♫♪Iron Maiden – Wasting Love♪♫
Nie wiedziałam, co zawiniło najbardziej –
Thunderbird, wiśniowy Djarum czy ostatni występek Axla. Tak czy siusiak,
podczas wielkiej imprezy urodzinowej Stevena siedziałam trochę otępiona na czymś
w rodzaju ławki przed garażem, którą skądś niedawno Adler przytargał z
Rosem, gdy wyjątkowo się nie kłócili. Ze zmrużonymi oczyma rozkoszowałam się
słodkawym smakiem papierosa. Pociągnęłam łyk wina. Faktycznie, całkiem miło kopciło
się przy alkoholu. Obserwowałam wszystko w milczeniu, bo nie miałam do kogo się
odezwać, zresztą wolałam milczeć. Słychać było głośną muzykę Kiss (Popcorn ich
uwielbiał) na zmianę z Iron Maiden oraz niekiedy Stonesami. Cóż, przyzwyczaiłam
się dość szybko, iż próby chłopaków doskonale mogła słyszeć cała okolica i co
weekend to właśnie przy Hellhousie była największa impreza, skoro wciąż
koncerty grali tylko wtedy, gdy udało się wynająć na tygodniu lokal.
Techniczny sprzedawał ze swego samochodu
zimno piwo za dolara; przynajmniej w styczniu nie miał takiego problemu z
utrzymaniem temperatury. Latem Slash czasami nie mógł wytrzymać do tego
stopnia, że przesypiał do rana na parkingu za Tower Records.
Izzy rozmawiał z jakimś ewidentnym ćpunem.
Czasem gitarzysta nieco przerażał swoją ciemną częścią natury, nawet Axla;
wszyscy się obawiali niektórych „znajomych” bruneta. W sumie z Rosem było tak
samo, przecież naprawdę mierziły mnie jego bójki z perkusistą, gdy potrafił być
taki miły i kochany, choć to pewnie skończyło się na dobre po tym, jak dałam mu
z liścia. Ale pieprzyć go, w końcu rozmyślałam o Stradlinie, także nie
zbaczajmy na temat rudego ciula. Wracając – czasem myślałam, iż nad garażem
powinien znajdować się baner z napisem „Najlepsza perska heroina w mieście
tylko u Izzy’ego Stradlina; rekomendacja: Joe Perry (chuj z tym, że jest na
detoksie)”. Szkoda, iż oficjalnie było to niemożliwe przez władze. Gliniarze
bardzo zazdrościli, że nie dostawali zaproszeń na bibki, więc lubili je kończyć
w nieprzyjemny sposób; wszyscy zawsze na nich psioczyli, oczywiście najbardziej
Axl. Kurwa, znowu Axl i Axl pieprzony...
Zapatrzyłam się dłużej na zajebisty
(szczerze!) płaszcz w panterkę Stradlina. Dziwiło mnie, że jeszcze nie wypalił
w nim żadnej dziury. Przypomniałam sobie, że w osiemdziesiątym drugim widziałam
zdjęcia Keitha Richardsa w podobnym wdzianku, co tłumaczyło, czemu brunet takie
nosił.
Patrzyłam tępo dookoła. Wszędzie panoszyły
się dziwki, przez które czułam się upodlona w moich martensach, chociaż nie
nosiłam do tego gorsetu i kabaretek, jak one. Cóż, pewnie ich przeznaczeniem
tamtego wieczoru było rozłożenie solenizanta na łopatki, nim zrobiłyby to
używki.
Krew. Zastygłam w immobilizmie, taki miałam
odruch. Krople powoli spłynęły po moim ciele, łaskocząc. Zawsze mnie to
irytowało. Z jednej strony dobrze, że mojej macicy nie opuszczał natychmiastowo
cały „zapas” krwi, ale czemu nie mogłybyśmy mieć jak kotki czy suczki (tym
razem nie te)? Określony termin, ruja czy cieczka, a kiedy indziej nie ma
możliwości zajścia w ciążę... Zaraz, przecież jedno to chleb, a drugie woda, o
czym ja zaczęłam pieprzyć... Czy ten akapit można uznać za potwierdzenie, iż
nie powinnam była pić i palić?
Zaraz, jak to możliwe, że miałam wciąż pół
butelki Thunderbirda?!
Kurwa mać, szluga też jeszcze nie spaliłam?!
Ej, przecież nie miałam w organizmie żadnych narkotyków... Co to, kurwa, miało
być?! Troszkę zaczynałam się bać...
–
Cześć – usłyszałam męski głos, którego właściciel usiadł obok mnie. – Ty jesteś
Alex, prawda?
Przytaknęłam i odrzuciłam z oczu przydługą
grzywkę, aby spojrzeć na rozmówcę. O Hendriksie, jak powiedziałby Slash. Kurwa
pieprzona mać.
–
Jestem Sebastian – kontynuował. Był tak wielki, jak Duff, miał długie blond... Szlag,
jego włosy były dłuższe niż moje! Od razu popadłam w kompleksy, ale poza tym
mogłam dosyć śmiało uznać go za przystojnego. – Słyszałem trochę o tobie...
– Tak?
I co, chcesz wiedzieć, który jest najlepszy w łóżku? – W połowie ironicznego
uśmieszku zaciągnęłam się ostatkiem papierosa, a jeszcze nie pojęłam tej
sztuki, więc zaczęłam się krztusić, a rozmówca próbował mnie poklepać po
plecach.
– Hej,
Baz, nie polecisz złapać Night Traina?
Chłopakowi zaświeciły się oczy..
–
Zaraz wracam!
Odetchnęłam z ulgą.
–
Dzięki, Slash.
– O co
chodzi, Alex? Czemu tak zareagowałaś na Baza? To równy gość.
– To
jego wtedy spotkałam – wymamrotałam do swoich butów. – Wtedy, gdy pojechałam na
miasto.
–
Baza? Na pewno?
– A
znasz kogoś podobnego do niego? Jest wysoki jak Duff... I ma włosy dłuższe ode
mnie! – Jego sięgały pasa, a moje tylko talii.
– To
takie straszne? – Brunet spojrzał na mnie z pobłażaniem.
– Tak!
Tyle mam ładnego, a ten mnie teraz wpędzi w kompleksy!
Hudson westchnął bezsilnie.
– Może
tylko raz przesadził? Baz jest kumplem Axla. Nigdy nie natknąłem się na niego w
takim stanie, jak na rudego ostatnio...
–
Zajebiście, jeszcze jego pobratymiec – wycedziłam.
– Nie
różni się za bardzo od nas, kotku.
– Wróciłem.
Slash, jak leci? – Sebastian dzierżył w ręku butelkę wina. O dziwo, nawet nie
opróżnił jeszcze jej szyjki. Jednakże nie dałam się zwieść, bo dobrze
wiedziałam, iż w Zachodnim Hollywood nie było miejsca dla abstynenta, czego
sama byłam dowodem (chuj, że mieszkałam w Bel Air).
– Nieźle.
Może niedługo trafię do zespołu...
– W
jakiej roli? – spytałam.
– Baz
śpiewa, nie to, co nasza ruda skrzecząca małpa!
–
Przestań, kurwa, cały czas gadać o Axlu! – warknęłam.
– A
jak wam idzie?
–
Kurwa mać, mówię ci, stary – koncert przed Aerosmith
to naprawdę było coś! O Hendriksie! –
Przez kilka ładnych minut komplementował tamto wydarzenie, a ja z nudów
opróżniłam większość butelki Thunderbirda, choć zwykle się tego wystrzegałam,
bo barwił wargi i język na czarno; chyba zawierał węgiel drzewny. Poza tym
amerykańskie tanie wino miało siedemnaście procent, w tym gatunku przodowali
przed Polakami. Cóż, naszym narodowym trunkiem była wódka (pieprzyć Ruskich,
zwłaszcza w ówczesnej sytuacji politycznej).
–
Cholera, tylko patrzeć, jak podpiszecie kontakt i dostaniecie wielką chatę w Bel
Air! – westchnął blondyn z uśmiechem. Cóż, ogólnie nie wydawał się zły.
– Obok
Bowiego? – Wyszczerzyłam zęby do mulata, unosząc brew.
–
Jednak wolę obok ciebie, kotku – burknął. Miał awersję do Davida B., jako że
jego mama kiedyś się z nim spotykała (projektowała Bowiemu kostiumy), ale nie
wypytywałam o szczegóły. Slash dopił Jima Beama i wstał, by rozbić butelkę.
– Hej,
a ja?! – Pomachałam pustą flaszką po jabolu. Brunet z uśmiechem podał mi rękę i
stanęliśmy w podskokach przed ścianą ślepej uliczki Gardener, gdzie właśnie
znajdował się Hellhouse. Ujęliśmy butelki w niesprawne ręce (zawsze rzucałam
krzywo lewą) i przymierzyliśmy się do rzutu.
–
Trzy, czte-ry! – JEBUT! Szkło głośno potłukło się, a my radośnie przybyliśmy
sobie piątkę. Slash zawsze pozbywał się w ten sposób energii, mnie zaś to
bawiło, zwłaszcza w takim dziwnym stanie, w jakim się wówczas znajdowałam.
–
Pojebało was, debile?! – Nie wiadomo skąd wyskoczył Axl. Ech, kurwa... –
Chcecie, żeby gliny się przypieprzyły?!
–
Muzyka jest głośniejsza, na pewno ci ciule nas nie słyszeli – odparł beztrosko
gitarzysta i wróciliśmy na ławkę. – Baz, zanim was opuszczę, musisz mi coś
szczerze powiedzieć.
– Co?
– Chłopak zaczął się trochę niepokoić.
– Ile
ćpasz? Dużo?
– Hę?
– Slash kompletnie go zaskoczył. – Nie, nie biorę dużo. Nie muszę każdego
tygodnia...
–
Wiesz, natknęłam się kiedyś na ciebie naćpanego i to nie było najmilsze... –
wyjaśniłam. Ach, jaki Hudson był kochany. Sama nie zapytałabym o to tak
bezceremonialnie, lecz skoro wypił butelkę whisky, to nie był ani trochę
nieśmiały.
– Kiedy?
– W
listopadzie.
Zastanowił się przez chwilę.
– OK,
wtedy raz przesadziłem, ale to był mój pierwszy raz z kokainą, więc rozumiesz...
Ale w sumie tego nie potrzebuję. Zioło jest najlepsze!
–
Prawda, Alex? – Saul szturchnął mnie w bok z uśmiechem.
– Może
nie pamiętasz, ale to ty chciałeś buziaka... – Rzuciłam mu znaczące spojrzenie.
–
Dobra, ja już sobie od ciebie idę. Na razie, Baz! – Trochę niezadowolony
gitarzysta oddalił się.
– Czy
mogę wiedzieć, o co chodzi? – spytał blondyn ostrożnie.
– A, Stevie
zrobił mi na urodziny ciasto z ganją. Jedliśmy, piliśmy, nagle się zacięłam...
Dopadł mnie kurewski głód! Popcorn się teleportował z parteru na piętro,
spsychodelizowaliśmy się jeszcze bardziej Hendriksem z Woodstocku; Izzy się
rozgadał, Axl uspokoił...
–
Cholernie niesamowite, co? My raz aż rozwaliliśmy automat z batonami...
Rozmawialiśmy całkiem swobodnie. Chyba
Sebastian rzeczywiście nie był zły... Przecież każdemu mógł się zdarzyć taki
wyskok.
–
Czego konkretnie słuchasz?
–
Ostatnio Black Sabbath, Doorsów, AC/DC, Hanoi Rocks. Ogólnie lubię wszystko, co
dobre. I Michaela Jacksona, i Janis Joplin, i Floydów, i Sex Pistols, i
Zeppelinów, i Mötley Crüe... A
ty?
–
Najbardziej Kiss. I Planta, uwielbiam I
Believe...
– Och,
Kiss! Kocham ich, kocham wszystko, co nowojorskie. – Uśmiechnęłam się szeroko,
upijając łyk Night Traina.
–
Byłaś tam?
–
Gościu, mieszkałam tam siedem lat! Niestety, tatuś postanowił pomóc kumplowi,
który ma sieć pralni i został jego wspólnikiem, więc musieliśmy się tu
przeprowadzić. Poza tym w NY praktycznie nie ma już miejsca na kolejne budynki,
a jest architektem – zachichotałam.
– Mój
jest malarzem. Jak przybyliśmy tu z Kanady, to mieli nas za totalnych
hipisów...
Rozmowę przerwały nam pierwsze dźwięki Rock And Roll All Nite. Nie mogliśmy słuchać tej piosenki
spokojnie, od razu zaczęliśmy machać głowami, a do tego Baz zaśpiewał!
– You show us everything you’ve got, / Pokazujesz
nam wszystko, co masz,
You keep on dancing and the room gets hot!... / Wciąż
tańczysz i w pokoju robi się gorąco!...
– You drive us wild, we'll drive you crazy! / Doprowadzasz
nas do szaleństwa i my ciebie też!
You say you wanna go for a spin; / Mówisz,
że masz chęć na przejażdżkę;
The party's just begun, we'll let you in, / Impreza
dopiero się zaczęła, wpuścimy cię,
You drive us wild, we'll drive you crazy! / Doprowadzasz
nas do szaleństwa i my ciebie też!
You keep on shoutin', you keep on shoutin'... / Wciąż
wołasz... – Przyłączyłam się do blondyna; po alkoholu nie miałam przed tym
oporów.
– I wanna rock n roll all night and party every day! – Zaczęliśmy skakać dookoła, fałszując
(przynajmniej w moim przypadku), ale i znakomicie się przy tym bawiąc. Nikt nie
zwracał na nas szczególnej uwagi, bo w tamtym otoczeniu właściwie nie robiliśmy
niczego nadzwyczajnego. Może Izzy łypnąłby na nas dziwnie, ale... Co mnie to
właściwie obchodziło?
Potem dobraliśmy się do magnetofonu i
wyśpiewaliśmy rzewnie Don’t You
Ever Leave Me Hanoi Rocks, Stupid Girl Stonesów, Summertime Janis Joplin (nie miałam pojęcia, skąd chłopaki
mieli jej kasetę) oraz parę innych kawałków, których tekstów nawet nie znałam.
W efekcie towarzystwo się wykruszyło, kiedy rozwaliliśmy się z Bazem na kanapie
w Hellhousie, śpiewając na bis Break on
Through Doorsów.
– W
mordę Sida, ja pierdolę! – wetchnął z rozrzewnieniem Duff, kurczowo trzymając
się framugi.
– Aż
tacy zajebiści jesteśmy? – Uśmiechnęłam się słodziutko, a zarazem głupawo.
–
Jasne, kotku, a poza tym, kurwa mać, dawno nie miałem tak zajebiście
obciągniętej pały...
– My
tu tak zajebiście śpiewamy, a ty się zachwycasz ustami jakiejś dziwki?! –
obruszyłam się.
– Nie
gniewaj się, malutka... Zresztą Sebastian już usnął. – Istotnie. – Nie zdążyłem
go przytulić... – Zmarkotniał blondyn; zawsze wszystkich przytulał po pijaku,
zresztą kto tego nie lubił w stanie upojenia; nawet Stradlina udawało się
przekonać.
– Mogę
przyjąć jego przydział! – zawołałam entuzjastycznie, wyciągając ramiona.
Basisty nie trzeba było prosić dwukrotnie i zaraz zastygliśmy w mocnym uścisku.
– A
tak w ogóle, to wszystkiego najlepszego, wiesz. – Zachichotał.
– Taa,
dzięki. Ale gdzie Steven? Chyba ani razu go nie widziałam...
– Bo
za dużo wychlałaś! – Adler niespodziewanie wskoczył do środka; aż prawie
podskoczyłam ze strachu w objęciach McKagana.
–
Obiecałam przecież, że wypiję za ciebie butelkę Night Traina, kołku.
–
Tylko tyle wypiłaś?
– Nie,
w sumie to jedną butelkę Thunderbirda i jedną Night Traina...
– O ja
pierdolę, zaczynam się bać – wybełkotał słaniający się na nogach Slash. – To
jakby półtorej butelki Night Traina, a ty... Właściwie wciąż zajebiście
wyglądasz...
– To
ty wychlałeś za dużo – poprawił go Stradlin, jak zawsze pojawiając się znikąd.
Za nim wszedł Axl.
– To
co, kończymy imprezkę jak zwykle?
– Nie
było urodzinowego uścisku! – zaprotestował McKagan i jednym ruchem, o którego
wykonanie nie podejrzewałabym go w takim stanie, zrównał perkusistę do naszego
poziomu, byśmy we dwoje zmiażdżyli mu kości.
– Oj
kurwa, jesteście zajebiści, też was kocham, ale ta miłość trochę boli... –
wybełkotał Popcorn, rozcierając sobie żebra.
–
Niech cię koleżanka wycałuje – zaczęłam chichotać jak wariatka.
–
Koleżanki już się zaćpały. – Pokręcił głową.
–
Kurwa, skończymy tę noc jakoś uroczyście czy coś, czy mam mieć was w dupie?! –
wkurwił się wokalista.
– Nie
gadaj, nawet największe gwiazdy porno nie mają tak rozepchanych odbytów, by nas
wszystkich pomieścić... – zauważyłam i wszyscy umieraliśmy ze śmiechu przez
kolejne dwie minuty, nawet Rose.
–
Dobra, to ja zaczynam! – Steven ułożył się wygodnie, by opowiedzieć głupią
historyjkę. – Miałem wtedy trzynaście lat. Mieszkałem w Hollywood i do Slasha
musiałem przechodzić przez Santa Monica Boulevard, a to przecież bardzo
gejowska okolica. Raz spotkałem tam faceta, który proponował, że mi obciągnie...
– Co,
kurwa!? – Nie wierzyłam własnych uszom.
–
Wiesz, jak to jest, gdy masz trzynaście lat, stoi bez przerwy... Więc się
zgodziłem. Zrobił mi laskę. – Nastąpiła dłuższa pauza. – Czy to naprawdę takie
niezwykłe?
–
OK... – Skapitulowałam. Za dużo wypiłam, aby nad tym kontemplować.
– W
takim razie teraz ty!
Jęknęłam okropnie. O nie, nie cierpiałam
tego, przecież nie prowadziłam ciekawego życia, o czym niby mogłam opowiedzieć?
–
Przecież wiesz, że o to możesz mnie zapytać dopiero za parę lat...
– Daj
spokój, w cholerę! Coś na pewno ci się przydarzyło, cokolwiek – powiedział
Slash.
–
Gadaj albo spieprzaj z kanapy – wybełkotał Rose.
–
Odpierdol się – warknęłam i z westchnieniem przypomniałam sobie o czymś. –
Niech wam będzie... To nudne, ale... Miałam może sześć lat. Ojcu udało się w
końcu dostać samochód – wiecie, w PRL-u trzeba latami czekać na mieszkanie albo
coś, ale w końcu... Wtedy gdzieś pojechaliśmy, rodzice spotkali kogoś znajomego
i zagadali się, a ja, wiadomo, zaczęłam się nudzić. Mama kazała mi więc
pilnować samochodu. OK – pilnowałam go, a nawet sobie skombinowałam pomocników.
Znalazłam gdzieś ostry kamień, którym wyrysowałam na masce parę ludzików. –
Wzruszyłam ramionami; w końcu nie była to bardzo zabawna sytuacja, nie tylko
dla moich rodziców.
–
Ojciec cię sprał?
– Nie,
nigdy nie podniósł na mnie ręki. Najpierw był bardzo wkurzony, ale po paru
tygodniach się z tego śmiał. – Znów wzruszyłam ramionami. – Mówiłam, to nic
specjalnego.
–
Przestań – powtórzył Slash, unosząc kąciki ust. – Kurde, nie podejrzewałbym cię
o to.
– Już
będzie śmieszniej, jak zacznę śpiewać – burknęłam, z wolna zaczynając pstrykać
palcami do taktu wybijanego bezwiednie przez Stradlina pałeczkami perkusyjnymi.
– Tommy used to work on
the docs... / Kiedyś Tommy pracował na dokach...
– Nie,
nie! Kurwa, nie! – zaczął wrzeszczeć rudy, ale zignorowałam go.
– ...We've got to hold on to what we've got, / Musimy
trzymać się tego, co mamy,
It doesn't make a difference / Nie
robi różnicy,
If we'll make it or not. / Czy
uda się nam, czy nie.
We've got each other and that's a lot / Mamy
siebie i to wiele
For love... / Dla
miłości...
Oh, we're half way there, / Och,
jesteśmy w połowie drogi,
Whoa, livin' on a prayer!... / Żyjemy
modlitwą!...
–
POWIEDZIAŁEM, KURWA, NIE! TYLKO NIE JEBANY BON JOVI, KTÓRY MOŻE MI POSSAĆ,
JASNE?!
Jako że byłam taka pijana, tylko się
zaśmiałam. Nienawiść Axla do Bon Joviego była dla mnie idiotyczna. Po prostu mu
zazdrościł, wiedziałam o tym. Cóż, nie zależało mi na tym, by wokalista zdarł
sobie gardło, więc zmieniłam repertuar.
– I made it through the wilderness, / Przedarłam
się przez dzicz,
Somehow I made it through... / W
jakiś sposób to zrobiłam...
– Co?!
O Hendriksie, kurwa... – Slash miał oczy jak spodki, jednak nie przejęłam się
tym i aż zaczęłam tańczyć, czy coś w
tym rodzaju. Zupełnie nie przejmowałam się tym, iż nigdy tego nie robiłam; pogo
na koncertach to była całkiem inna sprawa. Poruszałam się tak, jak stukała
perkusja w piosence i szumiało mi w głowie, a szumiało bardzo donośnie.
– Like a virgin, / Jak
dziewica,
Touched for the very first time! / Dotknięta
pierwszy raz!
Like a virgin, / Jak
dziewica,
When your heart beats / Gdy
twe serce bije
Next to mine... / Tuż
przy moim... – Porwałam Stevena w objęcia, co by chłopak milej zakończył
urodziny. – You're so fine and you're
mine, / Jesteś taki świetny i do tego mój,
I'll be yours 'till the end of time, / Będę
twoja aż po kres czasu,
'Cause you made me feel, / Bo
sprawiasz, że czuję,
Yeah, you made me feel, / O
tak, sprawisz, że czuję,
I've nothing to hide! / Iż
nie mam nic do ukrycia! – Tę zwrotkę wyśpiewałam ze szlugiem w zębach i w
swoich wyobrażeniach byłam seksowna niczym Marylin Monroe.
– Ja
pierdolę, dziewczyno, jesteś moją idolką! – zawołał Duff.
– Can't you hear my heart beat / Czy
nie słyszysz, jak me serce bije
For the very first time? / Pierwszy
raz? – zakończyłam, nucąc Popcornowi do ucha i rzuciłam się na sofę (nie,
wcale się nie potknęłam!). – Dobranoc, chłopcy. – Ułożyłam się na boku, zaraz
zasypiając.
Au. Au. Au! Au... Nie, raczej nie miałam
kaca, o dziwo... Sprężyny mnie uwierały. Wygodniej już było spać na kościstym
Duffie (poza tym, że miał brzuszek od piwa). Otworzyłam oczy i powoli się
podniosłam. Zaraz zastygłam w bezruchu, bo po moim ciele spłynęła krew.
Cholera, powinnam była jak najszybciej pójść do domu. Jedyna toaleta w pobliżu Hellhouse’u
została zarzygana jeszcze przed moją przeprowadzką do LA.
Przed garażem chłopcy siedzieli na ziemi z
gitarami oraz perkusyjnymi pałeczkami w przypadku Stevena, grając coś bez
prądu.
–
Cześć, śpiąca królewno! – Ucieszył się Popcorn na mój widok.
– Hej,
staruszku. Po prostu za dużo wczoraj wypiłam, czy twój uśmiech coś ukrywa?
–
Napisaliśmy nową piosenkę!
–
Zamieniam się w słuch. – Klapnęłam na ławkę. Spojrzeli na mnie dziwnie. – Co?
Aż tak bardzo się rozmazałam? – Wyjęłam z kieszeni kurtki chusteczkę i
sięgnęłam po pustą butelkę, a w sumie „tulipana”; pełno ich było pod moim
siedziskiem.
–
Patrzcie, chce, żebyśmy jej piosenkę zagrali.
Zmarszczyłam gniewnie brwi i Slash się
zaśmiał.
–
Żartowałem! – Złapał akord na gryfie i począł szarpać struny; po chwili dołączyła
do niego reszta.
– Loaded like a freight train, / Naładowany
jak pociąg towarowy,
Flyin' like an aeroplane, / Lecę
niczym samolot,
Feelin' like a space brain / Czuję
się jak kosmiczny mózg
One more time tonight... / Jeszcze
raz dziś wieczór... – seksownie wychrypiał Rose. Zaczęłam podejrzewać, iż
zainspirowali się moim pijactwem poprzedniego wieczoru. Jak się okazało,
słusznie.
– I got a Molotov cocktail / Mam
butelkę zapalającą
With a match to go; / Wraz
z zapałką;
I smoke my cigarette with style. / Ze
stylem palę mego szluga. – Przynajmniej mnie pochwalił za element występu.
– An’ I can tell you
honey, / I powiem ci, skarbie,
You can make my money tonight. / Że
dziś możesz na mnie zarobić.
I'm on the Nightrain, / Jestem
na Nightrainie,
Bottoms up! / Do
dna!
I'm on the Nightrain, / Jestem
na Nightrainie,
Fill my cup! / Nalej
kolejkę!
I'm on the Nightrain, / Jestem
na Nightrainie,
Ready to crash and burn, / Gotowy,
by tłuc i palić,
I never learn; / Nigdy
się nie nauczę;
I'm on the Nightrain, / Jestem
na Nightrainie,
I love that stuff! / Uwielbiam
ten szajs!
I'm on the Nightrain, / Jestem
na Nightrainie,
I can never get enough! / Nigdy
nie mam dość!
I'm on the Nightrain, / Jestem
na Nightrainie,
Never to return, no! / Nigdy
nie zwracam, nie!
– I
jakie wrażenia? – spytał Izzy z miną równie neutralną, co moja, tyle że u niego
to była codzienność.
– Cóż,
cieszę się, że wam się podobało – powiedziałam zdawkowo.
– No
jasne, kotku! – Ucieszony Stevie mocno mnie uściskał.
– Też
mi tak zrobisz w urodziny? – spytał McKagan.
–
Pomyślę – odparłam wymijająco.
–
Pamiętaj, że ja nie zapomnę, a to za dwa tygodnie!
–
Skoro o zapominaniu mowa, to mi się przypomniało, że w grudniu Popcorn mówił
coś o balladzie. Chcę to usłyszeć!
– Co?
Patrzcie ją, chce balladki posłuchać.
–
Skończ, Slash. Muszę posłuchać, bo sobie tego nie wyobrażam, Guns N’ Roses i
ballada, no...
– OK,
OK. – Hudson zapalił szluga i zastanowił się. – Ej, jak to się zaczynało...?
–
Basowa E na trzecim progu, a-moll, d-moll, G-dur... – westchnął Stradlin.
Pocieszony Slash poprawił swój cylinder, po czym zaczął grać intro; zaraz
dołączył do niego Izzy, strząsając ze strun głębokie, a zarazem delikatne
dźwięki. Od razu mi się to spodobało.
– Talk to me softly, / Mówże
do mnie łagodnie,
There's something in your eyes. / Coś
jest w oczach twych.
Don't hang your head in sorrow / Nie
zwieszaj głowy w żalu
And please don’t cry... / I,
proszę, nie płacz...
Byłam szczerze zdumiona. Zaskoczył mnie już
słodki tekst Think About You, ale przynajmniej podkład dźwiękowy tamtego
kawałka był szybki, a to, co właśnie grali moi przyjaciele, było najprawdziwszą
rockową balladą. I do tego naprawdę
piękną, psiakrew.
Nagle Rose dostrzegł moją mimo wszystko nie
do końca aprobującą minę i zaczął się wściekać:
– A
tobie, kurwa mać, co się znowu nie podoba, hę!? Do wszystkiego potrafisz się
tylko przyczepić, w pizdu, a sama...
– Nie
podoba mi się brak emocji w twoim
głosie, oczywiście podczas śpiewania tej piosenki – wyjaśniłam zadziwiająco
spokojnie. Chyba jednak miałam odczuć w jakiś sposób konsekwencje wypicia
takiej ilości taniego wina.
– Brak
emocji – powtórzył za mną, patrząc na
mnie zmrużonymi oczyma, a ja siedziałam niczym niewiniątko, starając się wręcz
nie ruszać, aby nie zakrwawić legginsów. – Brak emocji. – Spauzował. – Dobra, jeszcze raz, chłopaki. – Wziął
głęboki wdech. Jakby chciał mi udowodnić, iż potrafił wykonać ten utwór
emocjonalnie; w sumie chyba postarał się bardziej, aniżeli zamierzał. Ujawnił
się, pozbył otoczki skurwysyna, pozwolił mi z łatwością odgadnąć, iż ta
piosenka naprawdę była dla niego osobista. Kołysał się oraz trząsł, dużo
bardziej niż przy poprzednim kawałku; emocje naprawdę nim targały.
– And don't
you cry tonight, / I nie
płacz dzisiejszej nocy,
Don't you cry tonight! / Nie
płacz dzisiejszej nocy!
Don't you cry tonight, / Nie
płacz dzisiejszej nocy,
There's a heaven above you, baby, / Ponad
tobą jest niebo, kochanie,
And don't you cry tonight! / I
nie płacz dzisiejszej nocy!
Slash zaczął grać solówkę, która wręcz wbiła
mnie w deski ławki. Nie była długa, ale i tak robiła duże wrażenie.
– And please remember that I never lied, / I,
proszę, pamiętaj, że nigdy nie kłamałem,
And please remember / I,
proszę, pamiętaj,
How I felt inside now, honey. / Jak
się teraz czuję, kochanie.
You gotta make it your own way / Musisz
sobie poradzić sama,
But you'll be alright now, sugar. / Lecz
wszystko będzie w porządku, skarbie.
You'll feel better tomorrow; / Jutro
poczujesz się lepiej;
Come the morning light now, baby... / Przyjdzie
światło poranka, kotku...
And don't you cry tonight! / I
nie płacz dzisiejszej nocy!
An’ don't you cry tonight!
An’ don’t you cry tonight!
There's a heaven above you, baby / Ponad
tobą jest niebo, skarbie
And don't you cry, / I
nie płacz,
Don’t you ever cry... / Przenigdy
nie płacz...
Kiedy ostatnie dźwięki ucichły, atmosfera
wciąż była nieco gęsta, pełna uniesienia. Axl powoli opanowywał drgawki, Steven
czochrał włosy, Duff grał slide’y po całym gryfie, Izzy obracał w palcach
papierosa, Slash poprawiał ozdóbki na swoim cylindrze, jak gdyby nigdy nic.
–
Wiecie co? – odezwałam się w końcu – To było lepsze niż którykolwiek z waszych
koncertów.
Pierwotnie zamiast Like a Virgin chciałam użyć Like a Prayer, bo kocham ten kawałek i się tego nie wstydzę, ale został wydany dopiero w '89, a nie chciałam aż tak bardzo naginać dziejów; i tak na pewno Livin' On a Prayer nie było w styczniu. I mam nadzieję, że nie przeszkadzają Wam te teksty; starałam się nie wrzucać niemal całych; gdy je czytam, to automatycznie odtwarza mi się w głowie utwór i mam nadzieję, że Wam też.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi, iż dopiero w nocy skończyłam ten rozdział, jestem żałosna... Przynajmniej ma pięć stron! Myślę, że uda mi się tworzyć, jako że planuję skończyć pierwszą liceum z dwójami; i tak nie będę studiować.
Zdemotywuję Was jeszcze, że mam biografie Slasha i Motley Crue *.*! W tym miesiącu zamawiam Ozzy'ego oraz chyba Bliznę Kiedisa...
Jakbyście chcieli być na bieżąco, to możecie mnie polubić na Facebooku (będę spamować Gunsami przez Tumblra), śledzić na formspringu, Twitterze i dodać na laście albo i na czytaniu, jak macie.
Jeśli czytacie, to cholernie proszę, dajcie znak. Wystarczy nawet napisać "fajne / niefajne", bo z pewnością coś czujecie, czytając, naprawdę chcę wiedzieć, czy rozdział się Wam spodobał, czy mam dla kogo pisać! I napiszcie, czy trafiliście tu z formspringa czy skąd. c: xoxo
PS. Odpisuję właśnie na komentarze spod poprzedniej notki, jakby co.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi, iż dopiero w nocy skończyłam ten rozdział, jestem żałosna... Przynajmniej ma pięć stron! Myślę, że uda mi się tworzyć, jako że planuję skończyć pierwszą liceum z dwójami; i tak nie będę studiować.
Zdemotywuję Was jeszcze, że mam biografie Slasha i Motley Crue *.*! W tym miesiącu zamawiam Ozzy'ego oraz chyba Bliznę Kiedisa...
Jakbyście chcieli być na bieżąco, to możecie mnie polubić na Facebooku (będę spamować Gunsami przez Tumblra), śledzić na formspringu, Twitterze i dodać na laście albo i na czytaniu, jak macie.
Jeśli czytacie, to cholernie proszę, dajcie znak. Wystarczy nawet napisać "fajne / niefajne", bo z pewnością coś czujecie, czytając, naprawdę chcę wiedzieć, czy rozdział się Wam spodobał, czy mam dla kogo pisać! I napiszcie, czy trafiliście tu z formspringa czy skąd. c: xoxo
PS. Odpisuję właśnie na komentarze spod poprzedniej notki, jakby co.