zero, Kryzysowa narzeczona, Fabryka małp, Zamki na piasku, Vademecum skauta, Mała Lady Punk, Minus 10 w Rio czy wreszcie mój ukochany Wciąż bardziej obcy? Wszyscy to doskonale znali! W końcu Lady Pank spokojnie można było nazwać polskimi Stonesami. Janusz Panasewicz nawet próbował tańczyć jak Mick Jagger, a Janek, Izzy oraz Keith mogliby śmiało być braćmi.
Potem grał Dżem w Toruniu. Nie słuchałam za dużo bluesa, właściwie tylko utworów Zeppelinów i Hendriksa w tym stylu, ale muzyka tego zespołu bardzo przypadła mi do gustu. Dzień, w którym pękło niebo, Czerwony jak cegła, a zwłaszcza Niewinni i ja – te utwory niesamowicie mnie urzekły. Były różnorodne i przemyślane. Wokalista, Rysiek Riedel, miał niesamowity głos oraz charyzmę, a z innej beczki uśmiech piękny jak Johnny Rotten. Ach, podczas ich koncertu nawet było pogo, hura!
Chociaż opowiadałam się zwłaszcza za punk rockiem i jego ideologią, podobała mi się też bardziej skomplikowana muzyka. W końcu jaki złożony był hard rock – gatunek grany przez TSA. Byli prekursorami tak ciężkiego grania w naszym kraju. Andrzej Nowak, gitarzysta, moim zdaniem dorównywał choćby takiemu Angusowi Youngowi. Do tego wokalista nie ustępował mu talentem, Piekarczyk miał świetny głos! Podczas sylwestrowego występu urzeczona słuchałam Trzech zapałek, Kocicy, Aliena czy Białej śmierci, choć Sala Kongresowa w Warszawie pozostawiała wiele do życzenia. Cóż, żywiliśmy coraz większe nadzieje na wyzwolenie się spod „opieki” ZSRR, a nawet mieliśmy na to szanse, odkąd powstała Solidarność. Dezerter śpiewał, że zbudujemy nowe domy z betonu i ze stali, w co gorąco wierzyłam, choć mogło mnie to wcale nie obchodzić – w końcu mieszkałam w Nowym Jorku, który i tak zawsze miał być miejscem najlepszym i najwspanialszym. Chociaż czułam się Polką, nie widziałam siebie w tym kraju. Mieszkałam w Wielkim Jabłku od bardzo dawna i to on zaakceptował mnie taką, jaka byłam, tam mimo wszystko czułam się najlepiej. Ewentualnie w Los Angeles, ale tylko z chłopakami.
* Propagandowe PRL-owskie hasła.