♫♪ Marilyn Manson – Sweet Dreams ♪♫
Duff niespokojnie przewracał się z boku na bok
we śnie, aż przywalił głową w ścianę i się zbudził, co właściwie przyjął z
ulgą. Koszmary Slasha zasypiającego na trzeźwo nie mogły liczyć się z tym, co
umysł właśnie zaserwował basiście. Czy mogło być coś straszniejszego od zostania
sprawcą najgorszego cierpienia osoby, na której tak nam zależało? Naprawdę się
cieszył, iż to nie stało się naprawdę. I nie mogło się wydarzyć na jawie,
prawda? Nie, nie było mowy! Nie wyobrażał sobie, że mógłby nawet nieświadomie
stać się aż takim skurwysynem, aby zrobić jej coś takiego. Naprawdę dotknęły go
słowa dziewczyny z poprzedniego dnia. Ale cholera jasna, dlaczego w tym śnie
był też AXL?! Niby w mary nie wolno wierzyć, ale niepokoiło to McKagana. W
dodatku rudy również gwałcący pod wpływem kokainy Alex...
„Nie, to wcale nie jest normalne, ogarnij się, chłopie!” pomyślał,
klepnął się mocno w policzek i przekręcił na drugi bok. Co innego mieć jakieś
chore sny, w których on oraz jego kumpel, któremu także nie była obojętna,
gwałcili swą przyjaciółkę niczym pozbawione uczuć zwierzęta, a absolutnie co
innego rozmyślać, jakby to było się z nią kochać, trzymać w ramionach jej drżące
ciało, błądzić opuszkami palców po wrażliwej skórze ud, językiem wędrować od
szyi przez piersi po brzuch, słyszeć przyspieszony oddech i ciche,
niekontrolowane jęki... Właśnie taką wizją Duff starał się przegonić poprzedni
sen.
♫♪ Eric Clapton – Tears in Heaven ♪♫
Byłam cholernie zmęczona, ale nie mogłam spać. Wobec tego założyłam
legginsy, koszulę oraz trampki, po czym udałam się na dach kamienicy, nawet nie
zachodząc do łazienki. Oparłam się plecami o komin i patrzyłam na powoli
zaczynające swą codzienną wędrówkę słońce zza kurtyny smogu. Przypomniała mi
się planeta latarnika, którą odwiedził Mały Książę; rezydent cały czas musiał
zapalać i gasić lampę, miał bardzo odpowiedzialne zadanie. Cóż za rutyna... Ja
bym tak nie wytrzymała. Na szczęście nie mogłam na to narzekać w obecności
moich przyjaciół. Co jak co, lecz nuda z pewnością mi nie groziła. Znajomość z
nimi naprawdę była dla mnie wartościowa oraz bardzo ważna. Ach, gdybym tylko
nie musiała się martwić o to, czy nie zaaplikują sobie wreszcie przypadkiem
złotego strzału...
Siedziałam na krawędzi, machając nogami i patrząc z wysoka na przypominających
maleńkie mróweczki ludzi. Zdawali się tacy odlegli oraz nieznaczący, jakbym nie
miała z nimi absolutnie nic wspólnego... Cóż, po części mogło tak być.
– Alex?
– Duff? Skąd wiedziałeś, że tu
jestem? – zdziwiłam się.
– Nie otwierałaś, więc
pomyślałem, że pewnie przyszłaś sobie posiedzieć... – Blondyn usiadł przy mnie.
– Chyba nie zamierzasz skakać?
– Raczej nie. Zabilibyście mnie.
Zaśmiał się.
– Bez przesady... Ja skazałbym
cię tylko na dożywotnie bycie z nami.
– Miła alternatywa. –
Uśmiechnęłam się. Chłopak położył mi rękę na ramieniu.
– Jak się czujesz, malutka?
– Nijak. – Wzruszyłam ramionami.
– A ty?
– Hm... Jakoś dziwnie. Poza tym
naprawdę ruszyło mnie to, co stało się wczoraj, wiesz?
Milczałam, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Alex... – Lekko mnie obrócił,
abym spojrzała mu w oczy – Naprawdę, naprawdę ze swojej strony obiecuję ci, że
nigdy czegoś takiego ci nie zrobię! Nie skrzywdzę cię! Nie zostanę ćpunem!
Przysięgam! Wierzysz mi?
– Wierzę, Duff – szepnęłam z
absolutnym zaufaniem, patrząc prosto w jego ciepłe, czekoladowe tęczówki. Po
chwili chłopak zaczął się ku mnie nachylać, lecz ja oparłam o niego ciężar
ciała i otoczyłam ramionami, wtulając się w blondyna. Zaśmiał się cicho,
zaczynając gładzić mnie po włosach.
– I ty jesteś słodka jak wódka,
tak?
– Mówiłeś przecież, że lubisz
wódkę... – wymamrotałam gdzieś w jego jabłko Adama.
♫♪ Queen – Who Needs You ♪♫
Brzdąkałam w Hellhousie na gitarze Izzy’ego (naprawdę super mieć
takiego Gibsona w dłoni!), gdy wreszcie do środka wpadł Slash, śmiejąc się jak
opętany.
– Patrzcie, kurde, co znalazłem!
– Zaczął wymachiwać jakimś śmiesznym, czarnym cylindrem.
– Chcesz zostać wujkiem
Sknerusem? – spytałam.
– Nie, słodziutka, ale spójrz,
fajny, nie?
– Znalazłeś go? – Duff litościwie naciągnął dolną powiekę. – Jedzie
mi tu czołg?
– Co się czepiasz, drągu. –
Slash włożył na głowę cylinder. – Alex, ty się znasz. Jak wyglądam?
– Zajebiście. – Uśmiechnęłam
się. – Pasuje ci.
– Jeszcze jakbym miał Les Paula
w rękach, a nie tę warlockową podróbę... – westchnął smutno.
– Nie marudź, ważne, że sprawna.
Jak już znajdziemy kogoś, kto nam zaproponuje kontrakt, to dostaniesz Les
Paula. Też chciałbym fenderowski bas, ale trzeba się cieszyć, że w ogóle mamy
gitary.
– A jak mi nie dadzą, to się
wkurwię niczym Rose jebany – burknął mulat, po czym wziął swoją gitarę i zaczął
grać Eruption Van Halen. – Pierwszy raz puścił mi to
Popcorn. Kurwa, tak mnie zatkało! Widziałem ich na moim pierwszym dużym
koncercie. Grali tam też Aerosmith, ale Eddie i reszta byli lepsi nawet od
nich. Pamiętam to do dzisiaj: ósmy kwietnia 1979 roku.
– Tylko nie mów tego przy
Perrym, bo będą nici.
Zaśmiał się krótko.
– W ogóle to wiesz, że Stevenowi
trafiło się coś takiego, że jak mieliśmy trzynaście lat, odwiedzaliśmy moją
sąsiadkę i zaprosiła nas do siebie... Wtedy ona dała mu się przelecieć? A miała ponad dwadzieścia lat!
– Pierdolisz...
– No nie, słodziutka. Nie mam
pojęcia, jak to zrobił, ale potem stało się to jeszcze ze cztery czy pięć razy.
I za każdym razem dostawał kasę. Dla
mnie to nie do uwierzenia... Ale to nie zawsze się dobrze kończyło. W końcu
nakrył ich jej współlokator, gej, zrzucił z niej Stevena i tyle.
– Czemu wcześniej tego nie
mówiłeś?! Cholera, zacznę mieć do Popcorna znacznie większy szacunek –
stwierdził basista.
– A co ty myślałeś, blondynie
farbowany, że Adler rady nie daje?! Zatkało kakao?! Dupa! Ja też miałem od
najmłodszych lat powodzenie! – Niespodziewanie do garażu wszedł perkusista.
– Taa, rodzice nie mogli cię
znieść, tylko babcia cię kochała, ale wytrzymać z tobą nie mogła...
– Gdybyś teraz pozwał tę
sąsiadkę do sądu o wykorzystanie seksualne nieletniego, dostałbyś dużo większą
sumkę – wtrąciłam, by nie zaczęli się kłócić.
– Nie, nie jestem taki. Była z
niej zbyt zajebista dupa... Ciekawe, czy nadal tam mieszka. Slash, ciulu,
pamiętasz, jak zawsze się włóczyliśmy po Hollywood i Sunset aż do Deheny?
Z rozrzewnieniem zaczęli wspominać stare czasy, opowiadając mi dużo
zabawnych historyjek. To dzięki Stevenowi Slash zaczął grać. A dzięki Slashowi
Stevenowi nie stało się nic poważnego, gdy Popcorn nieudolnie próbował jeździć
na deskorolce. Saul podjechał do niego na swoim rowerze, pomógł mu i od tej
pory byli nierozłączni.
♫♪ The Beatles – Let It Be ♪♫
Pamiętałam, że nad ranem grałam na pianinie Let It Be Beatlesów,
a kiedy się obudziłam, przy instrumencie siedział Axl. Nic nie kojarzyłam. Ech,
chyba Los Angeles zaczynało lasować mi mózg... Niedobrze, bardzo niedobrze.
Zdezorientowana i cholernie zaspana spojrzałam na Rose’a, który chyba
starał się tworzyć piosenkę. Brzmiała jak
tamta zagrana na moje życzenie, gdy mnie pierwszy raz odwiedził. Przysłuchując
mu się, poszłam do kuchni zrobić kawę. Po paru minutach usłyszałam kaleczący
uszy pseudo-akord oraz przekleństwa rudzielca.
– Kurwa mać, jeśli tego nie
skończę, to się zajebię, zajebię!!!
– Hej, uspokój się, Axl. To aż
takie pilne? Takie ważne?
– Bardziej niż ci się zdaje. Ten
utwór jest dla mnie wyjątkowy. Naprawdę, muszę go skończyć, muszę!
– Za bardzo trujesz organizm,
aby pisać takie romantyczne epopeje.
Spojrzał na mnie dużymi oczami.
– Sądzisz, że musiałbym odstawić
Night Traina, herę i fajki, żeby to skończyć?
– Wydaje mi się, iż mogłoby to
być korzystne.
Znów zaklął.
– Ale na sto procent nie
skończysz tego, jeśli będziesz pod presją, zestresowany. Zostawże moje pianino
i włącz telewizor, mieli puszczać koncert Metalliki.
Istotnie, trafiliśmy na retransmisję występu trash metalowej grupy. Urzeczona słuchałam Fade to Black.
– Uwielbiam ten album, jest
świetnie zrobiony – stwierdził Axl.
– A ja kocham ten utwór! Jeden z
najlepszych, jakie słyszałam... – westchnęłam.
– Przecież to piosenka dla
samobójców.
– Czyżbyś nie zauważył, jak
bardzo jestem pozytywna, radosna, optymistyczna i zadowolona z życia?
– Kurwa, a już myślałem, że się
udało... – jęknął.
– Co się udało? – Zmarszczyłam
brwi.
– Pomóc ci, sprawić, byś była szczęśliwa,
radosna...
Zdziwił mnie trochę.
– Nie zrozum mnie źle, Axl,
jestem tu szczęśliwa, ale nie można całkiem się wyzbyć tego, jaka byłam
dawniej...
– Rozumiem. – Pokiwał głową. –
Ile bym dał, aby wymazać przeszłość, totalnie, ach, cholera...
– Cześć! Co oglądacie? – Duff
wszedł do środka.
– Koncert Metalliki.
Blondyn stał przez chwilę, ale machnął ręką i poszedł dotrzymać
towarzystwa mojej gitarze, podczas gdy rudzielec i ja uskutecznialiśmy headbang do The Four Horseman
oraz Seek And Destroy.
Gdy koncert się skończył, Duff zagrał mi kawałek, o którym sobie
ostatnio przypomniał.
– Ułożyłem te akordy po
przyjeździe do LA. Nie znałem nikogo, czułem się trochę zdołowany...
Kiwałam się w rytm śpiewanej przez niego piosenki.
– Take me down to New York City, / Zabierz
mnie do Nowego Jorku
where the sky is blue /
gdzie niebo jest błękitne
and the boys are witty... /
a chłopcy dowcipni... – zanuciłam.
– Podoba mi się! – zaśmiał się
rudy.
– Take me down to the Paradise City, / Zabierz
mnie do Rajskiego Miasta,
where the girls are fat /
gdzie dziewczyny są grube
and they’ve got big titties! / i
mają duże cycki! – zaśpiewał Slash, wchodząc do mojego mieszkania. – Albo
nie! – Zamyślił się. – Take me
down to the Paradise City, /
Zabierz mnie do Rajskiego Miasta,
where the grass is green
/ gdzie trawa jest zielona,
and the girls are pretty! /
a dziewczyny piękne! – Zaraz
zamaszyście pokręcił głową, przez co jego sprężyste loczki trzepotały dookoła.
– Nie, nie, dupa, dupa, dupa! Ta pierwsza wersja była lepsza.
– Nie, pojebało cię?! – zaoponował
Axl. – Jakie grube i cycate laski?!
– Trzeba mieć do czego się przytulić,
mały chuju!
– Patrz na swojego, finiszujący
przed startem amancie!... – Pewnie już miały paść jakieś dużo ostrzejsze słowa,
ale Duff też stwierdził, iż zielona trawa i piękne dziewczyny to lepszy wybór.
Slash trochę się nadąsał, więc stwierdziłam, iż grube, cycate panienki to tylko
kwestia gustu. Sam może o nich swobodnie śpiewać, na przykład dzierlatkom w
chwilach uniesienia...
Zbliżała się pora lunchu, więc przybyli także Popcorn i Izzy. Zaraz
zaczęła się dyskusja na temat refrenu Paradise City. Biedny
Slash został przegłosowany przez całą czwórkę.
– No! Nie będę śpiewał o jakichś
cycatych słonicach! I jeszcze używał wyspiarskich form!
Kopnęłam rudego pod stołem.
– Axl, zamknij się. Sprawiasz mu
przykrość. – Spojrzałam na niego ostro. – I nie psiocz na te brytyjskie formy.
Wiesz, dlaczego Zeppelini wyrzucili „a” z „lead”? Bo niedouczeni Amerykanie wymawialiby to jako
„leed”. – Zgasiłam go.
Lubiłam dowiadywać się takich ciekawostek oraz mieć możliwość nimi zabłysnąć.
– Jutro nie będzie o tym
pamiętał – burknął. – A Zeppelini mogli dzięki temu być oryginalni.
– Ja pierdolę, jaki cwaniak. –
Pokręciłam głową, wzdychając. Czasem wokalista naprawdę mnie wkurzał...
Slash grzebał w swoim talerzu i niby się nie dąsał, lecz byłam uważnym
obserwatorem oraz znałam się na emocjach, więc wiedziałam, iż jednak trochę
było mu przykro.
– Hudson, pójdziemy na deser do
Jacka, prawda? – Wyszczerzyłam zęby uroczo. Mulatowi od razu zaświeciły się
oczy.
– Jasna sprawa, Alex! Wsuwać
szybciej, ciule!
♫♪ Slash ft. Iggy Pop – We’re All
Gonna Die ♪♫
Tak, na deser się najebaliśmy i było nam bardzo wesoło, spacerując po
mieście. Axl uwiesił mi się na szyi i śpiewał Love Me Tender. Slash
niósł Popcorna na barana, Izzy chodził naokoło wszystkich, rzucając dookoła
uważne, zaniepokojone spojrzenia, Duff zaś próbował podcinać Axlowi to nogi, to
skrzydła.
– Love me tender, love me true, / Kochaj
mnie czule, kochaj mnie prawdziwie,
All my dreams fulfill... /
Spełnij wszystkie me marzenia...
– Skrzeczuchu niedojebany, nie
obrażaj... Króla! – czknął Duff. – Jeszcze go obudzisz i będzie tu zasuwał z
Memphis...
– To jego nie pochowali w
Kalifornii? – ożywił się Izzy.
– To Memphis nie jest w
Kalifornii? – Slash zrobił wielkie oczy.
– Chłopcy, Graceland i Neverland *
to dwa całkiem inne miejsca – gwizdnęłam.
– Co? Co ty mi tu pierdolisz o
Piotrusiu Panie, kobieto? – Basista był zdezorientowany.
– Pierdolić to nie pierdolę,
kochasiu... – Uśmiechnęłam się głupkowato.
– Proszę cię, nie zaczynaj, bo
będę miał chcicę! – jęknął mulat, po czym wypierdolił się o nierówny chodnik i
kimający na jego plecach Steven jebnął o ziemię.
– Graceland? Łaskawy król łaskawej krainy ** zaprasza
mnie na herbatkę? O kurwa, ale odjazd, już zapierdalam! – Chciał się podnieść i
polecieć w domniemaną stronę posiadłości Elvisa, ale złapałam go w pasie.
– Nie! Beze mnie nie jedziesz!
– Ale masz problem, chodź ze
mną, słodziutka, Elvis będzie zachwycony!
– Nie, Priscilla się wkurzy... – burknęłam.
– Ja też, ja też! – odezwał się
Axl. – Nie będziecie mi spierdalać we dwoje do żadnego Presleya! Ja wam nie
wystarczam?!
– Nie, bo za bardzo drzesz ryja,
rozpierdalasz wszystko wokół i się wpierdalasz tam, gdzie cię nie chcą! –
zawołał Duff.
– Mówiłeś coś, farbowany kiju od
szczotki?!
– Kurwa mać, albo skończycie,
albo dostaniecie moimi glanami, i to zdjętymi!
– Jak możesz? – Blondas zrobił
minę bezbronnego szczeniaczka. – Mnie? Kto ci będzie do snu śpiewał? Ja jestem
niewinny, to ta ruda pała!
Axl zaczął psioczyć pod nosem.
– Ja kocham was wszystkich, ale
mnie wkurwiacie! – westchnęłam.
–
Serio? Kochasz nas? Zajebiście, bo ja też cię kurewsko kocham! – Steven mnie
mocno przytulił i zaraz wszyscy zaczęliśmy sobie okazywać ciepłe uczucia.
Stradlinowi zrobiło się od tego niedobrze, więc poszedł chronić tyły przed
napastnikami, paląc szluga. Ja zaś pozazdrościłam perkusiście, toteż Duff wziął
mnie na barana i gitarzysta z basistą zaczęli się ścigać. Biegli uliczkami
zapijaczeni, a my z Adlerem ponaglaliśmy swych „wierzchowców”. W końcu Steven
okazał się zbyt ciężki dla kudłacza i opadł z sił, wręcz wrzucając perkusistę w
śmietnik. Rechotaliśmy jak banda półgłówków. Kiedy blondyn wygramolił się z
kontenera, zaczął ganiać się z Axlem, krzycząc coś do niego ze złością.
Pamiętałam jeszcze, że stwierdziłam, iż potrzeba mi kołdry oraz poduszki, więc
powaliłam Duffa na ziemię, okryłam się jego kurtką, objęłam jego ramionami i
zasnęłam.
* Graceland – posiadłość Presleya, Neverland – posiadłość Michaela Jacksona.
**
ang. grace – łaska.
Przyjemne opowiadanie, wciąga jak cholera, ale znalazłam błąd rzeczowy. Jasne, ktoś, kto nie kocha Jacksona by tego nie zauważył, ale cóż... Akcja jak na razie dzieje się przed nagraniem Appetite For Destruction, czyli przed '87 rokiem, a Neverland Valley Ranch został kupiony przez MJa w '88, więc bohaterowie nie mieli prawa o nim wspomnieć. No chyba, że są jasnowidzami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :3
Ach, coś mi zamajaczyło dopiero po przeczytaniu tego komentarza, mało miałam do czynienia z Michaelem, gdy zaczęłam słuchać Gunsów i reszty, to i zapomniałam D:
UsuńRaczej nie da się tego przerobić inaczej, także podciągnijmy to pod fikcję literacką c:. Dziękuję za zwrócenie uwagi, pozdrawiam! xoxo