„Niech Bóg błogosławi i ma w opiece Wiernego Czytelnika. Usta mogą przemawiać, ale czymże jest opowieść, gdy brak życzliwego ucha.” ~ Stephen King

sobota, 28 lipca 2012

II Irytujący przewodnik


Slash ft. Myles Kennedy – Back from Cali (Acoustic)
Lubiłam obserwować ludzi, poznawać ich w ten sposób – skoro nie mogłam poprzez obcowanie i rozmowy. To było naprawdę fascynujące! Szłam powoli boczną uliczką, próbując się oddać temu zajęciu, lecz nie spotkałam nikogo ciekawego: tylko zbuntowanych nastolatków, wyuzdane panienki i spieszących się zwykłych ludzi.
Oto chyba zbliżałam się do słynnej ulicy rozpusty. Zawahałam się. Wejść, czy nie wejść? Nie, samej i bez glanów lepiej nie. Co prawda byłam bojowa, lecz to nie zaliczało się do najlepszych pomysłów na „rozpoczęcie kariery”. Ominęłam z dala złowieszczo jaskrawe neony klubów i usiadłam na ławce w małym parku (z jedną wielką sekwoją). Znajomy szum liści, chociaż inny niż w Central Parku, uspokajał mnie. Zaczęłam nucić pod nosem Since I've Been Loving You Zeppelinów. Zamknęłam oczy i oddałam się dźwiękom w mojej głowie...
 – Witam piękną panią. - Usłyszałam niski, dudniący głos. Bardzo zaskoczona wzdrygnęłam się i otworzyłam oczy. Obok mnie na ławce siedział jakiś facet na oko w moim wieku. Wydawał się dosyć niski, lecz wyglądał niczego sobie. Taak, właściwie był całkiem seksowny. Miał rude, tapirowane włosy. Nie przepadałam za takim uczesaniem, ale jemu akurat pasowało, wyglądał jak typowy glam rockowiec. Mrr, lubiłam rudych kolesi! Fascynowali mnie. A czy byli wredni? Nie mogłam tego stwierdzić, gdyż właściwie bałam się ludzi, więc nie miałam okazji ich poznać. Cechowała mnie niezwykła nieufność. Może to była przyczyna mojej samotności? Po odejściu matki bardzo zamknęłam się w sobie i nie znalazł się nikt, kto chciałby mi pomóc. Ojca pochłonęła praca, przez co przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Może myślał, że w całkiem nowym otoczeniu zapomnę o krzywdach? Niestety, nie udało się...
Jego boskie nogi (mogłam to stwierdzić nawet mimo tego, że nosił długie spodnie) były odziane w poszarpane jeansy i kowbojki. Uśmiechał się łagodnie. Zsunęłam z nosa okulary, aby go lepiej widzieć i on zrobił to samo ze swymi, dzięki czemu ujrzałam zielone, intrygujące ślepia. Gdyby głównie nie jego fryzura, prawdopodobnie skrzywiłabym się na fakt, iż miał złote cienie na powiekach. Cóż, wtedy to było fajne – faceci wyglądali jak kobiety, kobiety jak faceci – wystarczyło spojrzeć choćby na moich ulubionych Aerosmith.
 – Nie mam fajek, prochów, wódki, kasy i dziwką nie jestem, więc możesz mnie już opuścić.
 – Czemu jesteś taka arogancka? - Bo najlepszą obroną jest atak. - Laska, wyluzuj. Nie gryzę. To może na dobry początek się przedstawię: W. Axl Rose.
 – Ciekawe imię – mruknęłam. - Alex Rock. - Ujęłam dłoń, którą ku mnie wyciągnął. - Urodziłeś się z tym? - Ciekawe wobec tego, jakimi ludźmi byli jego rodzice... Chociaż właściwie wolałam nie wiedzieć.
 – No co ty, ślicznotko! A tak w ogóle, to nawet podobnie się nazywamy! - Owszem, ale z czego on się tak cieszył?
 – Współczuję, jeśli staje ci na taką informację. A tak w ogóle – przedrzeźniłam go – to po jakiego chuja mnie zaczepiasz? Już mówiłam, nie mam używek ani funduszy na nie i się nie sprzedaję. - Zaakcentowałam ostatnie słowa. Nie rozumiałam, jak można byłoby upaść tak nisko! Wolałabym umrzeć w bólach, aniżeli zostać prostytutką.
 – Jak mógłbym ominąć bez słowa jakąś prześliczną panienkę z małpią gębą Tylera na piersi, która w dodatku nuci Zeppelinów?! - Oburzył się, jakby to była zbrodnia, za którą czekało krzesło elektryczne. Mimowolnie parsknęłam śmiechem. - Kurwa mać, taka laska to skarb, jeszcze na Sunset! O, a już się obawiałem, że nie masz poczucia humoru, seniorita! - Wyszczerzył zęby.
 – Nie znasz mnie. Z czego mam rżeć? A poza tym, jeszcze nie jesteśmy na Sunset. Neony oraz oblegane latarnie znajdują się tam. - Pokazałam kierunek za naszymi plecami.
 – Owszem, ale mimo tego trzeba się wykazać odwagą, żeby przebywać tak blisko ulicy rozpusty. - Zaprezentował znaczący uśmiech. „Albo głupotą” pomyślałam. Zestresowało mnie to nieco, a poza tym zaczęłam żałować, że się nie umalowałam, bo rudzielec cały czas intensywnie się we mnie wpatrywał. - Cóż, jeszcze cię nie znam, ale bardzo chętnie nadrobię zaległości. Jesteś tu nowa, prawda? Nie widziałem cię wcześniej.
 – Zaznajomiłeś się ze wszystkimi mieszkańcami tak kurewsko wielkiego miasta? - Zakpiłam. Nie sądziłam, aby mnie udało się kiedykolwiek poznać wszystkich nowojorczyków, nawet gdybym była wyjątkowo towarzyska.
 – Od razu zauważam nowych w tej okolicy. Tacy ludzie jak ty i ja powinni się znać! Na pewno nie jesteś z Kalifornii, masz wschodni akcent. Boston, Nowy Jork, Waszyngton, Filadelfia...? - A tak w ogóle to głupie, że stan Waszyngton i miasto o tej nazwie znajdowały się w całkiem innych częściach kraju, nie? Tak samo Portland – i na Zachodzie, i na Wschodzie znajdowały się miasta o takim mianie, w dodatku na tyle duże, aby je umieścić na geograficznej mapie kontynentu.
 – Nowy Jork - odpowiedziałam z godnością - ale tak naprawdę jestem z Europy. - Postanowiłam od razu się przyznać, żeby go sprowokować do odejścia, gdyby był nacjonalistą – jeżeli był, to natychmiast mógł spieprzać w podskokach.
 – Ha, no tak! Amerykanki nie są tak zajebiście piękne. A jaki kraj?
 – Nie znasz - powiedziałam wymijająco.
 – To powiedz chociaż, gdzie jest. Kurde, a powiedziałbym, że jesteś Francuzką! - Tak samo jak Arabowie, którzy mnie widzieli, kiedy byłam we Francji jako pięciolatka. Twierdzili, że byłam taka śliczna... Oj, zdziwiliby się niezmiernie, widząc moją dorosłą wersję.
 – We Wschodniej Europie. Ma kształt serca. Od północy okala go morze, od południa cudowne góry. Jego mieszkańców terroryzują skurwysyńscy towarzysze „towarzysza” Stalina, czyli jebani komuniści. - Splunęłam na chodnik z pogardą po tych słowach. - Pierdoleni Hitlerowcy chcieli go zniszczyć i wywołali drugą wojnę światową. Nazywa się Polska.
 – Kurwa! Moja babka jest Polką, wiesz? Cholera, powiedz coś po polsku! - Zapalił się.
 – W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie. - Wyrecytowałam bez zastanowienia z ojczystym akcentem.
 – Co, kurwa? - Zmarszczył brwi.
 – A bo ja wiem? - Wzruszyłam ramionami. Wybuchnął śmiechem i ja też nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu – chichot sam w sobie był śmieszny.
 – Wiesz, ładnie mówiłaś. Lubisz swój kraj, co? Czemu więc przyjechałaś do Ameryki?
 – Jestem rozdarta. Mamy tam zajebistą muzykę! Wszyscy szaleją za Aerosmith i innymi. - Oprócz nich uwielbiałam zwłaszcza Republikę i Dżem! - Ale nie sądzę, abym była w stanie tam żyć w zgodzie z jebanymi czerwonymi, a nie uśmiechałoby mi się spędzanie młodości za kratkami bądź na łagrach.
 – Kurwa, to pasujemy do siebie! - Zawołał, młócąc pięścią powietrze. Nie wiedziałam już, co o nim myśleć. Irytował mnie i intrygował jednocześnie. - A dlaczego się przeprowadziłaś do tej pieprzonej dżungli? - Cholera, wtedy ogarnął mnie strach. Przecież mówiłam to samo, wychodząc z domu!
 – Nie myśl, że chciałam. Kocham Manhattan i Brooklyn. Pierdolić Los Angeles! - Zawołałam z pogardą.
 – Dlaczego? - Denerwował mnie coraz bardziej. Jednak był taki sympatyczny...
 – Bo tu jest, kurwa, za gorąco, żeby nosić glany i rozpuszczone włosy, bo nie ma tu Central Parku, bo wszyscy tu ćpają, piją i kradną, a poza tym od razu przeszkadza mi jakiś rudy chuj! - Ostatnie słowa wycedziłam przez zęby, na co tylko się roześmiał.
 – Ślicznotko, złość piękności szkodzi! Hm... Współczuję. Na pewno w podkutych butach i luźnych włosach wyglądasz jeszcze bardziej zajebiście. - Wymruczał, mrużąc oczy, jakby sobie to wyobrażał. Poczułam się głupio. - Parków mamy mnóstwo w całym mieście, więc na pewno znajdziesz coś dla siebie. A sex, drugs and rock 'n' roll panują na Sunset Boulevard. Są miejsca od nich wolne... I nudne. - Dodał ze znaczącym uśmiechem. Miałam ochotę trzasnąć go w tę ładną buźkę, jednak pewna część mnie chciała dalej z nim konwersować. - Ale ty masz przyjemność mieszkać tu, więc... Uśmiechnij się! To powinno być dla ciebie wymarzone miejsce, jeśli lubisz rocka. Mówiłem, jesteś nowym skarbem Sunset! - Oj, chyba nie zamierzał się mną „zaopiekować”?
 – Lubię, ale nie jestem zbyt towarzyska.
 – Co ty pierdolisz! Taka laska jak ty z pewnością ma mnóstwo znajomych i przebiera w zaproszeniach na imprezy (i w facetach)! - zawołał z przekonaniem.
 – Cóż, pomyliłeś się, kolego. Głównie włóczyłam się po mieście i siedziałam w Central Parku.
 – A co można robić w parku? - prychnął. W Central Parku można było robić mnóstwo rzeczy, kołku. - Chociaż i tak pewnie jest ciekawszy niż moja pipidówa...
 – Siedzieć przy Strawberry Fields – powiedziałam wymijająco. - A ty skąd jesteś?
 – Z zadupia zwanego Lafayette w Indianie. Nie warto mówić. - Wzruszył ramionami. - Może potrzebujesz przewodnika po mieście? - Zmienił temat.
 – Czemu nie, tyle że cię nie znam. Skąd mam wiedzieć, iż mnie gdzieś nie wywleczesz i nie zgwałcisz albo co?
 – Cóż... Musisz mi zaufać! - Wyszczerzył zęby w naprawdę wkurzający sposób.
 – Najpierw wolałabym może cię lepiej poznać – mruknęłam, zakładając nogę na nogę – bo jak na razie wiem tylko tyle, że jesteś rudy, wkurwiający, z Indiany i prawdopodobnie nazywasz się Axl Rose.
Zaśmiał się i opowiedział, że grał na pianinie i basie, że śpiewał w jakimś zespole, że przybył do LA za kumplem, żyjącym od paru lat tylko z grania, że mieszkał z kolegami z kapeli w tak zwanym „Hellhousie”. Intrygujące. Właściwie mogło być gorzej... Z jakiegoś powodu mu uwierzyłam. Przyznałam się do gry na pianinie (z delikatnym uśmiechem, szok!), na co nowy znajomy znów się zapalił, abym mu kiedyś zaprezentowała swoje umiejętności. Obiecałam postarać się następnym razem (na który, szczerze mówiąc, nie liczyłam).
Położył mi rękę na ramieniu, a drugą omiótł krajobraz dookoła nas ze słowami:
 – Wiesz, gdzie jesteś? W dżungli, kotku! Zginiesz tu!
 – Zajebiście. Utopię się w oceanie, umrę podczas trzęsienia ziemi czy porwie mnie tornado?
Zaśmiał się znowu, choć miałam poważną twarz.
 – Powiedział mi to jakiś bezdomny w NY. Szedłem z kumplem przez park. Nagle wyskoczył taki gościu, zmierzył mnie wzrokiem, a to mi się bardzo nie spodobało. „Wiecie, gdzie jesteście, chłopcy?” - rozmówca wycharczał cytat. O, nie spodziewałabym się u niego czegoś takiego! Gorąco zapragnęłam posłuchać, jak śpiewa. - Kurwa, zacząłem się bać, a wtedy zawsze robię... Różne rzeczy... Milczeliśmy. Powiedział: „w dżungli! Zginiecie tu!”.
 – O... I co, pokiereszowałeś go? - Axl wyglądał raczej na chucherko, trudno było mi go sobie wyobrazić w takiej sytuacji, ale skoro przerażony robił „różne rzeczy”...
 – Nie zdążyłem. Pewnie zrobiłbym coś, ale kumpel mnie odciągnął.
Parsknęłam śmiechem, co chyba można było uznać za dobry omen. I przynajmniej nowy kolega nie wyglądał na niezadowolonego ze spaceru. Przeszliśmy kilka minut w milczeniu.
 – Dla ciebie Nowy Jork nie jest dżunglą?
 – Nie, nie włóczyłam się po Queensie. Wolę Brooklyn i Manhattan – westchnęłam. Żarliwie pragnęłam tam wrócić! W sercu byłam Polką, ale zarówno nowojorczanką; to największe amerykańskie miasto było moim domem. Kochałam wschodnią metropolię jak mój nauczyciel matematyki trygonometrię, a on pałał do tej dziedziny nauki szczerze gorącym uczuciem, którego nigdy nie rozumiałam, więc miałam tylko mierną z tego przedmiotu.
 – Nie ciągnęło cię, żeby... Zwiedzać?
 – Raczej nie miałam ochoty. - Wzruszyłam ramionami. Wydawał się wciąż czegoś nie rozumieć.
 – Czekaj, czekaj... Czyli... Uwielbiasz rock 'n' rolla...
 – Ale taki styl życia mi nie odpowiada – dokończyłam. Spojrzał na mnie dziwnie. Nie spodobało mi się to; popatrzyłam na niego, mrużąc groźnie oczy.
 – E, wybacz, ale ja... Nie kumam!
Westchnęłam ciężko.
 – Można kochać rocka i nie ćpać. Dla mnie śmierć Jimiego [Hendriksa] czy Bona Scotta była straszna.
 – Nie chcesz ćpać i pić? Ty chyba nawet nie palisz! - Dziwił się.
 – Czy to naprawdę takie zdumiewające?! - spytałam bardzo zirytowana. - Pewnie wszyscy twoi znajomi to ćpuni i menele, co?!
 – Hej, Alex, nie denerwuj się tak... - Łagodnie się uśmiechnął. - Jestem zdziwiony, bo nie spotkałem jeszcze takiej osoby jak ty, tym bardziej dziewczyny.
 – Czyli jestem pierwszą, która nie dała ci dupy po pięciu... Nie, przepraszam, po dwóch-trzech minutach rozmowy?
 – Twoje teksty mnie kiedyś zabiją! - Zaniósł się śmiechem.
Westchnęłam bezsilnie, przeczesując palcami grzywkę, którą bardzo polubiły promienie słoneczne. O, trzeba płukać włosy w płukance z kory dębu, aby nie wyblakły od słońca, nie przeżyłabym tego.
Szliśmy tak i szliśmy chyba donikąd, po prostu rozmawiając, starając się już unikać trudnych tematów, przynajmniej tymczasowo. Axl tak jak ja uwielbiał Aerosmith, lubił też Queen, Stonesów, Zeppelinów, Floydów i Faith No More. O muzyce mogliśmy gadać godzinami! Chyba godzinę dyskutowaliśmy, który album Zeppelinów był najlepszy i czy udałoby im się granie z innym perkusistą niż zmarły John Bonham. Jeśli chcecie poznać moje zdanie, to zastępowanie mistrza jakimś podrzędnym bębniarzem byłoby samobójstwem! I tak zespół powoli się staczał... Niestety. Zielonooki zgadzał się ze mną; właściwie byliśmy raczej zgodni. Przedyskutowaliśmy również dogłębnie Beat It Michaela Jacksona; solówkę Eddiego van Halena w tym utworze uznaliśmy za jedną z najlepszych, jakich mieliśmy okazję wysłuchać (a oboje słyszeliśmy wiele, wiele gitarowej muzyki). Ponadto jak niemal każdy oboje byliśmy pod wielkim wrażeniem jego Thrillera – i albumu, i niesamowitego teledysku do tego kawałka, chociaż Axlowi nie przypadł do gustu tak bardzo jak mnie.
Siedzieliśmy na jakimś skwerku do wieczora, gadając o muzyce jak para wariatów. Stwierdziłam w końcu, że należałoby wrócić do domu. Na pewno Los Angeles po zmroku było bardzo niebezpieczne, a poza tym zgłodniałam. Rudy przeklął pod nosem swoje gapiostwo i obiecał pokazać mi miasto następnego dnia – czyli chyba jednak zamierzał się mną „zaopiekować”, cholera. Dla „bezpieczeństwa” kazał mi złapać siebie za ramię, chociaż właściwie sam przykleił się do mnie i odprowadził do domu. Nie pamiętałam nazwy swojej ulicy, co skomentował prychnięciem, więc od parku z sekwoją, w którym się spotkaliśmy, musiałam prowadzić. Nie miałam pamięci do nazw, ale wzrokowo radziłam sobie nieźle. Chciałam pożegnać Rose'a pod kamienicą, ale on uparł się, żeby odprowadzić mnie pod drzwi – gdyby na schodach miał się czaić pijany sąsiad – ehe! Naprawdę mnie irytował, a w dodatku nic sobie z tego nie robił, lecz najbardziej wkurzało mnie to, iż coś jednak mnie do niego przyciągało.
Dotarliśmy do drugiego piętra. Niepewnie położyłam dłoń na klamce.
 – To... Dzięki za miły dzień – stwierdziłam szczerze, po czym delikatnie się uśmiechnęłam, patrząc w jego zielone ślepia. Rudzielec wyszczerzył zęby jeszcze szerzej.
 – Cała przyjemność po mojej stronie, ślicznotko! Do zobaczenia... - Powoli się pochylił, jakby chciał mnie pocałować, ale spanikowana szybko wpadłam do mieszkania i z hukiem zamknęłam mu drzwi przed nosem, po czym pobiegłam do łazienki, chichocząc jak wariatka.

1 komentarz:

Komentujcie łaskawie, żebym wiedziała, że czytacie. Przecież podczas czytania towarzyszą Wam jakieś odczucia, coś Wam się podoba, coś Was irytuje, nudzi, czegoś brakuje, ja chciałabym o tym wiedzieć, by móc pisać lepiej! c: xoxo