„Niech Bóg błogosławi i ma w opiece Wiernego Czytelnika. Usta mogą przemawiać, ale czymże jest opowieść, gdy brak życzliwego ucha.” ~ Stephen King

sobota, 28 lipca 2012

III Moja duma


Duff McKagan's Loaded – No Shame
Tamta noc w Los Angeles była ciepła jak niemal każda inna. Axl powolutku wędrował Sunset Boulevard, rozkoszując się delikatnym zefirkiem. W jego myślach gościła nowa znajoma. Bardzo go zaintrygowała; była mądra, szanowała siebie i dodatkowo miała dobry gust – przynajmniej muzyczny. Oraz, rzecz jasna, była śliczna. Od razu przykuła jego uwagę. Rose cieszył się, że choć raz miał odwagę zaczepić nieznajomą na trzeźwo i że nie stchórzył, gdy rzuciła mu ciętą ripostę. Sprawiała wrażenie silnej, zahartowanej, lecz mimo tego było w niej coś, co powodowało, iż pragnął się nią zaopiekować. Obiecał sobie wstać wcześniej i ją odwiedzić. Chciał pokazać dziewczynie Hollywood od innej strony, niż je znała. Miał wielką nadzieję na dłuższą znajomość. Podobała mu się jej upartość, cięty język. Kiedy się trochę rozkręciła, była prawdziwą duszą towarzystwa! Poza tym kochała taką muzykę, jak on i niemal we wszystkim się zgadzali. Dodatkowo też grała na pianinie! „Cholera, zajebiście byłoby mieć stały dostęp do instrumentu... Zwłaszcza u Alex!” Uśmiechnął się.
Zauważył sklep z gitarami i skręcił w stronę „bram piekła”. Dopiero wtedy spostrzegł, iż w pobliżu nie było ani śladu dzikiej imprezy. Zdziwiło go to i zaniepokoiło. Przecież co weekend największa balanga była w ich Hellhousie! Czyżby psy tak szybko się pojawiły? Czy przyłapano któregoś z jego kumpli z prochami?
Rytm serca rudego przyspieszył; bał się o nich. Nerwowo otworzył drzwi garażu. Omiótł go zaniepokojonym wzrokiem i z ulgą zauważył wreszcie chłopaków. Na pierwszym planie znajdował się Steven, na którego „dywanie” na klatce piersiowej spała jego całkiem zadowolona dziewczyna, Adriana. Dalej leżeli najebani, wtuleni w siebie Duff i Izzy; basista obejmował Stradlina w pasie, z głową na jego brzuchu. Axl zachichotał na ten widok. Slash zaś lekko chrapał na zniszczonym materacu, obejmując jakąś panienkę w samej bieliźnie. „Mam nadzieję, że chłopaki zdążyli przejrzeć jej torebkę, zanim sen ich zmorzył” pomyślał złośliwie rudy. Stanął pośrodku pomieszczenia, oparł ręce na biodrach i zaczął się zastanawiać, jak obudzić przyjaciół i sprawić, by towarzyszka mulata wciąż spała. Wreszcie wybór padł na „zakochaną parę”. Przykucnął obok czarnowłosego i spytał:
 – Hej, Izzy, od kiedy lubisz chłopców?
Gitarzysta zawsze miał lekki sen, nawet pod wpływem używek. Jeśli usnął, nigdy nie trzeba było nim potrząsać lub robić czegoś podobnego, jak w przypadku Stevena. Słysząc dudniący głos Axla, natychmiast otworzył szeroko duże, zmęczone, jasnobrązowe oczy i po chwili wrzasnął, widząc, w jakiej pozycji znajdował się McKagan.
 – KURWA! Duff, co ty odpierdalasz?!
 – Hę? - wymamrotał blondyn, jeszcze jednym ramieniem obejmowany przez Morfeusza.
 – Ja pierdolę, nie jestem gejem! - krzyknął Izzy.
 – Cóż, po tym, co widziałem, nie byłby tego taki pewny, przyjacielu... - zachichotał rudy.
 – A co ty widziałeś? - Duff przetarł oczy. - Nic nie pamiętam...
 – Wyglądaliście tak słodko! Przytulaliście się, obejmowałeś Izzy'ego i trzymałeś mu głowę na brzuchu. – wyjaśnił dobrodusznie Axl.
 – Kurwa... - Tym razem Stradlin zdecydowanie nie był w nastroju na swoje ulubione powiedzonko „whatever”. - E... Pamiętam... Pamiętam, że Adriana wymyśliła, żeby posprzątać Hellhouse i lataliśmy ze trzy godziny, mówiąc ludziom, iż dziś nie ma imprezy. Jednak Slash w międzyczasie znalazł jakąś laskę, więc oczywiście nie przepuściliśmy okazji... Nawet sporo miała w torebce i Duff z Popcornem od razu polecieli po trochę Night Traina.
 – I tym sposobem schlaliście się, chuje. Nic nowego. - Dokończył Rose niespodziewanie długą wypowiedź kumpla. - Adriana chciała sprzątać?! Pojebało ją? Ja pierdolę... Wręcz się przestraszyłem, kiedy zobaczyłem ni śladu imprezy. Myślałem, że psy wpadły.
 – Martwiłeś się o nas? Axl, wiewióreczko, wiedziałem, cholera, że masz dobre serce! - zawołał radośnie Steven, na co dyskutujący wzdrygnęli się zaskoczeni.
 – Adler, kurwa, łaź głośniej na przyszłość!
 – Hałas to sposób życia. - Wyszczerzył zęby perkusista, targając swoje puszyste, jasnoblond włosy. - Gdzie się szwendałeś cały dzień? Żałuj, że cię nie było...
 – Popcorn, do cholery, przecież ty tak się zalałeś, że nie pamiętasz, co się działo! - warknął Duff.
 – Whatever. – Zażartował Steven. Jego humor nigdy nie opuszczał.
 – Cóż, chyba nie żałuję tym razem, że nie obaliłem z wami wina... - Axl powoli wyszczerzył zęby, przypominając sobie o Alex. - Obudźcie solowego wymiatacza, to wam opowiem.
Bardzo podekscytowany Adler zaraz pobiegł do przyjaciela, ale Duff musiał pójść za nim, by niezbyt ogarnięty kolega nie zbudził towarzyszki mulata. Po paru minutach szamotania się gitarzysty, basisty i perkusisty Slash wstał, został poinformowany o tym, co się działo i rudy mógł opowiedzieć o swej nowej znajomości.
 – Szedłem parkiem koło Sunset i Bel Air. Siedziała tam sobie panienka na ławce, nucąc, wyobraźcie sobie, nie jakąś Madonnę, tylko Zeppelinów! Zaintrygowała mnie. Zbliżyłem się i dodatkowo zobaczyłem, że miała koszulkę z Aerosmith!
 – O kurwa... Laska na Sunset, która słucha porządnej muzyki? - Slash zapalił papierosa.
 – Jeszcze nie na Sunset, idioto. - Skorygował „uprzejmie” Izzy.
 – Usiadłem koło niej, zagadnąłem...
 – Zagadałeś do laski na trzeźwo?! - Zdumiał się Duff.
 – A ładna chociaż? - Slash przypomniał sobie podstawowe pytanie.
 – Ładna? Kurwa, Slash, taka śliczna... Wysoka prawie jak Blondas, włosy przynajmniej za łokcie, duże, zielone oczy... A żebyś słyszał, jaki ma cięty język! Od razu mi powiedziała, że nie ma kasy, prochów, fajek, wódki i nie jest dziwką, więc mogę spadać. - Uśmiechnął się mimowolnie, rozczesując palcami długie, cienkie włosy.
 – Co? Ładna, porządna, słucha dobrej muzyki... Skąd ona się tu wzięła i dlaczego my jej nie poznaliśmy?! - Mężczyźni nawet mimo sypiania z prostytutkami nie cierpieli ich i marzyli o przyzwoitych dziewczynach.
 – Dopiero co się przeprowadziła z Nowego Jorku. LA cholernie się jej nie podoba. Poza tym mamy bardzo podobne gusta i ona też gra na pianinie...
 – Kurwa, stary, poznałeś chyba... Jakiegoś piekielnego anioła! - Stradlin aż ukazał więcej emocji.
 – I co, jest lepsza niż Michelle? - spytał niby niewinnie Slash. Axl spoważniał. Izzy i Duff syknęli, patrząc karcąco na mulata. - Do diabła... Wybacz, rudy...
 – Nieważne. - Pokręcił głową. - Idę zapalić. Kto da ognia? - Wziął zapalniczkę od McKagana i wyszedł przed garaż. Oparł się plecami o drzwi, zapalił papierosa i powoli się zaciągnął.
Że też Slash musiał o niej wspomnieć! Michelle... Ta dziewczyna była bardzo ważna dla Axla, zajmowała w jego sercu specjalne miejsce, chociaż nie byli już razem. Czuł, że powinien być sam, zająć się swoją karierą. Jakakolwiek kobieta mogła mu w tym tylko przeszkodzić. Poza tym nie chciał nigdy wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Kiedy kończył związek z Michelle, wciąż coś do niej czuł, ale już jej nie kochał. Po rozstaniu zrozumiał, iż zawsze będzie myślał o niej z sympatią, uśmiechem. Jednakże nie mógł zamykać się w przeszłości, musiał iść do przodu. Chciał spełnić swoje marzenia – występować ze swoim zespołem przed wielomilionowym tłumem. Wierzył, że Michelle to rozumiała i miał nadzieję na odzew od niej, kiedy będą sławni, a ona przybędzie do Los Angeles ich odwiedzić. O tak, to byłoby wspaniałe! I nie, nie zamierzał się z nikim wiązać, przynajmniej tymczasowo. Wokoło nie brakowało dziewczyn, na których mógłby zawiesić oko na dłużej, było nawet kilka takich, które chyba zdołałby pokochać. Alex także mu się spodobała – i to bardzo! Zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Nagle sobie przypomniał, że powinien chyba się położyć, by ją rano odwiedzić. Rzucił niedopałek na ziemię i wszedł do garażu. Jego przyjaciele znów zapadli w sen: Steven z Adrianą, Slash przy swojej panience, Izzy i Duff już osobno. Axl westchnął, przeczesał palcami włosy i oddał się w ramiona Morfeusza.

Oasis – Wonderwall
Obudziło mnie gwałtowne pukanie. „Kogo tak pojebało? Jestem w chuj zmęczona!” jęknęłam w myślach, przekręcając się na drugi bok. Niestety, osobnik za drzwiami okazał się prawdziwym natrętem – już po tym powinnam była odgadnąć jego tożsamość.
Wściekła, z westchnieniem przetarłam oczy i jeszcze zaspana poszłam otworzyć drzwi. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu ujrzałam w nich nowego kolegę.
 – No, nareszcie! - warknął, ale zaraz zaczął mi się przyglądać i całkiem stracił gniewny wątek. „O co chodzi?” pomyślałam. Miałam na sobie przydużą koszulkę Sex Pistols – nic, czym można byłoby się podniecać. - E... Dzień dobry. - Przeszedł przez próg i zamknął za sobą drzwi; na jego twarzy kwitł jeszcze większy zawadiacki uśmiech. Dodatkowo wyglądał lepiej niż poprzedniego dnia: nie umalował się i nie natapirował włosów – były w lekkim nieładzie, jakby dopiero co wstał z łóżka. Świetnie, preferowałam naturalność, zwłaszcza u facetów, choćby byli glam rockowcami, hair metalowcami czy emo. - Hej, to niesamowite...
 – Co takiego? - spytałam zdziwiona, ziewając.
 – Najwyraźniej z każdym dniem jesteś piękniejsza!
 – Ehe! - prychnęłam. Zwłaszcza zaraz po przebudzeniu! - Co cię do mnie sprowadza?
 – Obiecałem ci wczoraj wycieczkę po Hollywood. A ty co robiłaś w nocy, że jesteś taka zmęczona? - Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
 – Jak to co? Spałam! - burknęłam.
 – Taak? - przeciągnął głoskę, unosząc brew i wciąż się szczerząc. Znowu mnie wkurzał. - Jakim więc cudem jesteś zmęczona o dziesiątej rano, skoro odprowadziłem cię około wpół do jedenastej? Przyszedłem dość wcześnie, bo jeszcze nie jest tak kurewsko gorąco. Co prawda mieszkam tu już całkiem długo, ale mimo tego skwar strasznie mnie wkurza, ciebie pewnie też.
 – Dziesiąta? - Zdumiałam się, spoglądając na zegarek w salonie. - Ech, jestem trzy godziny do tyłu, jeszcze nie zmieniłam strefy czasowej...
 – Cóż, skoro tak twierdzisz... - westchnął rudy, na co trzepnęłam go w ucho i poszłam do łazienki. Tylko się śmiał. Co za wkurzający typ! A jednocześnie miał w sobie coś niezwykłego... To spojrzenie, uśmiech, nawet chód... Musiałam przyznać, że fizycznie bardzo przypadł mi do gustu. Całe szczęście, iż nie przeszkadzało mi to zazwyczaj w normalnym zachowywaniu się. Jeśli już musiałabym podejść do „obiektu swych westchnień”, nigdy nie postępowałabym jak te głupie, chichoczące idiotki, wołające: „nie, ty do niego idź, bo za bardzo mi się podoba!”. Masakra, zwłaszcza dla tego chłopaka. Ja byłam dla nich bezpieczna. Szkoda, że tylko jedna osoba przez tamte lata się o tym przekonała... Ale nie to, że zadurzyłam się w Axlu!
Umyłam się, założyłam wczorajsze szorty i koszulkę z popularnym napisem „I ♥ NY”, jakbym chciała od razu pokazać swoje nastawienie do zachodniej metropolii. Rozczesałam włosy i powróciłam do gościa, który rozsiadł się na salonowej kanapie.
 – Niezłą masz chatę. - Stwierdził z uznaniem i po półminutowym milczeniu dodał: - Rzeczywiście ładnie ci w rozpuszczonych włosach...
 – E... Dzięki – bąknęłam. Nigdy nie uważałam siebie za zbyt ładną i nie umiałam reagować na takie komplementy. Żeby nie stać jak głupia, zajrzałam do chłodziarki. Ups... – Hm... Obawiam się, że zawartość mojej lodówki jest „nieco” wybrakowana. Jeśli chcesz się załapać na śniadanie, musisz mi pomóc.
 – Z wielką chęcią! - Poderwał się z uśmiechem. - Pewnie jeszcze nie wiesz, gdzie tu jest jakiś sklep, co?
Pokiwałam głową, na co tylko wyszczerzył zęby.
 – Nie szkodzi, słodziutka, jam jest Axl Rose, drapieżnik tej dżungli, przy mnie nie zginiesz. Wal-Mart czy Target?
 – Wal-Mart. - Nie chciałam, aby ktoś sądził, iż byłam tak bogata jak w istocie, więc również kupowałam w tej taniej sieci marketów; jedzenie mieli dobre. Wzięłam z sypialni płócienną torbę oraz portfel z kilkoma dwudziestodolarówkami, po czym włożyłam buty, oboje nasunęliśmy na oczy okulary przeciwsłoneczne i ruszyliśmy na „polowanie”.

Mieszkałam na bocznej ulicy, lecz mimo tego było blisko do głównej, rojącej się od sklepów: piekarni, drogerii, marketów... Przez połowę godziny wypełnialiśmy koszyk różnymi produktami spożywczymi, przy akompaniamencie rozmów i śmiechów. Świetnie się czułam w towarzystwie Axla, był taki... Pozytywny!
Po powrocie do mojego domu zrobiliśmy właściwie piramidę kanapek, którą pałaszowaliśmy, słuchając ulubionych albumów Aerosmith. Właśnie leciała moja ukochana Dream On i rudy cichutko nucił.
 – Mm, niezłe wyszło nam śniadanie... Jeden mój kumpel świetnie gotuje, tylko nie ma okazji, biedak. Twoja kuchnia byłaby dla niego rajem. - Wyszczerzył zęby, popijając herbatę. - Tylko zapomnieliśmy o wizycie w jednym sklepie.
 – Jakim? - Uniosłam brew zdziwiona.
 – Monopolowym – odparł spokojnie. Prychnęłam.
 – Ech, faceci z Sunset... Nawet nie wiem, gdzie dowód wpieprzyłam.
Miał już coś odpowiedzieć, ale rozległy się pierwsze takty Mamy Kin i zaczął dość głośno, śmiało wtórować Stevenowi Tylerowi. Wsłuchałam się w jego głos; palce, którymi bębniłam w stół do rytmu, zamarły w powietrzu.
 – It ain't easy, livin' like ya wanna / Nie jest łatwo żyć tak, jak chcesz
and it's so hard to find peace of mind, yes, it is. / i tak trudno znaleźć spokój umysłu, o tak.
The way I see it, you've got to say “shit” / W sposób, w jaki to widzę, musiałbyś powiedzieć „cholera”,
but don't forget to drop me a line. / ale nie zapomnij napisać mi paru słów.
Początkowo byłam głęboko zdziwiona: Axl skrzeczał, śpiewając, a jednocześnie jego wokal był mocny, rockowy, zachwycający. Dało się w nim wyczuć doświadczenie. Nie naśladował dokładnie pierwowzoru; bawił się piosenką i wychodziło mu to świetnie.
 – Wow! - zawołałam z podziwem. - Kurwa, Axl, jesteś morowy!
 – Och, dzięki, Alex. - Uśmiechnął się lekko. - Mama Kin jest zajebista, gramy ją na koncertach z chłopakami.
 – Cholerka, w takim razie muszę was koniecznie zobaczyć i posłuchać! - Zapaliłam się. Jeśli grali kawałek mojego ulubionego zespołu, a Axl dysponował takim wokalem, to pewnie byli iście zajebiści!
 – Na pewno niedługo nadarzy się ku temu okazja. - Wyszczerzył zęby, po czym jego wzrok przykuł instrument w fioletowym pokoju. - To twoje pianino?
Kiwnęłam głową. Spojrzał na mnie znacząco.
 – Ech... Naprawdę chcesz usłyszeć, jak gram?
 – Pewnie, słodziutka. Nie gadaj tyle, tylko do dzieła! - Znów się uśmiechnął, odkładając pustą szklankę. Z westchnieniem podążyłam za nim. Usiedliśmy na ławce. Delikatnie uniosłam wieko klawiatury, kilkakrotnie wykręciłam ręce i moje palce zawisły nad białymi klawiszami.
 – No dalej! - zawołał dopingująco. Spojrzałam na jego twarz, prosto w intrygujące, jasnozielone oczy i automatycznie zaczęłam grać takty mojej debiutanckiej kompozycji, stworzonej w wieku trzynastu lat. Dopieszczałam ją przez kilka miesięcy i byłam z niej bardzo dumna. Nie mogłam się zdecydować na odpowiedni tytuł, więc nazywałam tę melodię po prostu „moją dumą”. Była jakby moim „dzieckiem”, pierwszym dzieckiem; wiele dla mnie znaczyła. Jak każda matka pokładałam w niej swoje nadzieje. Kto wie, może pewnego dnia miała stać się słynna niczym kompozycje Szopena czy Mozarta?
Kochałam grać na pianinie. Koiło to moje nerwy. Powołując do życia melodię, skupiałam się tylko na niej; denerwujące mnie sprawy schodziły na znacznie dalszy plan. Liczyły się jedynie dźwięki. Pragnęłam być perfekcjonistką; nie chciałam pozwalać sobie na najdrobniejsze potknięcia. Podczas gry stawałam się wolna, lekka; rozum się wyciszał, a serce fruwało wśród obłoków, szczęśliwe choć przez chwilę.
Nacisnęłam pedał przedłużający dźwięk i ostatnia nuta pobrzmiewała dłuższą chwilę, aż czułam wibracje.
 – Wow, dziewczyno... Jesteś zajebista! - powiedział cicho, z wielkim uznaniem.
 – Bez przesady... Acz dziękuję. - Uśmiechnęłam się nieśmiało, ze wzrokiem utkwionym w klawiszach. - Pana kolej, panie Rose.
Towarzysz przesunął się bardziej na środek i zaczął grać. Wygrywał odpowiednie dźwięki, niby nerwowo bębniąc palcami w kość słoniową, jakby się stresował. Potem wydobywał z instrumentu łagodne takty. Melodia powoli stawała się gwałtowniejsza, ale wciąż mnie oczarowywała. Nigdy nie pomyślałabym, że Axl mógł być tak dobrym pianistą!
Grał impulsywnie, ale każdy dźwięk był odpowiedni. Dosyć nieoczekiwanie jego ręce zawisły nad klawiszami i okazało się, że to była zaledwie solówka! Znów zaczął grać, powoli, spokojnie. Dwukrotnie powtórzył sekwencję i zaczął śpiewać.
 – When I look into your eyes, / Kiedy patrzę ci w oczy,
I can see a love restrained. / widzę, że miłość ogranicza.
When I'm holdin' you, / Kiedy cię przytulam,
don't you know I feel the same? / czy nie wiesz, że czuję to samo? - Jego wokal znów mnie zaskoczył. Był wspaniały, taki wszechstronny! Prawie jak Michael Jackson (taa, niezłe porównanie...).
 – I know it's hard to keep an open heart / Wiem, że trudno jest utrzymać otwarte serce
when even friends seem out to harm you, / gdy nawet przyjaciele zdają się cię ranić,
but if you could heal a broken heart, / lecz gdybyś mogła uleczyć złamane serce,
wouldn't time be out to charm you? / czy czas [nie oczarowałby cię]? – Po tych wersach zagrał dość długą solówkę i zakończył utwór. Bez słowa zsunął ręce z klawiatury, zacisnął je w pięści na podołku i utkwił w nich wzrok. Ja tymczasem byłam absolutnie oczarowana utworem; aż otworzyłam usta, ale zreflektowałam się, iż pewnie wyglądałam jak idiotka, więc zamknęłam je i odchrząknęłam.
 – O kurde. Rany... Axl... Kurwa no, ja pierdolę, to było... Zajebiste! Po prostu morowe! - wykrzyknęłam wreszcie.
 – Naprawdę tak sądzisz? - zadudnił cicho, nie podnosząc oczu.
 – Jasne. Jestem zawsze szczera.
 – Tak? - Wreszcie na mnie spojrzał, uśmiechnięty; uniósł brwi i spytał: - Wobec tego co mi jeszcze powiesz absolutnie szczerze?
 – Że lepiej ci bez makijażu, że masz morowy wokal i że jesteś chodzącym demotywatorem.
 – Demotywatorem? Dlaczego?
 – Zajebiście grasz! - westchnęłam.
 – Alex, daj spokój, twoja kompozycja – to dopiero zajebistość! Kiedy ją napisałaś?
 – Jakieś... Dziesięć lat temu... Gdy miałam trzynaście lat.
Gwizdnął.
 – Mówiłem, to ty jesteś morowa! A co do twojej poprzedniej wypowiedzi: nie podoba ci się mój tapir? - spytał wymownie.
 – Tapir jest OK, chociaż tak też ci dobrze, ale makijaż zostaw dla Stevena Tylera.
Wybuchliśmy śmiechem i nagle zreflektowaliśmy się, iż było już popołudnie, więc rudy zdecydowanie wyraził ochotę na wycieczkę po mieście.
Kilka godzin włóczyliśmy się po Los Angeles. Nie powiem, miasto całkiem mi się spodobało, przynajmniej ukazane z punktu widzenia Axla. Jednakże nie mogłam się powstrzymać od kąśliwych uwag i porównań do Nowego Jorku.
 – Dadzą ci za to chociaż order za miłość do ojczyzny? - prychnął w końcu „przewodnik”. - Alex, to twój nowy dom. Rozumiem, że nie chciałaś tu przyjeżdżać, że jest ci ciężko i w ogóle jesteś na „nie”, ale spróbuj przynajmniej się powstrzymać od takich tekstów, co? One naprawdę ci nie pomogą. Z wrogiem winno się jakoś zaprzyjaźnić.
 – Mam zapałać miłością do Los Angeles? - prychnęłam, unosząc brew.
 – Wątpię, czy je pokochasz ze względu na twój charakter, lecz byłoby ci łatwiej, gdybyś je chociaż zaakceptowała i trochę polubiła.
 – OK, skoro tak twierdzisz, postaram się... - westchnęłam. Miał w sobie coś przekonywującego. Zazwyczaj trudno było na mnie wpłynąć, odznaczałam się wielką upartością.
 – No, grzeczna dziewczynka! Za to cię lubię. - Wyszczerzył szeroko zęby.
 – Nie pozwalaj sobie... - burknęłam, mrużąc groźnie oczy, ale nic sobie z tego nie zrobił. Właściwie nawet podobało mi się jego podejście do życia. Nie przejmował się wszystkim jak ja. Zazdrościłam mu, bo zawsze chciałam tak umieć: olewać wszystkie obowiązki i dążyć do swego celu. Gdybym tylko jakiś miała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujcie łaskawie, żebym wiedziała, że czytacie. Przecież podczas czytania towarzyszą Wam jakieś odczucia, coś Wam się podoba, coś Was irytuje, nudzi, czegoś brakuje, ja chciałabym o tym wiedzieć, by móc pisać lepiej! c: xoxo