„Niech Bóg błogosławi i ma w opiece Wiernego Czytelnika. Usta mogą przemawiać, ale czymże jest opowieść, gdy brak życzliwego ucha.” ~ Stephen King

sobota, 28 lipca 2012

VII Stanik dla Joe'ego

R.E.M. – Losing My Religion
Głodny i skacowany Slash powolnym, ociężałym krokiem wlókł się w kierunku Bel Air. Był pewien, iż Alex, jako jedyna rozsądna osoba w otoczeniu, trafiła do domu oraz nie zrobiła nic głupiego ostatniej nocy. Bardzo się cieszył, iż ją poznali. Potrzeba im było takiej wspaniałej, ciepłej osoby, która bezinteresownie i dobrowolnie pomagałaby im oraz wspierała ich wysiłki na drodze do kariery. Izzy miał totalną rację, nazywając ją piekielnym aniołem. Potrafiła być miła i kochana, lecz jednocześnie umiała bronić swego zdania oraz pokazać pazurki. Bardzo mu się to w niej podobało.
Wreszcie dodarł do jej kamienicy i wspiął się na drugie piętro. Zapukał, bo szatynka zawsze zwracała mu na to uwagę, ale jako że nie lubił czekać, zaraz nacisnął klamkę. A ta ustąpiła.
Mulat zdziwił się trochę. Zapomniała zamknąć drzwi? Co się stało?
 – Alex? – Wszedł do środka. Dom prezentował się nienagannie jak zawsze, raczej nie stało się w nim nic niepokojącego. Chłopaka uspokoiło, iż prawdopodobnie nie została okradziona. Tylko czy w ogóle była cała oraz zdrowa?
Zajrzał do salonu i kamień spadł mu z serca.
 – McKagan, alkoholiku, zabalowałeś z naszą słodką przyjaciółką!
 – Co, co? – Rozbudził się blondyn. – O, Slash... Slash! – Otrzeźwiał. – Jak tu wszedłeś?!
 – Drzwiami – odparł beztrosko. – A ty, co porabiałeś całą noc w domu Alex?
 – Nie mieliśmy ochoty imprezować, więc słuchaliśmy muzyki, grałem jej na gitarze, pozwoliła mi się wykąpać...
 – O, wspólny prysznic? – Gitarzysta uśmiechnął się lubieżnie.
 – Nie, debilu! Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! Wiesz dobrze, że Alex to moja przyjaciółka i nie jest taka!...
 – Duff, ale chyba chciałbyś czegoś więcej, co? – zapytał poważnie. Na szczęście zielonooka uwolniła blondyna od konieczności odpowiedzi.
 – Serwus... O, Slash! Jak tu wszedłeś?!
 – Zapomnieliście zamknąć drzwi, gołąbki...
 – Cholera jasna! – zdenerwowała się dziewczyna i zaczęła rozglądać się, czy nic nie zniknęło.
 – Spokojnie, Alex, miałaś farta i nikt prócz mnie cię nie odwiedził. Może wiedzieli, że jesteś z Duffem i się go bali... – zachichotał mulat. – Chociaż w charakterze psa obronnego lepszy byłby Axl. Kurwa mać, gdybyś widziała, jak wczoraj pobił się ze Stevenem... Oni ciągle się leją. Rudy chyba był trochę na was wkurzony.
 – Dlaczego? – spytała Alex niewinnie, przygotowując kawę.
 – Zauważył, że razem wyszliście z klubu. Poza tym nie podobało mu się, iż Duffy cię odprowadził oraz wcześniej się dowiedział, że chcesz zostać treserką sześciu strun.
Uśmiechnęła się na to określenie.
 – Axl przesadza. Przecież to nic wielkiego...
Duff odrobinę się zasępił i zanurzył dziób w kubku. Uważał tak samo, jak szatynka. Tylko jak wytłumaczyć to rudemu? Nie było sposobu, cechowała go wielka upartość. Basista nie chciał ciągle kłócić się z przyjacielem, ale nie zamierzał też ograniczać kontaktów z Alex, bo oboje bardzo się lubili. Przecież dziewczyna poświęcała też sporo uwagi Rose’owi, więc czemu ten chciał być tak zaborczy, skoro sam twierdził, iż nie zamierzał się wiązać? Nie miał prawa się rządzić! Wszyscy byli wolnymi ludźmi!
 – Podejrzewam, że teraz będzie trzeba przez jakiś czas bardzo na niego uważać – dodał gitarzysta. – Wiecie, jaki jest Axl...
Tak, wiedzieli. Pewnie przez najbliższy czas zamierzał traktować oboje protekcjonalnie, Duffa stale opierdalać, a do Alex pewnie odnosić się z wielką łaską. Izzy mówił (gdy czasem raczył się odezwać), że rudy był taki od zawsze.

Dwa miesiące później
Mieszkałam w Los Angeles już trzy miesiące i właściwie zdążyłam się do niego przyzwyczaić. Przystopowałam z narzekaniem na skwar oraz głośnymi lamentami, iż musiałam opuścić Nowy Jork. Oczywiście nadal tęskniłam za Central Parkiem i koncertami oraz moim brooklyńskim domem, ale w LA nie było tak źle, jak na początku mi się wydawało. Zawdzięczałam to przede wszystkim Axlowi, Duffowi, Slashowi, Izzy’emu i Stevenowi. Nie sposób było się z nimi nudzić. Gdyby nie oni, w samotności spędzałabym wieczory przy pianinie albo przed telewizorem, a w weekendy piła wino w klubach, po czym zabijała wszystkich w pogo. Tak, bardzo pozytywnie.
Czas mijał mi na wysłuchiwaniu prób (a chłopcy grali przy mnie bardzo chętnie i często), gotowaniu obiadów z Popcornem, nauce gry na gitarze ze Slashem oraz Stradlinem, graniu na pianinie z Axlem, pogowaniu oraz wychwalaniu punk rocka z Duffem. O tak, basista i ja okazaliśmy się sobie prawdziwie bratnimi duszami. Przesiadywaliśmy czasem na dachach, pijąc wino, klnąc, śmiejąc się, rozwalając butelki oraz opowiadając, jak to rozpierdolilibyśmy system. W dodatku to nie było takie czcze, pijackie gadanie, bo przecież komuna stanowiła realny, poważny problem. Cenzura bardzo ograniczała artystów. Żałowałam, iż nie miałam przyjaciół, z którymi mogłabym przesiadywać w piwnicach bądź garażach i obserwować proces tworzenia muzyki idealnie opisującej rzeczywistość. Nawet zważając na fakt, że nie mieszkałam w Polsce; tylko czasem tam przyjeżdżałam na koncerty, letnie festiwale. Niekiedy naprawdę głupio się czułam, będąc obcą w swojej własnej ojczyźnie...

Pink Floyd – Goodbye Blue Sky
Siedziałam z Izzym przed Hellhousem, grając Goodbye Blue Sky Pink Floyd. Na szczęście Waiters nie lubił tak skomplikowanych kompozycji jak Hendrix, więc mogłam sobie pograć psychodeliczne kawałki.
 – Widzisz, jesteś zajebista – powiedział, zaciągając się szlugiem. – Dwa miesiące i już grasz Floydów!
Uśmiechnęłam się lekko.
 – Gdybym nie grała na klawiszach, nie byłoby tak dobrze.
 – Ale jest zajebiście... I zajebiście – stwierdził filozoficznie po krótkim namyśle. Zaśmiałam się tylko. Towarzysz uważnie obserwował ulatujący dym.
 – Co jest takiego fajnego w paleniu? – westchnęłam, przekrzywiając głowę. Chłopak drgnął nagle, jakby coś mu się niespodziewanie przypomniało.
 – A może chcesz spróbować tego? – Wyjął z kieszeni spodni małe, czarne pudełeczko. Widziałam już takie.
 – Tabaka?
Kiwnął głową.
 – Wciągałaś już kiedyś?
Potrząsnęłam włosami.
 – Daj rękę. – Wziął moją dłoń. – Odchyl kciuk... Tu masz anatomiczną tabakierę, ten dołek. Tutaj sypiesz tabakę. – Mocno stuknął kilkakrotnie tabakierą o ziemię, po czym otworzył ją i sypnął troszkę brązowego proszku na moją dłoń. – Niuchaj na zdrowie. Tylko delikatnie, bo ci poleci do gardła, a jak będziesz zdolna, to możesz nawet się porzygać.
Zatkałam lewą dziurkę i zbliżyłam nos do dłoni. Drobne ziarenka tytoniu pachniały miętą. Przyjemnie. Tak jak polecił Izzy, delikatnie wciągnęłam. Po chwili twarz zaczęła mnie szczypać, oczy się załzawiły, ale zarazem poczułam orzeźwienie, rozluźniłam się.
 – Heil Hitler! – zażartował. Zmarszczyłam brwi. – Masz hitlerka pod nosem.
Przejrzałam się w do połowy pełnej (patrzcie, stałam się optymistką!) butelce whisky i istotnie ujrzałam tabaczany wąsik.
 – Fuck you! – odcięłam się, zainspirowana koncertowym Freddiem Mercurym. – Toż to Fryderyk, a nie hitlerek, kołku.
Oboje zaczęliśmy chichotać. Nagle z garażu wypadł Axl i spojrzał na nas błędnym wzrokiem.
 – Co to jest? Stradlin!... – Wyrwał mi rąk opakowanie i powąchał zawartość.
 – Wyluzuj, stary! Chyba nie sądzisz, że dałbym jej herę albo fetę...
 – Oby. Obyś nigdy tego nie zrobił – wycedził rudy i wrócił do środka.
Poczułam, że zaczynam siąpić nosem. A ponoć tabaka miała uwalniać od kataru, rozszerzając śluzówkę.
 – Hipokryta – burknęłam, mając na myśli Axla.
 – Rudy nie jest uzależniony. Ćpa, jak ma ochotę, ale nie z musu. Jesteś jego przyjaciółką, więc chyba rozumiesz, że nie chce, byś wpadła w to gówno. Ja też ci mówię, nigdy nie próbuj! – Spojrzał na mnie twardo. – Nie warto, dziewczyno, wierz mi.
 – To dlaczego wy wszyscy bierzecie? – spytałam rozpaczliwie, wzdychając.
Milczał długo, paląc papierosa bez zaciągania się.
 – Właściwie już sam nie wiem – odparł cicho, martwo i zaciągnął się resztką szluga, niemal do filtra.
 – Brawo, kochani – mruknęłam. „Naprawdę miło będzie widzieć was martwych, z igłami strzykawek wbitymi w przedramiona...” pomyślałam gorzko. Dołączył do nas Slash i beztrosko zaczął grać As Tears Goes By Stonesów.
 – Nie lubię standardowego stroju – poskarżył się.
 – I dla twojego widzimisię, ciulu, też muszę mieć nastrojoną gitarę pół tonu w dół – burknął brunet.
 – Inaczej przecież by nie pasowało, kurwa. To co? Tak jest zajebiście! Na standardowym nigdy nie mogłem wymyślić dobrej solówki.
Izzy przewrócił oczyma, klnąc pod nosem i mrucząc coś o imbecylu, który nie kupił basu tylko dlatego, że miał mniej strun – tak było w istocie, ale przecież Saul był wtedy jeszcze dzieciakiem...
 – A wiesz, jak ja lubię przestrajać gitarę? – westchnęłam. – Specjalnie, żeby grać AC/DC, Sabatów, Stonesów... Nie, Slash! Kurwa, będziesz mi potem nastrajał na standard! – zaprotestowałam, widząc, iż mulat zaczął kręcić stroikiem jednej z wiolinowych strun.
 – Spokojnie, Alex... – mruknął. – I tak ci się trochę rozstroiła. Zresztą to tylko pół tonu... – To samo mogłam powiedzieć jemu! Trącił strunę jeszcze raz, sprawdzając, czy wpadała w rezonans z poprzednią. Burknęłam niezadowolona. – Struny nie są tak mocno naciągnięte, łatwiej grać! Co, żałujesz mi? – spytał żałośnie z miną zbitego psa.
 – Ech, Slash, co ty masz w sobie, że tak ci ulegam...
 – Slashowi żadna się nie oprze, zapamiętaj, skarbie. – Wyszczerzył zęby i zaczął grać jakąś improwizację, która potem przeszła w Purple Haze Hendriksa (chociaż ten utwór pochodził z pierwszego albumu, na którym niby jeszcze nie stroił gitary pół tonu niżej), czym mnie udobruchał. Uwielbiałam największego wirtuoza oraz prekursora gitary, mańkuta, grającego nawet zębami. Zresztą, wszyscy byli nim oczarowani, nie tylko gitarzyści. Jimi nie był minimalistą, komponował trudne utwory, o czym wspomniałam. Pewnie miałam poczekać dość długo, jeśli nie wieczność, by je zagrać...
 – Hej, Jimi... Jakiś blady jesteś. – Taa, pewnie blady Afroamerykanin miał wyglądać niczym mulat. – I włosy zapuściłeś! A czemu już nie grasz na Stratocasterze? – zażartował Duff, przychodząc do Hellhouse’u z paroma flaszkami.
 – Ja chcę znowu Gibsona Les Paula! Takiego jak Page! – Slash zrobił minę zrozpaczonego dzieciaka.
 – Nie patrz tak na mnie. Moim klientem jest Perry – mruknął Izzy, czując na sobie jego wzrok.
 – Ej, skoro Joe u ciebie zawsze kupuje, to może mógłby nam załatwić jakieś koncerty, co?
 – Hey Joe... Where are you gonna go now? – zażartowałam.
 – Za dużo mi płaci, żebym go mógł jeszcze prosić o takie rzeczy. Oczywiście zważając na fakt, że to Joe Perry. Niestety, przykro mi. – Wzruszył ramionami Izzy. Wielka szkoda...
 – Hej, a może któryś z was wie, jak zagrać People Are Strange? – zagadnęłam, by zmienić temat i się nie martwić bądź nudzić. Slash ochoczo klasnął w dłonie.
 – A tak mnie klęłaś, że przestroiłem ci gitarę...

Aerosmith – Dream On
 – Maybe tomorrow the good Lord will take you away. / Może jutro dobry Pan cię zabierze.
Dream on, dream on, dream yourself a dream comes true... / Marz dalej, wyśnij sobie, że sen się spełni... – akompaniowałam Slashowi swym niezbyt dobrym śpiewem rozłożona na kanapie w Hellhousie.
 – Hej... Szukam Stradlina. – Nieoczekiwanie do środka wszedł jakiś osobnik. Spojrzałam na niego i trochę mnie zamurowało. O kurwa mać, to Joe „Boski” Perry! Łii! Ale jazda! Przystojny, długowłosy brunet o przepastnym spojrzeniu – ten Joe Perry! – O, dobrą muzykę tu gracie... Dzieciaki, jak powiedziałby Tyler. – Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął, pesząc mnie.
 – Przecież Steven nie jest takim dinozaurem – odważyłam się wtrącić.
 – Ale podobno jak ktoś jest stary, to mądry, a on chce uchodzić tu za autorytet, nie tylko wtedy, gdy Lśniące Bliźniaki * siedzą u siebie na wyspach. Ej, chłopaki, czemu nie zapoznaliście mnie jeszcze z taką inteligentną i czarującą damą?! Wstydźcie się, miałem o was lepsze zdanie.
 – Wybacz Joe, kurwa, ale od dłuższego czasu wpadałeś do nas tylko w celu załatwienia interesów z Izzym. A ta dama to nasza przyjaciółka Alex – rzekł Slash.
 – Miło poznać. – Uścisnął moją dłoń.
 – Mnie również, miło się dowiedzieć, iż w rzeczywistości jesteś równie czarujący co na scenie.
 – A ile razy już cię czarowałem?
 – Trzy. Mam nadzieję, że będzie więcej.
 – Oczywiście! Chętnie sprawdzę, jak czaruję taką uroczą panienkę...
O rany, jeszcze Joe Perry miałby ze mną flirtować?! Jak wiele może zmienić przeprowadzka do Los Angeles... W Nowym Jorku nigdy nie przydarzało mi się nic takiego.
 – Gdybyś pozwolił tym wariatom otworzyć wasz koncert, może nawet rzuciłabym w ciebie stanikiem – wypaliłam, co zadziwiło mnie samą.
 – Tak powiadasz? – Błysnęły mu ciemne oczy. Uśmiechnęłam się lekko kokieteryjnie. – Droga Alex... Wobec tego, chłopaki, macie spiąć tyłki i za parę miesięcy zagrać jako nasz support!
 – Mówisz serio? – Izzy’emu, który właśnie stanął w drzwiach garażu, prawie wyleciał papieros z ust.
 – Pewnie, mój ulubiony handlarzu! Jeśli to uszczęśliwi taką miłą, przeuroczą dziewczynę... Ale przechodząc do naszych interesów...
Stradlin wyszedł z nim na zewnątrz, wiadomo po co. Slash zaczął podskakiwać na taborecie.
 – Alex, kocham cię, normalnie cię kocham, dziewczyno i nawet oddam ci mojego Daniel’sa!
Zaśmiałam się uradowana.
 – Nie musisz się aż tak poświęcać, Slash, Jack ma czterdzieści procent, a ja słabą głowę...
 – Tylko wiesz, że naprawdę będziesz musiała rzucić w niego tym stanikiem? – Wyszczerzył radośnie zęby. – Joe ci tego nie zapomni...
Starałam się zachować neutralną minę, lecz nie byłam pewna efektu.
 – Nie przejmuj się, może być stary, za mały, nawet różowy – zachichotał mulat.
* Glimmer Twins, czyli Mick Jagger i Keith Richards.

1 komentarz:

  1. Prosze pani, dzięki pani twórczości ludzie uważają mnie za idiotkę! Juz tłumacze czemu. Otóż moja kochana mamusia wysłała mnie do sklepu, a ja wracając z niego czytałam sobie ten rozdział i szczerzyłam się jak głupia do komórki! Zapytasz pewnie czemu, a temu, że scena z Joe rozjebała mnie na części pierwsze! Lecę czytać dalej i skomentuje na ostatnim wpisie ;)
    I zapraszam do siebie.
    breath-of-memories.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Komentujcie łaskawie, żebym wiedziała, że czytacie. Przecież podczas czytania towarzyszą Wam jakieś odczucia, coś Wam się podoba, coś Was irytuje, nudzi, czegoś brakuje, ja chciałabym o tym wiedzieć, by móc pisać lepiej! c: xoxo