♫♪ Slash ft. Myles Kennedy – Back from Cali (Acoustic) ♪♫
Lubiłam
obserwować ludzi, poznawać ich w ten sposób – skoro nie mogłam poprzez
obcowanie i rozmowy. To było naprawdę fascynujące! Szłam powoli boczną uliczką,
próbując się oddać temu zajęciu, lecz nie spotkałam nikogo ciekawego: tylko
zbuntowanych nastolatków, wyuzdane panienki i spieszących się zwykłych ludzi.
Oto chyba zbliżałam się do słynnej ulicy rozpusty. Zawahałam się.
Wejść, czy nie wejść? Nie, samej i bez glanów lepiej nie. Co prawda byłam
bojowa, lecz to nie zaliczało się do najlepszych pomysłów na „rozpoczęcie
kariery”. Ominęłam z dala złowieszczo jaskrawe neony klubów i usiadłam na ławce
w małym parku (z jedną wielką sekwoją). Znajomy szum liści, chociaż inny niż w
Central Parku, uspokajał mnie. Zaczęłam nucić pod nosem Since I've
Been Loving You Zeppelinów.
Zamknęłam oczy i oddałam się dźwiękom w mojej głowie...
– Witam piękną panią. -
Usłyszałam niski, dudniący głos. Bardzo zaskoczona wzdrygnęłam się i otworzyłam
oczy. Obok mnie na ławce siedział jakiś facet na oko w moim wieku. Wydawał się
dosyć niski, lecz wyglądał niczego sobie. Taak, właściwie był całkiem seksowny.
Miał rude, tapirowane włosy. Nie przepadałam za takim uczesaniem, ale jemu
akurat pasowało, wyglądał jak typowy glam rockowiec. Mrr, lubiłam rudych
kolesi! Fascynowali mnie. A czy byli wredni? Nie mogłam tego stwierdzić, gdyż
właściwie bałam się ludzi, więc nie miałam okazji ich poznać. Cechowała mnie
niezwykła nieufność. Może to była przyczyna mojej samotności? Po odejściu matki
bardzo zamknęłam się w sobie i nie znalazł się nikt, kto chciałby mi pomóc.
Ojca pochłonęła praca, przez co przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Może
myślał, że w całkiem nowym otoczeniu zapomnę o krzywdach? Niestety, nie udało
się...
Jego boskie nogi (mogłam to stwierdzić nawet mimo tego, że nosił długie
spodnie) były odziane w poszarpane jeansy i kowbojki. Uśmiechał się łagodnie.
Zsunęłam z nosa okulary, aby go lepiej widzieć i on zrobił to samo ze swymi,
dzięki czemu ujrzałam zielone, intrygujące ślepia. Gdyby głównie nie jego
fryzura, prawdopodobnie skrzywiłabym się na fakt, iż miał złote cienie na
powiekach. Cóż, wtedy to było fajne – faceci wyglądali jak kobiety, kobiety jak
faceci – wystarczyło spojrzeć choćby na moich ulubionych Aerosmith.
– Nie mam fajek, prochów, wódki,
kasy i dziwką nie jestem, więc możesz mnie już opuścić.
– Czemu jesteś taka arogancka? -
Bo najlepszą obroną jest atak. - Laska, wyluzuj. Nie gryzę. To może na dobry
początek się przedstawię: W. Axl Rose.
– Ciekawe imię – mruknęłam. - Alex
Rock. - Ujęłam dłoń, którą ku mnie wyciągnął. - Urodziłeś się z tym? - Ciekawe
wobec tego, jakimi ludźmi byli jego rodzice... Chociaż właściwie wolałam nie
wiedzieć.
– No co ty, ślicznotko! A tak w
ogóle, to nawet podobnie się nazywamy! - Owszem, ale z czego on się tak
cieszył?
– Współczuję, jeśli staje ci na
taką informację. A tak w ogóle – przedrzeźniłam go – to po jakiego chuja
mnie zaczepiasz? Już mówiłam, nie mam używek ani funduszy na nie i się nie
sprzedaję. - Zaakcentowałam ostatnie słowa. Nie rozumiałam, jak można byłoby
upaść tak nisko! Wolałabym umrzeć w bólach, aniżeli zostać prostytutką.
– Jak mógłbym ominąć bez słowa
jakąś prześliczną panienkę z małpią gębą Tylera na piersi, która w dodatku nuci
Zeppelinów?! - Oburzył się, jakby to była zbrodnia, za którą czekało krzesło
elektryczne. Mimowolnie parsknęłam śmiechem. - Kurwa mać, taka laska to skarb,
jeszcze na Sunset! O, a już się obawiałem, że nie masz poczucia humoru, seniorita!
- Wyszczerzył zęby.
– Nie znasz mnie. Z czego mam
rżeć? A poza tym, jeszcze nie jesteśmy na Sunset. Neony oraz oblegane latarnie
znajdują się tam. - Pokazałam kierunek za naszymi plecami.
– Owszem, ale mimo tego trzeba
się wykazać odwagą, żeby przebywać tak blisko ulicy rozpusty. - Zaprezentował
znaczący uśmiech. „Albo głupotą” pomyślałam. Zestresowało mnie to nieco, a poza
tym zaczęłam żałować, że się nie umalowałam, bo rudzielec cały czas intensywnie
się we mnie wpatrywał. - Cóż, jeszcze cię nie znam, ale bardzo chętnie nadrobię
zaległości. Jesteś tu nowa, prawda? Nie widziałem cię wcześniej.
– Zaznajomiłeś się ze wszystkimi
mieszkańcami tak kurewsko wielkiego miasta? - Zakpiłam. Nie sądziłam, aby mnie
udało się kiedykolwiek poznać wszystkich nowojorczyków, nawet gdybym była
wyjątkowo towarzyska.
– Od razu zauważam nowych w tej
okolicy. Tacy ludzie jak ty i ja powinni się znać! Na pewno nie jesteś z
Kalifornii, masz wschodni akcent. Boston, Nowy Jork, Waszyngton, Filadelfia...?
- A tak w ogóle to głupie, że stan Waszyngton i miasto o tej nazwie znajdowały
się w całkiem innych częściach kraju, nie? Tak samo Portland – i na Zachodzie,
i na Wschodzie znajdowały się miasta o takim mianie, w dodatku na tyle duże,
aby je umieścić na geograficznej mapie kontynentu.
– Nowy Jork - odpowiedziałam z
godnością - ale tak naprawdę jestem z Europy. - Postanowiłam od razu się
przyznać, żeby go sprowokować do odejścia, gdyby był nacjonalistą – jeżeli był,
to natychmiast mógł spieprzać w podskokach.
– Ha, no tak! Amerykanki nie są
tak zajebiście piękne. A jaki kraj?
– Nie znasz - powiedziałam
wymijająco.
– To powiedz chociaż, gdzie
jest. Kurde, a powiedziałbym, że jesteś Francuzką! - Tak samo jak Arabowie,
którzy mnie widzieli, kiedy byłam we Francji jako pięciolatka. Twierdzili, że
byłam taka śliczna... Oj, zdziwiliby się niezmiernie, widząc moją dorosłą
wersję.
– We Wschodniej Europie. Ma
kształt serca. Od północy okala go morze, od południa cudowne góry. Jego
mieszkańców terroryzują skurwysyńscy towarzysze „towarzysza” Stalina, czyli
jebani komuniści. - Splunęłam na chodnik z pogardą po tych słowach. -
Pierdoleni Hitlerowcy chcieli go zniszczyć i wywołali drugą wojnę światową.
Nazywa się Polska.
– Kurwa! Moja babka jest Polką,
wiesz? Cholera, powiedz coś po polsku! - Zapalił się.
– W Szczebrzeszynie chrząszcz
brzmi w trzcinie. - Wyrecytowałam bez zastanowienia z ojczystym akcentem.
– Co, kurwa? - Zmarszczył brwi.
– A bo ja wiem? - Wzruszyłam
ramionami. Wybuchnął śmiechem i ja też nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu –
chichot sam w sobie był śmieszny.
– Wiesz, ładnie mówiłaś. Lubisz
swój kraj, co? Czemu więc przyjechałaś do Ameryki?
– Jestem rozdarta. Mamy tam zajebistą
muzykę! Wszyscy szaleją za Aerosmith i innymi. - Oprócz nich uwielbiałam
zwłaszcza Republikę i Dżem! - Ale nie sądzę, abym była w stanie tam żyć w zgodzie
z jebanymi czerwonymi, a nie uśmiechałoby mi się spędzanie młodości za kratkami
bądź na łagrach.
– Kurwa, to pasujemy do siebie!
- Zawołał, młócąc pięścią powietrze. Nie wiedziałam już, co o nim myśleć.
Irytował mnie i intrygował jednocześnie. - A dlaczego się przeprowadziłaś do
tej pieprzonej dżungli? - Cholera, wtedy ogarnął mnie strach. Przecież mówiłam
to samo, wychodząc z domu!
– Nie myśl, że chciałam. Kocham
Manhattan i Brooklyn. Pierdolić Los Angeles! - Zawołałam z pogardą.
– Dlaczego? - Denerwował mnie
coraz bardziej. Jednak był taki sympatyczny...
– Bo tu jest, kurwa, za gorąco,
żeby nosić glany i rozpuszczone włosy, bo nie ma tu Central Parku, bo wszyscy
tu ćpają, piją i kradną, a poza tym od razu przeszkadza mi jakiś rudy chuj! -
Ostatnie słowa wycedziłam przez zęby, na co tylko się roześmiał.
– Ślicznotko, złość piękności
szkodzi! Hm... Współczuję. Na pewno w podkutych butach i luźnych włosach
wyglądasz jeszcze bardziej zajebiście. - Wymruczał, mrużąc oczy, jakby sobie to
wyobrażał. Poczułam się głupio. - Parków mamy mnóstwo w całym mieście, więc na
pewno znajdziesz coś dla siebie. A sex, drugs and rock 'n' roll panują na Sunset Boulevard. Są miejsca od nich wolne... I nudne. - Dodał ze znaczącym uśmiechem.
Miałam ochotę trzasnąć go w tę ładną buźkę, jednak pewna część mnie chciała
dalej z nim konwersować. - Ale ty masz przyjemność mieszkać tu, więc...
Uśmiechnij się! To powinno być dla ciebie wymarzone miejsce, jeśli lubisz
rocka. Mówiłem, jesteś nowym skarbem Sunset! - Oj, chyba nie zamierzał się mną
„zaopiekować”?
– Lubię, ale nie jestem zbyt
towarzyska.
– Co ty pierdolisz! Taka laska
jak ty z pewnością ma mnóstwo znajomych i przebiera w zaproszeniach na imprezy
(i w facetach)! - zawołał z przekonaniem.
– Cóż, pomyliłeś się, kolego. Głównie
włóczyłam się po mieście i siedziałam w Central Parku.
– A co można robić w parku? -
prychnął. W Central Parku można było robić mnóstwo rzeczy, kołku. -
Chociaż i tak pewnie jest ciekawszy niż moja pipidówa...
– Siedzieć przy Strawberry
Fields – powiedziałam
wymijająco. - A ty skąd jesteś?
– Z zadupia zwanego Lafayette w Indianie. Nie warto mówić. - Wzruszył
ramionami. - Może potrzebujesz przewodnika po mieście? - Zmienił temat.
– Czemu nie, tyle że cię nie
znam. Skąd mam wiedzieć, iż mnie gdzieś nie wywleczesz i nie zgwałcisz albo co?
– Cóż... Musisz mi zaufać! -
Wyszczerzył zęby w naprawdę wkurzający sposób.
– Najpierw wolałabym może cię
lepiej poznać – mruknęłam, zakładając nogę na nogę – bo jak na razie wiem tylko
tyle, że jesteś rudy, wkurwiający, z Indiany i prawdopodobnie nazywasz się Axl
Rose.
Zaśmiał się i opowiedział, że grał na pianinie i basie, że śpiewał w
jakimś zespole, że przybył do LA za kumplem, żyjącym od paru lat tylko z
grania, że mieszkał z kolegami z kapeli w tak zwanym „Hellhousie”. Intrygujące.
Właściwie mogło być gorzej... Z jakiegoś powodu mu uwierzyłam. Przyznałam się
do gry na pianinie (z delikatnym uśmiechem, szok!), na co nowy znajomy znów się
zapalił, abym mu kiedyś zaprezentowała swoje umiejętności. Obiecałam postarać
się następnym razem (na który, szczerze mówiąc, nie liczyłam).
Położył mi rękę na ramieniu, a drugą omiótł krajobraz dookoła nas ze
słowami:
– Wiesz, gdzie jesteś? W
dżungli, kotku! Zginiesz tu!
– Zajebiście. Utopię się w
oceanie, umrę podczas trzęsienia ziemi czy porwie mnie tornado?
Zaśmiał się znowu, choć miałam poważną twarz.
– Powiedział mi to jakiś
bezdomny w NY. Szedłem z kumplem przez park. Nagle wyskoczył taki gościu,
zmierzył mnie wzrokiem, a to mi się bardzo nie spodobało. „Wiecie, gdzie jesteście,
chłopcy?” - rozmówca wycharczał cytat. O, nie spodziewałabym się u niego czegoś
takiego! Gorąco zapragnęłam posłuchać, jak śpiewa. - Kurwa, zacząłem się bać, a
wtedy zawsze robię... Różne rzeczy... Milczeliśmy. Powiedział: „w dżungli!
Zginiecie tu!”.
– O... I co, pokiereszowałeś go?
- Axl wyglądał raczej na chucherko, trudno było mi go sobie wyobrazić w takiej
sytuacji, ale skoro przerażony robił „różne rzeczy”...
– Nie zdążyłem. Pewnie zrobiłbym
coś, ale kumpel mnie odciągnął.
Parsknęłam śmiechem, co chyba można było uznać za dobry omen. I
przynajmniej nowy kolega nie wyglądał na niezadowolonego ze spaceru.
Przeszliśmy kilka minut w milczeniu.
– Dla ciebie Nowy Jork nie jest
dżunglą?
– Nie, nie włóczyłam się po
Queensie. Wolę Brooklyn i Manhattan – westchnęłam. Żarliwie pragnęłam tam
wrócić! W sercu byłam Polką, ale zarówno nowojorczanką; to największe
amerykańskie miasto było moim domem. Kochałam wschodnią metropolię jak mój
nauczyciel matematyki trygonometrię, a on pałał do tej dziedziny nauki szczerze
gorącym uczuciem, którego nigdy nie rozumiałam, więc miałam tylko mierną z tego
przedmiotu.
– Nie ciągnęło cię, żeby...
Zwiedzać?
– Raczej nie miałam ochoty. -
Wzruszyłam ramionami. Wydawał się wciąż czegoś nie rozumieć.
– Czekaj, czekaj... Czyli...
Uwielbiasz rock 'n' rolla...
– Ale taki styl życia mi nie
odpowiada – dokończyłam. Spojrzał na mnie dziwnie. Nie spodobało mi się to;
popatrzyłam na niego, mrużąc groźnie oczy.
– E, wybacz, ale ja... Nie
kumam!
Westchnęłam ciężko.
– Można kochać rocka i nie ćpać.
Dla mnie śmierć Jimiego [Hendriksa] czy Bona Scotta była straszna.
– Nie chcesz ćpać i pić? Ty
chyba nawet nie palisz! - Dziwił się.
– Czy to naprawdę takie
zdumiewające?! - spytałam bardzo zirytowana. - Pewnie wszyscy twoi znajomi to
ćpuni i menele, co?!
– Hej, Alex, nie denerwuj się
tak... - Łagodnie się uśmiechnął. - Jestem zdziwiony, bo nie spotkałem jeszcze takiej
osoby jak ty, tym bardziej dziewczyny.
– Czyli jestem pierwszą, która
nie dała ci dupy po pięciu... Nie, przepraszam, po dwóch-trzech minutach
rozmowy?
– Twoje teksty mnie kiedyś
zabiją! - Zaniósł się śmiechem.
Westchnęłam bezsilnie, przeczesując palcami grzywkę, którą bardzo
polubiły promienie słoneczne. O, trzeba płukać włosy w płukance z kory dębu,
aby nie wyblakły od słońca, nie przeżyłabym tego.
Szliśmy tak i szliśmy chyba donikąd, po prostu rozmawiając, starając
się już unikać trudnych tematów, przynajmniej tymczasowo. Axl tak jak ja
uwielbiał Aerosmith, lubił też Queen, Stonesów, Zeppelinów, Floydów i Faith No
More. O muzyce mogliśmy gadać godzinami! Chyba godzinę dyskutowaliśmy, który
album Zeppelinów był najlepszy i czy udałoby im się granie z innym perkusistą
niż zmarły John Bonham. Jeśli chcecie poznać moje zdanie, to zastępowanie
mistrza jakimś podrzędnym bębniarzem byłoby samobójstwem! I tak zespół powoli
się staczał... Niestety. Zielonooki zgadzał się ze mną; właściwie byliśmy
raczej zgodni. Przedyskutowaliśmy również dogłębnie Beat It Michaela Jacksona;
solówkę Eddiego van Halena w tym utworze uznaliśmy za jedną z najlepszych,
jakich mieliśmy okazję wysłuchać (a oboje słyszeliśmy wiele, wiele gitarowej
muzyki). Ponadto jak niemal każdy oboje byliśmy pod wielkim wrażeniem jego Thrillera
– i albumu, i niesamowitego teledysku do tego kawałka, chociaż Axlowi nie
przypadł do gustu tak bardzo jak mnie.
Siedzieliśmy na jakimś skwerku do wieczora, gadając o muzyce jak para
wariatów. Stwierdziłam w końcu, że należałoby wrócić do domu. Na pewno Los
Angeles po zmroku było bardzo niebezpieczne, a poza tym zgłodniałam. Rudy
przeklął pod nosem swoje gapiostwo i obiecał pokazać mi miasto następnego dnia
– czyli chyba jednak zamierzał się mną „zaopiekować”, cholera. Dla
„bezpieczeństwa” kazał mi złapać siebie za ramię, chociaż właściwie sam
przykleił się do mnie i odprowadził do domu. Nie pamiętałam nazwy swojej ulicy,
co skomentował prychnięciem, więc od parku z sekwoją, w którym się spotkaliśmy,
musiałam prowadzić. Nie miałam pamięci do nazw, ale wzrokowo radziłam sobie
nieźle. Chciałam pożegnać Rose'a pod kamienicą, ale on uparł się, żeby
odprowadzić mnie pod drzwi – gdyby na schodach miał się czaić pijany sąsiad –
ehe! Naprawdę mnie irytował, a w dodatku nic sobie z tego nie robił, lecz
najbardziej wkurzało mnie to, iż coś jednak mnie do niego przyciągało.
Dotarliśmy do drugiego piętra. Niepewnie położyłam dłoń na klamce.
– To... Dzięki za miły dzień –
stwierdziłam szczerze, po czym delikatnie się uśmiechnęłam, patrząc w jego
zielone ślepia. Rudzielec wyszczerzył zęby jeszcze szerzej.
– Cała przyjemność po mojej
stronie, ślicznotko! Do zobaczenia... - Powoli się pochylił, jakby chciał mnie
pocałować, ale spanikowana szybko wpadłam do mieszkania i z hukiem zamknęłam mu
drzwi przed nosem, po czym pobiegłam do łazienki, chichocząc jak wariatka.
Dobra, no to Billus czyta dalej!
OdpowiedzUsuń